Dominika Lasota: Same sobie dajemy głos

Więcej jesteśmy w stanie zdziałać, wywierając presję na polityków, niż startując w wyborach. Nie chciałabym tracić czasu, użerając się ze starszymi panami w partiach, by z łaski swojej dopuścili do głosu młode osoby takie jak ja - mówi Dominika Lasota, aktywistka klimatyczna.

Publikacja: 09.12.2022 10:00

Dominika Lasota: Same sobie dajemy głos

Foto: Mirosław Stelmach

Plus Minus: Jesteś liderką?

Sama nie powinnam siebie tak nazywać – to ludzie decydują o tym, czy widzą w kimś lidera.

A ty jak się czujesz?

Wiem, co mam do zrobienia, bardzo intensywnie nad tym pracuję wspólnie z innymi aktywistkami i idą za tym ludzie.

To definicja bycia liderem.

No, ale to nie ode mnie zależy werdykt (śmiech). Trochę dziwnie się czuję, kiedy ludzie nazywają mnie liderką, bo bardzo uważnie podchodzę do kwestii władzy i wpływu. Wiem, jaka to odpowiedzialność i jak wiele osób w naszym kraju wykorzystuje to w sposób bardzo zły.

Ale ty chyba chcesz im trochę tej władzy odebrać?

Chciałabym, żeby tę władzę odebrali im młodzi ludzie, którym zależy na naszym bezpieczeństwie.

A starym nie zależy?

Wiesz co, zastanawiam się nad tym. Bo jak rozmawiam ze starszymi ludźmi, to mam poczucie, że nawet jak im zależy, to często na trosce się kończy – nie idą za tym żadne poważne działania. Bo nie chodzi o to, by rezygnować z plastikowych słomek. Jasne, lepiej z nich nie korzystać, ale to niewiele zmieni. Potrzebujemy zmian systemowych i odważnej polityki klimatycznej. A polscy politycy wciąż unikają tematu. Wielu mówi, że im oczywiście zależy na klimacie, ale kończy się na słowach.

Konserwatyści by ci powiedzieli, że to jest naturalne: dojrzewasz i dostrzegasz, że świat jest skomplikowany, więc każdą decyzję trzeba rozsądnie zważyć.

Mnie konserwatyści mówią raczej inne rzeczy, ale może nie będę cytować (śmiech). Choć spotkałam też kilka osób o konserwatywnych poglądach, które jak najbardziej dostrzegały wagę wyzwań klimatycznych i z którymi w wielu kwestiach się zgadzałam. Niestety, ci najgłośniejsi absolutnie nie chcą o tych kwestiach na poważnie rozmawiać.

To mamy takiego Jakuba Wiecha, który postuluje zielony konserwatyzm i mówi, że te wyzwania są jak najbardziej realne – trzeba walczyć o klimat, odchodzić od paliw kopalnych, ale zarazem fajnie by było zachować ze starego świata jak najwięcej tego, co było w nim dobre. A ty co o tym myślisz?

Myślę, że Jakub Wiech nie zdaje sobie sprawy ze skali kryzysów albo nie mówi o tym szczerze. Za zielonym konserwatyzmem kryje się nadal negowanie tego, co się dzieje. Bo jeśli zgadzamy się, że mamy poważny kryzys klimatyczny, to musimy zacząć na poważnie działać, a nie mówić, że potrzeba czasu, że na razie się nie da, albo propagować rozwiązania, które powstaną za 10, 15 lat. Prawda jest taka, że emisje muszą osiągnąć szczyt w 2025 r., a od paliw kopalnych musimy odejść do ok. 2035 r.

Czytaj więcej

Wojciech Konończuk: Geografia jest w końcu po stronie Polski

Wierzysz, że się uda?

To nie jest kwestia mojej wiary – po prostu musimy to zrobić, jeśli zależy nam na naszym bezpieczeństwie.

Ale ciekawi mnie, czy w to wierzysz, bo obserwując twoje pokolenie, odnoszę wrażenie, że bardzo mało w was nadziei.

Po części to prawda. Trudno jest patrzeć na swoje lata młodości z optymizmem, jak widzisz, że ten obraz dobrej i spokojnej przyszłości, który nam obiecywano od dziecka, to fikcja. Mnóstwo młodych ludzi cierpi na depresje, bo ten ciężar oczekiwań wobec nas, ale też codziennych kryzysów, braku systemowego wsparcia, naprawdę się na ludziach odbija. Ja w tym wszystkim mam jakiś swój sposób, by przetrwać.

Aktywizm?

Tak, działanie – jedyne, co mnie podtrzymuje przy nadziei. Ostatnio znajoma mi powiedziała, że muszę być superdumna, że ostatnio tak dużo tego wszystkiego robimy z Wiktorią Jędroszkowiak: mnóstwo akcji, protestów, rozmaite burze w mediach. I pyta, z czego najbardziej jestem dumna. Odpowiedziałam, że to wszystko daje oczywiście kopa, ale tu nie chodzi o sam szum, rozgłos. Najważniejsze jest dla mnie to, że oni nam jeszcze tej nadziei nie odebrali.

Kim są „oni”?

Przede wszystkim rząd. Spróbuj sobie wyobrazić, jak to jest całe swoje świadome życie polityczne przeżywać za rządów PiS. Jest w tym naprawdę spory potencjał na załamanie się. Nam nikt tej nadziei w Polsce nie daje, musimy same jej szukać i często z trudem się jej trzymać, by nie zwariować. Nie możemy się poddać, musimy wierzyć, że ta nasza rzeczywistość może się zmienić.

Rozmawiamy akurat w czasie, gdy w Sejmie premier obiecuje odblokowanie budowy wiatraków.

No właśnie, to dobry przykład, że zmiana naprawdę jest możliwa. Oczywiście, pozostaje pytanie, czy marszałek Witek naprawdę wrzuci to na agendę sejmową i czy Sejm to przyjmie. Sześć, siedem miesięcy temu ten temat nikogo w PiS nie obchodził, a dziś jedna z większych kłótni w obozie władzy dotyczy odnawialnych źródeł energii (OZE). Zmiana od dawna nie była tak blisko. To daje siłę, by dalej pchać te tematy w debacie publicznej.

Napisałaś kiedyś o sobie na stronie jednego z ruchów klimatycznych, że „świat pozwolił ci odkryć w sobie siłę”. Ten świat to Anglia i prywatna szkoła, w której uczyłaś się na stypendium?

Nie. Polska prawica kreuje taki mój obraz, że jestem na pewno z bogackiego domu, pojeździłam sobie po świecie i wmówiłam sobie, że będę teraz ratować Polskę (śmiech). No, tak nie było. O dziwo, te wyjazdy właśnie sprawiły, że ja chcę tu zostać i już nigdzie na dłużej nie wyjeżdżać. Nauka w Anglii była najtrudniejszym doświadczeniem w moim życiu. Czułam się samotna, odseparowana od rodziny i kraju.

Jak tam w ogóle trafiłaś?

Jestem spod Bydgoszczy, w liceum trudno było mi się odnaleźć, więc szukałam czegoś innego. Do mojego gimnazjum przyszedł kiedyś jeden z absolwentów opowiadać o programie stypendialnym, na którym był. I mówił o tym, jak o złotym bilecie do raju. I to do mnie mocno przemówiło w tamtym momencie, bo mój tata, który dorastał w biedzie stanu wojennego, zaszczepił we mnie marzenie o wyjeździe na Zachód. Ale szybko zrozumiałam, że Wielka Brytania, a szczególnie angielska prowincja, jest dość daleka od raju. Mieszkałam w szkole z internatem w regionie, gdzie było więcej owiec niż ludzi. A uwierz, jak się jedzie autobusem przez te wyniszczone wioski, to naprawdę można zrozumieć, dlaczego tylu Anglików głosowało za brexitem.

Ale szkoła była elitarna.

Uczyłam się w gronie bogatych dzieciaków: niemieckich księżniczek, dzieci afrykańskich prezydentów itd. A wśród nich Dominika spod Bydgoszczy na programie stypendialnym, którego korzenie sięgają jeszcze pomocy dla krajów za żelazną kurtyną (śmiech). Niby fajnie, ale trudno, by zwykła dziewczyna z Polski nie poczuła się w takim elitarnym miejscu naprawdę samotna. Dużo więc się uczyłam, ale żaden aktywizm tam nie wchodził w grę, bo to była szkoła katolicka i żadnego plakatu nie można było powiesić na korytarzu. Jak tylko wybuchła pandemia i mama kazała mi wracać do kraju, poczułam ogromną ulgę.

Czyli twój sen o zagranicy...

...nie spełnił się. To więc nie Anglia dała mi nadzieje, ale raczej powrót tutaj. Tam naczytałam się książek, naoglądałam zdjęć z protestów, a tu wreszcie mogłam zacząć sama działać. Odzyskałam radość życia po dwóch bardzo trudnych latach w Anglii.

Ciekawe, taka szara i smutna Polska, a daje radość.

Wiesz, jesteśmy jednak karmieni zachodnią kulturą i wmawia się nam, że wszystko jest tam lepsze, niebo jest bardziej niebieskie, a trawa bardziej zielona. A dla mnie niezwykłą inspiracją są właśnie ludzie w Polsce. Może i nasza rzeczywistość często jest szara i trudna, ale naprawdę wspaniałe jest to, jak potrafimy walczyć w różnych kwestiach i poszerzać tę szczelinę, w której widać nadzieję.

A kiedy ty zaczęłaś walczyć?

To był kwiecień 2020 r. Wróciłam i od razu dołączyłam do ludzi z Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, by robić coś w Bydgoszczy. Wokół pandemia, lockdowny, bardzo trudny czas dla ruchu, który opiera się na wspólnym działaniu. A my staraliśmy się robić, co tylko się dało. Wspólnie z moją koleżanką Malwiną Chmarą wymyślałyśmy różne akcje, raz nawet udało nam się dobić do premiera Morawieckiego, gdy przyjechał do Bydgoszczy. Wręczyłyśmy mu list od ruchu, zadałyśmy kilka pytań.

I wyspecjalizowałaś się w zagadywaniu do polityków. Potem był prezydent Macron w Strasburgu i prezydent Duda na niedawnym szczycie klimatycznym w Szarm el-Szejk. Po co właściwie to robisz?

Dla mnie najważniejsze jest, by przełamać ten teatr, który politycy tworzą przed wyborcami. Bo prezydenci Macron, Duda i inni topowi politycy na co dzień przekonują nas, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a oni mają to oczywiście pod kontrolą, na wszystko mają świetne rozwiązania. I cykają sobie te piękne zdjęcia, jak sadzą drzewa. Ale za tym kryją się ogromne powiązania z przemysłem paliw kopalnych, które za pomocą tego teatrzyku chcą ukryć.

To niszczysz ten teatrzyk i co dalej?

Ludzie dzięki temu widzą w końcu, że ci politycy to nie są żadne ikony, a ich polityczne decyzje powinny zależeć od nas, a nie ich wąskich interesów. Prezydent Duda, kiedy skończyliśmy rozmawiać w kuluarach szczytu COP27, jak nigdy nic poszedł sobie na sesję plenarną i myślał pewnie, że to była błahostka, zaczepiła go jakaś denerwująca dziewczyna, ale na szczęście już po wszystkim. Nie spodziewał się, że kraj będzie cały tydzień mówił o naszej rozmowie. Dla mnie te konfrontacje są właśnie narzędziem, by informować ludzi o kryzysie klimatycznym i domagać się od polityków konkretnych rozwiązań. Wiesz, jak po tej konfrontacji wzrosło wyszukiwanie w Google’u frazy „ustawa wiatrakowa”? Jeszcze nigdy w Polsce tak wielu ludzi nie zainteresowało się OZE, więc to działa.

I daje ci to satysfakcję?

Przede wszystkim daje mi właśnie dużo nadziei, bo widzę, że nie tylko ja i Wiktoria przejmujemy się naszą przyszłością i bezpieczeństwem, ale że jest nas mnóstwo. I myślę, że nie jest żadnym zaskoczeniem, że tydzień po szczycie COP27 kwestie klimatyczne stały się głównym tematem kongresu programowego Platformy Obywatelskiej.

I to wy z Wiktorią Jędroszkowiak wymusiłyście na Donaldzie Tusku przyznanie się do błędu. Opublikowałyście w „Rzeczpospolitej” tekst pt. „Pora powiedzieć: myliliśmy się” – i Tusk dokładnie to powiedział. Zaskoczona?

No, raczej się nie spodziewałyśmy. Ale tak samo byłabym w szoku, jakby takie słowa wypowiedział premier Morawiecki czy prezes Kaczyński. Bo głośno mówimy, co nam się nie podoba w polityce rządu, ale opozycja też oczywiście nie jest święta. Ta cisza, która po jej stronie długo trwała w kwestiach wyzwań klimatycznych, musiała w końcu zostać przerwana. Choć domyślałyśmy się, że ten tekst dotrze do Donalda Tuska, że go przeczyta. Bo politycy nas oczywiście słyszą i dobrze wiedzą, czego się domagamy, ale to jest dla nich niewygodne, więc zazwyczaj nie chcą działać.

Czytaj więcej

Jacek Grunt-Mejer: Nie każda zmiana jest rewitalizacją

Mam wrażenie, że nie tylko politycy was zlewają, ale nawet liberalne media, które dość często was pokazują, tylko robią to nie dlatego, że traktują was poważnie, a po prostu tak wypada – taka poprawność polityczna.

O, tak, przez długi czas traktowano nas jedynie jako ciekawy, ale egzotyczny głos. Zawsze jak dostaję zaproszenie na debatę z cyklu „co myślą młodzi”, to mam wrażenie, że traktuje się nas jak obiekty z zoo. „Młodzi” – dotychczas nieznany gatunek w naszym społeczeństwie (śmiech).

I ta poprawność, że trzeba was jednak pokazać i wam rytualnie przytaknąć, skutkuje tym, że nie wchodzi się z wami w żadną dyskusję, a nawet więcej: nie myśli się nad tym, co właściwie mówicie.

To prawda, ale na szczęście to się zmienia. Myślę, że zaczynamy być powoli traktowane poważniej. Występuję na różnych panelach i widzę, że nasza perspektywa jest coraz lepiej rozumiana. Ruch klimatyczny, na który składa się aktywność głównie młodych ludzi, już doprowadził na świecie do ogromnych zmian, i w Polsce też na pewno do nich doprowadzi. Nasz głos przestaje być traktowany jedynie jako ciekawostka.

A oblewanie słoneczników van Gogha zupą to dobry pomysł, by zwrócić uwagę na kryzys klimatyczny?

Dokładniej: szyby, za którą były słoneczniki. Efekt był imponujący, bo od dawna żadna akcja klimatyczna nie wytworzyła tak wielkiego fermentu w światowej debacie publicznej, nie rozpoczęła tak głośnej dyskusji. My, w ruchu klimatycznym, doskonale widzimy, że wszelkie takie szokujące akcje rzeczywiście powodują, że nasze komunikaty nagle docierają do ludzi, do których normalnie by nie dotarły. I kiedy media nadal często ignorują wyzwania klimatyczne, po prostu musimy po takie narzędzia sięgać.

Ale w pewnym momencie one przestają szokować, a zaczynają zwyczajnie irytować.

To prawda, więc musimy wyczuć tę granicę i szukać nowych skutecznych sposobów działania. Tak samo jest z konfrontowaniem polityków z tymi wyzwaniami i np. wchodzeniem im na scenę na partyjnych kongresach. Na razie to działa, szokuje, dużo ludzi potem o tym mówi. A skoro pytasz, czy to dobre dla ruchu, to ja zapytam ciebie: dlaczego szokują cię te akcje, a nie to, że Daniel Obajtek nie dość, że dalej robi biznes z Putinem, to jeszcze podpisuje kontrakty z Katarem, kolejną dyktaturą? Albo to, że wbrew całej ten narracji ministra Ziobry o renesansie górnictwa w Polsce, dziś górnicy, choćby z kopalni Makoszowy, są wyrzucani ze swoich miejsc pracy bez jakiegokolwiek zabezpieczenia? Czasem mam wrażenie, że priorytety u niektórych są zaburzone.

Co studiujesz?

Teraz nic. Studiowałam socjologię i filozofię na Uniwersytecie Warszawskim, ale zawiesiłam studia. U mnie wszystko zmieniła wojna, która jest kolejnym efektem naszej zależności od paliw kopalnych. Efektem tego, że przez ostatnie dekady europejska polityka była jednym wielkim przymilaniem się Rosji, podpisywaniem kolejnych deali energetycznych itd. A to wszystko doprowadziło do tego, że moi przyjaciele, ukraińskie aktywistki i aktywiści, muszą dziś dosłownie walczyć o życie. I od 24 lutego wszystkie moje działania nabrały tempa, ale też nowego charakteru – bardziej lokalnego. Stąd Inicjatywa Wschód.

Czytaj więcej

Michał Senk: Naród to coś pojemnego

Symboliczne, że maila z uczelni o tym, że grozi mi niezaliczenie roku, dostałam pół godziny po spotkaniu z prezydentem Macronem w Parlamencie Europejskim. Choć chciałabym studiować, mieć typowe studenckie życie, to chyba długo jeszcze nie będzie mi to dane. Na razie priorytetem dla mnie jest aktywizm – budowanie sojuszy, jak z Agrounią przy Strajku Kryzysowym. I wspieranie aktywistek z Europy Wschodniej, wspólne protesty.

I teraz jesteś de facto polityczką?

Nie. Aktywistką na pełen etat.

Czyli polityczką.

Nie i nie zamierzam startować w wyborach.

Dlaczego?

Uważam, że więcej jesteśmy w stanie zdziałać, wywierając presję na polityków, niż startując samemu w wyborach. System polityczny w naszym kraju jest tak zepsuty, że doprowadzenie go do stanu, w którym można będzie coś dobrego zrobić od wewnątrz, będąc jego częścią, jeszcze trochę zajmie. Ale nie wykluczam, że kiedyś może to się zmieni. Na razie nie chciałabym tracić czasu, użerając się ze starszymi panami w partiach, by z łaski swojej dopuścili do głosu młode osoby takie jak ja. My same sobie ten głos dajemy i to działa.

Dominika Lasota (ur. 2001)

Aktywistka Inicjatywy Wschód i międzynarodowego ruchu Fridays For Future.

Plus Minus: Jesteś liderką?

Sama nie powinnam siebie tak nazywać – to ludzie decydują o tym, czy widzą w kimś lidera.

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi