Wiem, że kumplujesz się z aktorami i filmowcami. To przyjaźnie właśnie ze szkoły plastycznej?
Nie, jeszcze z gimnazjum. Nie miałem zbyt dobrych ocen i poszedłem po prostu do gimnazjum rejonowego, a tam zupełnym przypadkiem trafiłem do klasy teatralnej.
Dużo tych przypadków, ale generalnie chyba nie wyszedłeś najgorzej na tym, że kompletnie nie idzie ci składanie papierów do szkół.
(śmiech) Poznałem wtedy mnóstwo ludzi z prawdziwą pasją, którzy chcieli się rozwijać aktorsko czy reżysersko, co było dla mnie megazaskakujące, bo ja nie miałem wtedy żadnej pasji. I nagle zyskałem kumpli, którzy już kręcili pierwsze filmy krótkometrażowe, którzy montowali świetne filmiki na YouTube'a czy nawet już grali w teatrach. Bardzo polubiłem ten świat. Poznałem piękne filmy, które wywarły na mnie wielkie wrażenie.
To podaj ze dwa tytuły.
Na pewno „In the Mood for Love", po polsku „Spragnieni miłości". To moje top jeden, bardzo piękny film, każdy powinien go zobaczyć. Ale też „Paryż, Teksas" czy „Między słowami".
Pasują te filmy do ciebie – płyta jest mocno rozstrzelona, ale wydaje się, że mimo wszystko jesteś spójny...
...a wyglądam jak świr? (śmiech).
Trochę. A skąd pomysł, by debiutancki album zatytułować „Polska Floryda"? Chciałeś w ten sposób oddać hołd Gdyni?
I tak, i nie. Przez ten tytuł dużo ludzi myślało, że to będzie płyta pełna luzu, nadmorskiego relaksu. Ale chodziło bardziej o umiejscowienie mnie na mapie wszechświata – stąd jestem, tu się zaczyna moja historia, jestem Szczyl i od tego momentu będę szedł dalej. Polska Floryda to po prostu miejsce, gdzie się wychowałem.
Ale zauważyłeś pewnie, że ludzie mają dziś znakomitą opinię o Gdyni? Tuż przed wywiadem rozmawialiśmy we trójkę z warszawskim raperem Tym Typem Mesem, który bardzo radośnie zareagował na to, że jesteś z Gdyni. Moim zdaniem wszyscy was lubią, bo macie jakiś taki pozytywny luz, spokój.
Coś w tym jest. Jak masz możliwość, by w dowolnej chwili dnia wyjść sobie na plażę, jeśli możesz wziąć ze sobą laptopa i odbierać ważne połączenia, siedząc nad morzem, to trochę wygrywasz (śmiech).
Gdy przesłuchałem twoje pierwsze kawałki, to myślałem, że musisz być wychowankiem ekipy UNDADASEA, bo nawijasz z podobnym luzem jak oni. Ale okazało się, że w gdyńskim rapowym środowisku nikt cię nie znał.
To prawda, więc to jednak musi chodzić o morze (śmiech). Rap w ogóle zacząłem robić dla żartów. Dawno temu siedzieliśmy z kumplami i gadaliśmy, że ludzie robią tak bezsensowne piosenki, a mają gigantyczne wyświetlenia i mnóstwo pieniędzy. I stwierdziliśmy, że my też powinniśmy spróbować. Okazało się jednak, że nie jest to wcale aż tak proste. Potem mi się znudził hip-hop, zacząłem robić muzykę alternatywno-rockową, ale traktowałem to wszystko jak zabawę. Aż w końcu coś we mnie pękło, rzuciłem robotę i postanowiłem jednak robić muzykę na poważnie.
I to było ledwo półtora roku temu.
Tak, już trochę ponad, bo w styczniu zeszłego roku. W marcu wypuściłem pierwszy numer, a teraz jestem tutaj.
Dużo musiało się w twoim życiu zmienić przez te półtora roku.
Mówię sobie, że mam za sobą 20 lat nieszczęść, to teraz 20 lat szczęścia, potem 20 lat spokoju i na końcu 20 lat czekania na śmierć. Nie wiem, czy papierosy mi pomogą tylu dożyć, ale moja ciocia zaczyna każdy dzień od kawy i papierosa, a ma ponad 90 lat.
Myślałem, że odstawiłeś używki.
Poza papierosami i alkoholem (śmiech). Ale to też nie jest tak, że piję w samotności, ale i tak, kiedy wchodzisz na pewien pułap zarobków, to pojawia się dużo więcej możliwości, by wychodzić z przyjaciółmi na piwo. I jak tak wychodzisz coraz częściej, to wiesz, jak jest... Dlatego staram się nie pić dużo, raczej jak jest impreza, a tak to mam długie przerwy. Ale nie ukrywam, że lubię te imprezy rapowe, na których jest darmowy alkohol (śmiech).
Rozmawiamy tuż przed twoim koncertem premierowym w Gdańsku – czujesz się zestresowany? Chyba zupełnie inaczej jest grać tuż po premierze tak dobrze ocenianej płyty, niż jak byłeś dopiero aspirującym młodziakiem?
Myślałem, że będę się mocno stresował, bo generalnie koncerty mnie wcześniej bardzo stresowały, ale już chyba rozumiem, że to dlatego, że to nie były moje solowe koncerty, tylko musiałem dorównać innym na scenie. Stresowałem się głównie tym, że gram z kimś i żeby ten ktoś przypadkiem nie wypadł lepiej niż ja. Po prostu chciałem się pokazać z jak najlepszej strony, wykorzystać szansę. A teraz wiem, że to my ten koncert w całości przygotowujemy i ludzie przychodzą dla mnie, więc czuję jakąś taką swobodę...
...że wreszcie...
...że to jest mój moment. Wiem, że ludzie będą tam dla mnie, ja się do nich uśmiechnę, oni się uśmiechną do mnie (śmiech). Wszystko mamy zaplanowane, więc to po prostu będzie przeżycie, a nie wyzwanie.
A tysiące ludzi pod sceną cię nie przerażają?
Nie, chociaż wolę bardziej kameralne koncerty, bo wtedy jest fajniejszy kontakt z publiką. Ale jak będę musiał zagrać na Narodowym, to zagram (śmiech).
Coś cię zaskoczyło w rapowym świecie?
To, że ten świat jest bardzo malutki. Jak wejdziesz, to nie ma czegoś takiego, że go odkrywasz i odkrywasz, tylko po pół roku znasz od razu wszystkich. Ale też nie przecinam się z tym światem zbyt często, wpadnę czasem na jakąś branżową imprezę i tyle. Zostałem do niego w jakiś magiczny sposób przyjęty przez ludzi z wewnątrz, o dziwo, ale nie czuję się jakąś supermocną jego częścią.
Cała branża się zastanawia, co tak naprawdę kryje się za tym, że zamiast hiphopowej wytwórni, z którą współpracowałeś z początku, wybrałeś jednak debiut w tzw. majorsie, czyli w Sony Music Entertainment Poland.
Ja też się zastanawiam (śmiech). Szczerze, to zostałem w Sony potraktowany bardzo fair, dostałem dużo, dużo lepsze warunki niż w jakiejkolwiek hiphopowej wytwórni.
Ciekawe, czyli mainstream zaczyna jednak nadrabiać zaległości i przeciągać raperów na swoją stronę.
Wiesz, ja też się bałem, bo ludzie różne rzeczy mówili o majorsach, ale koniec końców nikt mi nie każe się do niczego naginać. W sensie, nikt mnie nie zmusza, bym nagrywał kawałki z tym i tym, bo to będzie opłacalne dla wytwórni. Pojawiają się oczywiście różne pomysły, ale to wygląda raczej tak, że ktoś mnie pyta, czy mam ochotę to zrobić, bo mogłoby to być dobre dla promocji albumu, ale jeśli ja mówię, że nie mam ochoty, to słyszę, że nie ma problemu i tyle.
Jaki masz kontakt z rodzicami?
Chciałem odpowiedzieć, że dobry, ale w sumie to nie za bardzo wiem, o czym z nimi rozmawiać, a oni chyba nie wiedzą, o czym rozmawiać ze mną. Wiem, że są ze mnie dumni, ale nie mamy najlepszego „przelotu".
Pytam, bo na płycie zarapowałeś, że zamiast kupić mercedesa, spłaciłeś mamie długi.
Było tak, faktycznie. Pierwsze pieniądze, jakie zarobiłem na muzyce, poszły na opłacenie jakichś tam życiowych perturbacji, ale moja mama, jak usłyszała ten kawałek, zapytała od razu, czemu o tym mówię, bo to trochę wiocha, że musiałem jej pomagać. Odpowiedziałem, że młodzi ludzie powinni wiedzieć, że tak po prostu należy robić – na tym polega relacja matka–syn: jednak ktoś poświęca całe swoje życie dla ciebie, więc jeśli masz możliwość, po prostu się odwdzięcz. Bo co, miałem sobie za tę kasę zrobić złote zęby i kupić garnitur od Hugo Bossa, jak jakiś debil?
Uważasz się za człowieka wrażliwego?
No, strasznie.
Brzmisz, jakby ci to ciążyło.
Nie, jestem już z tym pogodzony. Umiem już swoje emocje nazwać i je rozumiem. Nie czuję się już zaskoczony, jak robi mi się bardzo smutno, bo wiem, z czego to może wynikać. Ale generalnie jestem bardzo wrażliwy, bardzo przejmuję emocje innych ludzi. Tylko że uważam, że to bardzo dobra cecha, bo powinniśmy być otwarci na to, jak nasze ciało i umysł reagują na bodźce.
Po „Polskiej Florydzie" nie potrafiłem cię zdefiniować, czy jesteś wrażliwcem czy luzakiem.
Dobrze, oby tak zostało przy kolejnych płytach. Nie chcę się dać zaszufladkować, dlatego jak pytałeś, czy rap był moim marzeniem, to poprawiłem, że muzyka, bo nie chcę tej łatki. Mam wrażenie, że w branży muzycznej wszyscy chcą wszystko zamykać w gatunkach, mówią, że to brzmi jazzowo, a to funkowo. A ja chcę po prostu się bawić muzyką, odkrywać jakieś nowe rzeczy.
Czyli na drugim albumie dostaniemy już zupełnie innego Szczyla?
Tak, mam nadzieję, że tak będzie. I mam też nadzieję, że ludzie zrozumieją, że o to właśnie chodzi, a nie o powtarzanie tych samych kawałków, które już znają. Chcę, by słuchacze dostawali utwory, których się nie spodziewają, jak „Cień" z Piotrem Roguckim.
Rzeczywiście nikt się nie spodziewał na twojej płycie zwrotki Roguckiego z Comy.
No, ja też nie (śmiech).
O rozmówcy:
Tymoteusz Rożynek, Szczyl (ur. 2000)
Jest raperem, zadebiutował 15 października albumem „Polska Floryda"