Nie próbowaliście potem jakoś tego załagodzić?
Po śmierci Pjusa zaproponowałem, chowając na chwilę dumę, byśmy po prostu zakończyli działalność Alkopoligamii. Bądźmy pierwszą wytwórnią, która się elegancko zamknie, a nie rozpadnie na oczach świata. Zróbmy sobie ładne zdjęcia z płytami, które wydaliśmy, może nagrajmy nawet jakąś okolicznościową piosenkę, i kropka. Wtedy Witek, który z mimiki bardzo przypomina Mateusza Morawieckiego, spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakby nie rozumiejąc, o co mi w ogóle chodzi. Mam wrażenie, że on zaczął postrzegać Alkopoligamię w jakiś bardzo zdeprawowany władzą sposób i kompletnie już nie czuje, kto jest kto. A i tak niewiele brakowało, by nasze drogi rozeszły się prawie w 100 proc. po myśli chłopaków.
Ale?
Gdyby nie byli tak chciwi, to prawdopodobnie bym to wszystko odpuścił. Jednak czarę goryczy przelały u mnie dwie rozmowy, gdy w wytwórniach, z którymi prowadziłem zaawansowane negocjacje o współpracy, dowiedziałem się, że moi byli wspólnicy dzwonili do nich donieść, że tą moją sytuację oni, Witek i Stasiak, widzą inaczej. Oczywiście nie była to prawda, bo zerwaliśmy umowę wydawniczą zgodnie z literą prawa, ale widocznie im się ubzdurało, że mają nie tylko prawa do mojej przeszłej twórczości, ale mogą mieć też do przyszłej. Trzeba czuć się naprawdę niewiarygodnym kozakiem, by tak pogrywać z kimś, na czyim wizerunku zbudowało się całe swoje wydawnictwo, a potem poszło w miasto po dyrektorskie stołki na „fejmie” tegoż. Nie wiem, co jeszcze przyjdzie im do głowy, ale może warto, bym na łamach tej szacownej gazety jasno podkreślił, że 2cztery7 absolutnie już nie istnieje. Bo jeszcze się okaże, że wysportowany Stasiak wpadnie na pomysł, by odtworzyć ten skład już beze mnie i ze świętej pamięci Pjusem jako hologramem.
Czym teraz będziesz się zajmować?
Szukaniem złotego środka między jazzem a empecetką, czyli muzyką tworzoną na MPC: automacie perkusyjnym i samplerze. Bo nie zamknąłem się na tworzenie muzyki, choć długo byłem naprawdę poważnie zdołowany. I nie będę ukrywał, że to wszystko, co wydarzyło się w Alkopoligamii, wzmogło u mnie toksyczne chlanie, bo po czymś takim bynajmniej nie pije się na wesoło. Ale znalazłem też czas na tworzenie, a nawet na nowe zadanie. Rozejrzałem się za nowym samplerem i znalazłem bardzo dużo siły w tym, że mam zdrowego syna, nowy dom i nowe studio – tu, w kamienicy, na dole. Gdybym miał plecy, tobyśmy sobie do niego zeszli, a tak musisz mi zaufać. I samo to daje mi świeżą perspektywę.
Znajdujesz czas, by tam schodzić, mając małego syna?
Niektórzy radzą, bym przestawił się, jak reszta społeczeństwa, na wstawanie rano, jak do fabryki. Ale ja z kolei uważam, że ostatnie 23 lata chodzenia spać po trzeciej czy czwartej może i nie działają najlepiej na moją fazę REM, ale moją twórczość wręcz ratują. Bo kiedy mój syn idzie spać w okolicach 21, to mi zostaje jeszcze dobre sześć godzin na pracę. O drugiej w nocy jestem tylko ja, mikrofon, sampler i różne substancje. „Noc jest dla mnie” – ten wers Emila Blefa z naszej wspólnej płyty sprzed 21 lat, „Dema” Flexxipu, który on sam uważa dziś za totalną grafomanię, ja mógłbym sobie wydziarać na klacie.
Jak widzisz dziś swoją rolę w muzyce?
Są dwie strony tej monety. Jeżeli wypada dobra i moja depresja nie przejmuje władzy nad mózgiem, to widzę siebie cały czas jako bardzo wysokiej klasy rapera, do którego podjazd ma wciąż bardzo niewielu twórców. I wtedy wszystkie te afery i aferki są poza mną, bo jestem gdzieś między Bogiem a cesarzem i choćbym włożył swoje nowe okulary Gucci, to nie dostrzegam tego gówna na dole, bo pomiędzy są jeszcze chmury i ogólnie dolce vita. A w gorszy dzień jestem gdzieś między gościem, który dba o stuletni zakwas do pizzy, a lutnikiem od stradivariusów. Bo, owszem, jestem już dziadem, ale stworzyłem pewien odłam muzycznego rzemiosła i strzegę jego receptury, by było wiadomo, jak je dalej kultywować. I gdy już przestanę nagrywać – choć mam nadzieję, że nie stanie się to prędko – zawsze będzie można potraktować moje rzeczy jako pewien punkt odniesienia, jeśli chodzi o rytm, operowanie głosem czy śpiewanie w rapie.
Czy więc dobry, czy zły dzień, w zasadzie zawsze myślisz o sobie świetnie.
Jako o muzyku – tak, bynajmniej nie jako o człowieku. Widzę się jako taki krawiec, który gdzieś przy małej uliczce w Rzymie ma swój może niepozorny zakład, ale o którym wszyscy doskonale wiedzą, że robi topowe marynarki. I nieważne, że zmienia się światowa moda, bo jeśli chcesz nauczyć się czegoś o szyciu, to idziesz do tego typa.
Ten Typ Mes, właściwie Piotr Szmidt (ur. 1982). Warszawski raper, wokalista, producent muzyczny, realizator nagrań, autor tekstów, felietonista i były wydawca. Współtworzył zespoły Flexxip i 2cztery7