„Estonia – katastrofa na morzu”? Wrak na dnie morza hipotez

Katastrofy składają się z dwóch tragedii – pierwsza dotyczy samego wypadku, druga to niepewność w ustaleniach, co tak naprawdę się wydarzyło.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

„Estonia – katastrofa na morzu”, reż. H. Evertsson, B. Mondal, I.B. Ulfsby, serial dostępny na platf

„Estonia – katastrofa na morzu”, reż. H. Evertsson, B. Mondal, I.B. Ulfsby, serial dostępny na platformach HBO Max i Player

Foto: Stringer/Reuters/Forum

Do kin po 25 latach wrócił jeden z najlepszych filmów katastroficznych i melodramatów w historii kina. „Titanic”, czyli wspaniale zekranizowane nieszczęście, opowieść o tym, jak w 1912 r. w ciągu godziny poszedł na dno statek „niezatapialny”, a wraz z nim 1517 pasażerów i członków załogi. Film Jamesa Camerona mimo ćwierci wieku na karku nadal imponuje, tym bardziej oglądany na wielkim ekranie. Ale kto miałby ochotę na opowieść o tragedii morskiej mniej odległej w czasie i przestrzeni, może śmiało sięgnąć po siedmioodcinkowy dokument na platformie HBO Max lub Playerze – „Estonia – katastrofa na morzu”.

To sprawa dziś nieco zapomniana, może dlatego, że wydarzyła się w 1994 r., kiedy to w Europie i na świecie wrzało, a gazety codziennie przynosiły niemieszczące się w głowie nagłówki. Wojna na Bałkanach i w Czeczenii, ludobójstwo w Rwandzie, a w Kolumbii trzęsienie ziemi i późniejsze lawiny, które zabiły 1100 osób. Tragedia, o której opowiada dokument, wydarzyła się po sąsiedzku – na Bałtyku u wybrzeży Finlandii. Prom pasażerski „MS Estonia” płynący z Tallinna do Sztokholmu w nocy z 27 na 28 września zatonął i to szybciej niż wspomniany „Titanic”. Na pokładzie było 989 osób, przeżyło 137, a wyłowiono tylko 94 ciała. Reszta ofiar spoczywa wciąż we wraku na głębokości 70–80 metrów.

Czytaj więcej

Georgi Gospodinow, czyli przeszłość bywa pułapką

To jednak dopiero początek opowieści szwedzko-norweskich dokumentalistów. Bo w przypadku takich katastrof mamy do czynienia nie z jedną, lecz dwiema tragediami – pierwsza to sam wypadek, druga dotyczy jego wyjaśniania, gdy trauma każe obsesyjnie dochodzić do tego, co naprawdę się wydarzyło i dlaczego tylu ludzi zginęło. A przecież czasem ktoś celowo próbuje prawdę zatrzeć lub utopić w morzu hipotez.

Z siedmiu odcinków pierwszych pięć nakręcono w 2020 r., a następne dwa lata później jako komentarz do wydarzeń, które nastąpiły po premierze. Przez tę przerywaną narrację nieco opada w dokumencie napięcie, wiele jest powtórzeń, przytaczania informacji, które już parokrotnie słyszeliśmy. Mimo to nie szkoda czasu na tę opowieść.

Dostajemy bowiem kilka ciekawych albo wręcz szokujących wątków. Przede wszystkim cały czas nie została przedstawiona przekonująca wersja przyczyny zatonięcia. Czy to było – jak na początku przyjęto – uszkodzenie furty dziobowej, która w końcu się oderwała, a woda wlała się pod pokład? Czy może jednak przyczyną była kolizja z jakąś jednostką pływającą bądź skałami na dnie (tu jest sporo wątpliwości, bo dno w tym miejscu Bałtyku jest raczej gliniaste)? A może nastąpiła eksplozja bądź celowe uszkodzenie jednostki przed wypłynięciem w rejs?

Czytaj więcej

„Skrawki dla Iriny”: Gęste opary stylu

Dokumentaliści przechodzą kolejno przez wszystkie hipotezy, skłaniając się do tych bardziej sensacyjnych. Przedstawiają zresztą dość mocne argumenty. M.in. przeprowadzają prywatne śledztwo i badania techniczne. Poza tym zastanawiają się nad pośpiechem, z jakim postanowiono zamknąć oficjalne śledztwo, a dostęp do wraku zabezpieczyć umową międzynarodową i za nurkowanie w jego okolicach wymierzać surowe kary. Wreszcie jest wątek szpiegowsko-wywiadowczy. Potwierdzono bowiem, że na pokładzie „MS Estonia” (cywilnego promu!) przemycano broń i technologie wojskowe z rozpadającego się ZSRR. Miały to robić służby państw zachodnich, co nie podobało się Rosji.

Ten labirynt mniej lub bardziej spiskowych teorii od 28 lat pogłębia cierpienie bliskich ofiar, traumę ocaleńców i podkopuje powszechne zaufanie do państwa. Mowa tu głównie o Szwedach, bo to ich rodacy stanowili większość ofiar. Ale poczekajmy. Sensacyjność najnowszych doniesień w tej sprawie sugeruje, że o promie „MS Estonia” prawdopodobnie jeszcze usłyszymy. Jeśli tak się stanie, spora w tym będzie zasługa grupki upartych filmowców.

Do kin po 25 latach wrócił jeden z najlepszych filmów katastroficznych i melodramatów w historii kina. „Titanic”, czyli wspaniale zekranizowane nieszczęście, opowieść o tym, jak w 1912 r. w ciągu godziny poszedł na dno statek „niezatapialny”, a wraz z nim 1517 pasażerów i członków załogi. Film Jamesa Camerona mimo ćwierci wieku na karku nadal imponuje, tym bardziej oglądany na wielkim ekranie. Ale kto miałby ochotę na opowieść o tragedii morskiej mniej odległej w czasie i przestrzeni, może śmiało sięgnąć po siedmioodcinkowy dokument na platformie HBO Max lub Playerze – „Estonia – katastrofa na morzu”.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS