„Ucieczka z Chinatown”: Nawet Afroamerykanie mają lepiej

Powieść satyryczna, dramat teatralny czy może łże-scenariusz filmu, który nigdy nie powstanie? Charles Yu opowiada o tym, co doskwiera Amerykanom z azjatyckimi korzeniami.

Publikacja: 25.11.2022 17:00

„Ucieczka z Chinatown” Charles Yu, przeł. Aga Zano, wyd. Art Rage

„Ucieczka z Chinatown” Charles Yu, przeł. Aga Zano, wyd. Art Rage

Foto: tinachiou

Typowy Azjata. Jakże Willis Wu, podrzędny aktor, nienawidzi tego określenia. A jednocześnie za każdym razem jest gotów ów stereotyp odgrywać, jeśli tylko nastąpi taka potrzeba. Choćby w czasie castingu czy kręcenia zdjęć, kiedy ktoś go poprosi, by mówił z silniejszym azjatyckim akcentem. Bo jego bezbłędna angielszczyzna jest „dziwna” i przez nią nikt go nie chce zatrudnić do żadnej większej roli. Dlatego wiecznie gra jakiegoś „dostawcę jedzenia”, „ciężko pracującego imigranta”, bądź „gościa, który podbiega do bohatera i dostaje kopa w twarz”.

Charles Yu swoją opowieść o problemach, z jakimi borykają się Azjaci w Ameryce, ubrał w kostium trochę powieści, a trochę scenariusza filmowego. Sprawdziłoby się to z pewnością też na scenie jako dramat, tym bardziej że Yu prowadzi narrację w drugiej osobie, w formie scenariuszowych wskazówek: „Od dzieciństwa marzysz, żeby zostać gościem od kung-fu. Może, kto wie, może to jutro będzie twój dzień”. Niedługo ma powstać na podstawie książki serial, który realizuje stacja kablowa Hulu. Yu ma nadzorować produkcję. Doświadczenie telewizyjne zdobywał m.in. przy serialu „Westworld”, którego był współscenarzystą.

Czytaj więcej

„Na zachodzie bez zmian”: Wojna straszna, zero szwejkowania

„Ucieczka z Chinatown”, przetłumaczona na polski przez Agę Zano, opowiada o graniu w filmach, ale też o traktowaniu własnego życia jak kina klasy B. Narratorowi Wu przypada, niestety, zazwyczaj rola rzeczonego „typowego Azjaty”, choć najbardziej chciałby zostać kolejnym Bruce’em Lee. To drugie prawie udało się jego ojcu, było blisko, a teraz próbuje on.

Mieszkają w Chinatown – ale nie jakimś prawdziwym, tylko w rodzaju sztucznego miasteczka, jeszcze jednej scenografii odgrywającej azjatyckie getto, gdzie reprodukowane są bieda i społeczna izolacja. Prawdziwe Chinatown zresztą w zasadzie nie istnieje – przekonuje Yu. Jest wytworem wyobrażeniowych schematów na punkcie Azjatów, które produkuje hurtowo Hollywood.

Śledzimy więc kolejne przesłuchania i role Wu – najczęściej drugo- lub trzecioplanowe. Metafora scenariusza i castingu jest tu dość czytelna. Bo powieść Charlesa Yu, nagrodzona w 2020 r. prestiżową National Book Award, to zaangażowana społecznie satyra. I skarga na los potomków Azjatów w Ameryce, którzy mimo że od dekad żyją w USA, wciąż nie mogą zostać wessani przez tłum amerykańskich twarzy i zawsze będą Azjatami. Nawet Afroamerykanie mają lepiej – żali się narrator, który chciałby zagrać w „amerykańskim serialu o czarnych i białych”, gdzie czarny jest przystojnym policjantem, a biała błyskotliwą śledczą.

Czytaj więcej

Co warto obejrzeć w weekend na platformach streamingowych?

Osią fabularną tego powieścioscenariusza są zatem starania Willisa Wu o rolę życia. Po drodze opowiada nam historię swojej rodziny i wspomina ponure warunki Chinatown, w jakich dorastał. „Zazwyczaj idziesz spać trochę głodny. Sytuację jeszcze pogarsza fakt, że musisz czekać do pierwszej, czasem nawet drugiej w nocy, żeby wziąć prysznic, dopiero wtedy można uniknąć kolejki”.

W pewnym momencie poznaje też świetną dziewczynę i przychodzi na świat ich dziecko. Ale on i tak wciąż tylko myśli o tym, jak zaimponować reżyserowi obsady i dostać wymarzoną rolę „gościa od kung-fu”. Życie osobiste się sypie, marzenie staje się fobią – znamy to z licznych opowieści. Zresztą Charles Yu nie ukrywa, że scenariusz życia jego bohatera jest tandetny, bo przecież życie „typowego Azjaty” takie już jest.

Całość na wyższy poziom podnosi absurdalny humor i pełen błyskotliwych złośliwości język narratora („Gdziekolwiek pójdzie, tam słyszy dźwięk gongu”). Jest taka scena, w której czarnoskóry detektyw każe się pohamować bohaterowi nieco w swych żalach. „Uważasz, że jesteście jedyną grupą, która ma prawo narzekać na niewidzialność?” – mówi. Jeżeli będą to robić w tak oryginalny literacki sposób jak Charles Yu, to prosimy, niech narzekają.

Typowy Azjata. Jakże Willis Wu, podrzędny aktor, nienawidzi tego określenia. A jednocześnie za każdym razem jest gotów ów stereotyp odgrywać, jeśli tylko nastąpi taka potrzeba. Choćby w czasie castingu czy kręcenia zdjęć, kiedy ktoś go poprosi, by mówił z silniejszym azjatyckim akcentem. Bo jego bezbłędna angielszczyzna jest „dziwna” i przez nią nikt go nie chce zatrudnić do żadnej większej roli. Dlatego wiecznie gra jakiegoś „dostawcę jedzenia”, „ciężko pracującego imigranta”, bądź „gościa, który podbiega do bohatera i dostaje kopa w twarz”.

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi