Mateusz „Exen” Wodziński: Dostarczyłem do Ukrainy już 44 terenówki

Ruscy mają dużo artylerii i mięsa armatniego, ale nie mają tej szybkości i elastyczności, jaką dają Ukraińcom zwinne samochody terenowe. Moja zbiórka się rozkręciła, gdy wszyscy zobaczyli, jaką rolę te auta odgrywają w ukraińskiej kontrofensywie - mówi Mateusz „Exen” Wodziński, organizator pomocy dla Ukrainy.

Publikacja: 13.01.2023 17:00

Mateusz „Exen” Wodziński: Dostarczyłem do Ukrainy już 44 terenówki

Foto: ARCHIWUM MATEUSZA WODZIŃSKIEGO

Plus Minus: Skąd właśnie wróciłeś?

Byłem w Kijowie, gdzie zawieźliśmy trzy auta, a w drodze powrotnej kupiłem jeszcze jeden samochód i zawiozłem go do Lwowa, bo mam tam ekipę, która robi świetne opancerzenie. Ale potem to auto ze Lwowa wróci do Polski, gdzie przekażę je już naszym medykom, którzy działają w Bachmucie. Oni już sami je sobie zawiozą na front.

Ile już tych terenówek przewiozłeś do Ukrainy?

Dostarczyłem łącznie 44 auta, ale kupiłem już 51. Nie wszystkie mogą od razu jechać na front, niektóre potrzebują wizyty u mechanika, innym trzeba chociażby powymieniać opony, jeszcze inne przemalować. Zawsze staram się je jak najlepiej przygotować w Polsce, a we Lwowie tylko opancerzyć, jeśli jest taka potrzeba. W najbliższy weekend znowu do Kijowa zabierzemy dwa, może nawet trzy auta.

A tam co z nimi się stanie?

Wszystkie terenówki zawsze trafiają do rąk własnych żołnierzy, ewentualnie medyków, którzy działają na pierwszej linii frontu i potrzebują terenówek tak samo jak żołnierze – najczęściej do ewakuacji rannych z pola walki. Zazwyczaj umawiamy się na odbiór właśnie w Kijowie, aczkolwiek zdarza się, że zawożę samochody też bezpośrednio na front.

Czytaj więcej

Ten Typ Mes: Czasami jestem między Bogiem i cesarzem

W jaki sposób umawiasz się z takimi żołnierzami?

Teraz to już sami się do mnie zgłaszają, bo informacja, że mogę im przywieźć z Polski samochód terenowy, zdążyła już się rozejść. Zgłaszają się też czasem ludzie, którzy mają bliskich walczących gdzieś na froncie, i to oni umawiają odbiór auta z jednostkami, w których ci bliscy służą. Ale i sam już znam trochę tych jednostek i po prostu kontynuujemy udaną współpracę. To akurat nie jest żaden problem, by znaleźć żołnierzy, którzy potrzebują samochodu, bo właściwie wszyscy ich teraz potrzebują.

I wozisz tylko auta terenowe?

Tak, bo na wschodniej Ukrainie przez zdecydowaną większość roku tylko samochody z napędem cztery na cztery dają radę. Dwa razy zdarzyło mi się przewieźć większego vana, ale też oczywiście z napędem terenowym i odpowiednimi oponami.

Jakie najczęściej samochody przekazujesz? Widziałem na Twitterze, jak ostatnio zachwalałeś nissany patrole.

To superauta w ciężki teren i świetnie spisują się na froncie, ale są drogie, a musimy też patrzeć na cenę. Najczęściej wożę pickupy: nissana navarę, mitsubishi L200, forda rangera. To najbardziej wszechstronne modele, może nimi szybko poruszać się wielu żołnierzy, można przewieźć dużo sprzętu, a nawet zamontować coś na pace, np. karabin maszynowy.

Jak to wszystko się zaczęło?

Pierwszy samochód przewiozłem w czerwcu, zresztą swój własny. Miałem stare suzuki grand vitara i pojechaliśmy z sąsiadem do Kijowa, trochę w ciemno. Nawiązałem kontakt z oddziałem białoruskich ochotników, którzy walczą po stronie Ukrainy. Bardzo fajni ludzie. I po prostu pojechaliśmy oddać im samochód. Jak tylko Białorusini zaczęli podsyłać mi zdjęcia, pokazując, że auto naprawdę szybko trafiło na front, pomyślałem, że warto stworzyć zbiórkę w internecie i przekazać im jeszcze jakiś samochód. Nie miałem konkretnego celu, ale myślałem sobie, że jakby tak udało się kupić jeszcze kilka aut, to byłoby super. Może dwa, a może nawet trzy. Nie wychylałem się za bardzo z tą zbiórką.

I kiedy się rozkręciła?

We wrześniu, gdy wszyscy zobaczyli, jak wielką rolę w ukraińskiej kontrofensywie odgrywają samochody terenowe. To dzięki nim mogli bardzo szybko zdobywać kolejne wioski, całkowicie zaskakując w tym deszczu i błocie ruskie wojska. Na każdym filmiku widać było tylko terenówki i terenówki. I w tej kwestii rzeczywiście zarysowała się spora przewaga wojsk ukraińskich. Ruscy mają oczywiście dużo artylerii i mięsa armatniego, ale nie mają tej szybkości i elastyczności, jaką dają Ukraińcom zwinne samochody terenowe.

Widziałem, że niektórzy przekazują ci swoje prywatne samochody.

Zdarza się i tak. Od jednego człowieka z Warszawy odebrałem jego własnego patrola, tak samo w Londynie od kogoś odebrałem prywatną toyotę hilux. Ale byli i tacy, którzy z własnej kieszeni sfinansowali zakup całej terenówki, jak np. Rafał Brzoska, założyciel firmy InPost. Znalazłem do kupienia fajnego volkswagena amaroka, a on za niego w całości zapłacił. Podobnie Radek Sikorski, który kupił ze Szwecji nissana navarę, i z którym razem pojechaliśmy przekazać go 93. Samodzielnej Brygadzie Zmechanizowanej. Szacun za to, bo na pewno swoją rozpoznawalnością pomógł mi tę zbiórkę rozruszać – dzięki niemu zdobyła dużo większy rozgłos.

Już nie tylko ty zbierasz na terenówki dla Ukraińców, ale i pisarz Szczepan Twardoch uruchomił swoją zbiórkę.

Tak, widziałem, śledzę, nawet rozmawiałem z nim kilka razy. Fajnie, że też dostrzegł, jak bardzo potrzebne na froncie są terenówki. Cieszę się z tej inicjatywy i oby było takich jak najwięcej, bo to i tak jest kropla w morzu potrzeb. Dobrze by było, jakby inni rozpoznawalni ludzie też wsparli podobne akcje, bo Ukraińcy potrzebują dziś jak najwięcej samochodów terenowych.

Czytaj więcej

Dominika Lasota: Same sobie dajemy głos

Interesujesz się potem, co dzieje się z przekazanymi przez ciebie autami?

Oczywiście, staram się to śledzić, chociaż nie zawsze da się taki kontakt utrzymać. Dużo zależy od jednostki, niektóre chętnie się dzielą informacjami, zdjęciami itd., a inne nie mają takich możliwości. Ale wiem, że organizując publiczną zbiórkę, muszę to śledzić, bo od tego zależy moja wiarygodność. Jeśli ludzie wpłacają pieniądze, to powinni wiedzieć, co się potem dzieje z kupionymi za nie samochodami. Sporo osób pyta, czy te auta na pewno trafiają na front, czy nikt ich np. nie zabiera dla siebie czy nie sprzedaje gdzieś na boku. To, oczywiście, nie wchodzi w grę, ale zdjęcia z frontu najlepiej rozwiewają wątpliwości.

A jesteś pewien, że nigdy nie dzieje się tak, że ktoś jednak zawłaszcza taką terenówkę?

Takiego samochodu przekazanego wojsku nie da się zarejestrować, wykupić mu ubezpieczenia ani sprzedać. Już na granicy ukraińscy celnicy rejestrują go w systemie, przypisując go nawet konkretnej jednostce. To pierwsza gwarancja, że potem nigdzie nie „zaginie”, a drugą daje to, że przekazuję go do rąk własnych żołnierzom, którzy będą z niego korzystać na froncie, a nie żadnym pośrednikom, jakimś organizacjom czy komuś jeszcze innemu. Zresztą czasem jest tak, gdy jadę gdzieś dalej na wschód, że żołnierze naprawdę wsiadają do auta i bez żadnej zwłoki jadą nim od razu do akcji. Już bardziej bezpośrednio nie da się tego zorganizować.

Zaistniałeś szerzej na początku kryzysu na granicy polsko-białoruskiej. Gdy dziennikarze zostali odcięci od wydarzeń na pograniczu, to ty, mieszkając w strefie stanu wyjątkowego, w Łapiczach pod Krynkami, zacząłeś relacjonować w mediach społecznościowych, co tam się dzieje. Kim tak właściwie jesteś?

Tłumaczem. Prowadzę firmę, pracujemy dla spółek giełdowych, tłumaczymy głównie dokumenty finansowe, np. raporty roczne, prezentacje dla inwestorów czy komunikaty prasowe. A hobbystycznie zajmuje się fotografią przyrody – i wcześniej to raczej z tego ktoś mógł mnie kojarzyć. Jak wybuchł kryzys na granicy i migranci zaczęli koczować pod moim domem, to po prostu zacząłem o tym opowiadać. I od tego momentu na tej naszej wschodniej granicy właściwie cały czas coś się dzieje.

Czujesz, że jesteś cały czas właściwie tuż przy froncie?

Można tak powiedzieć, bo 1600 metrów od mojego podwórka zaczyna się kraj, gdzie stacjonuje ruskie wojsko. I przecież bardzo często atakuje Ukrainę właśnie z Białorusi. Dla mnie to już jest część Rosji. Nieciekawie to wygląda, ale co zrobić.

A co z twoją normalną, codzienną pracą, skoro właściwie ciągle jesteś w trasie?

Na szczęście pracować mogę wszędzie. Bo czy tłumaczę w domu w Łapiczach, w Kijowie czy nawet gdzieś pod Bachmutem, to właściwie nie ma żadnego znaczenia. Oczywiście, sporo roboty mam z tymi terenówkami, zaczęło mi to zajmować bardzo dużo czasu, więc jest ciężko, ale jeszcze daję radę. I tak szczerze, to mam z tego naprawdę dużo satysfakcji, więc jakoś to wszystko się równoważy. Choć mam nadzieję, że to się jednak jak najszybciej skończy i wszyscy będziemy mogli wrócić do normalności.

Czytaj więcej

Chrześcijaństwo żyje. Nie tylko w Wigilię

Wiem, że tak naprawdę nie jesteś wcale z Łapicz, tylko jesteś warszawiakiem.

Byłem warszawiakiem, ale już dziesięć lat mieszkam tutaj i raczej określam się jako tutejszy „lokals”. Na pewno nie wracam do Warszawy. Zresztą do żadnych większych miejscowości mnie nie ciągnie. Do Warszawy jeżdżę tylko jak muszę – i na bardzo krótko.

Najpierw z warszawiaka stałeś się więc łapiczaninem, a teraz pewnie dalej zmieniły cię kryzys migracyjny i wojna.

Na pewno, w końcu nigdy wcześniej nie byłem na wojnie, a nawet więcej: nigdy nie myślałem, że na niej będę. A okazało się, że całkiem nieźle się na tej wojnie odnajduję, bo jakbym się nie odnajdywał, to nie wracałbym tam z kolejnymi terenówkami.

Mateusz „Exen” Wodziński – tłumacz, fotograf, organizator zbiórki pomagam.pl/4x4dlaukrainy.

Plus Minus: Skąd właśnie wróciłeś?

Byłem w Kijowie, gdzie zawieźliśmy trzy auta, a w drodze powrotnej kupiłem jeszcze jeden samochód i zawiozłem go do Lwowa, bo mam tam ekipę, która robi świetne opancerzenie. Ale potem to auto ze Lwowa wróci do Polski, gdzie przekażę je już naszym medykom, którzy działają w Bachmucie. Oni już sami je sobie zawiozą na front.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi