Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska: Elity polityczne są na równi pochyłej
Nowa Lewica chciałaby wymazać historię SLD, choć była to formacja, która dwukrotnie wygrała wybory i sprawowała władzę. Można jej osiągnięcia krytykować, można dyskutować, dlaczego przegraliśmy wybory w 2005 roku, ale kto nie chce pamiętać własnej historii, błędów, które zostały popełnione, i wyciągać z nich wniosków, ten daleko nie zajedzie - mówi dr hab. Małgorzata Winiarczyk-Kossakowska, politolog.
Dlaczego państwo zawiodło?
Dlatego, że ma beznadziejnych urzędników, których powołujemy do wypełniania funkcji m.in. kontrolnych.
Zasiadając w RPP, był pan częścią tego państwa. Poczuwa się pan do winy?
Nie, bo konstytucyjnym obowiązkiem RPP jest dać gospodarce stabilny pieniądz i myśmy to zrobili. Ale są inne organy państwa, które powinny się poczuwać do odpowiedzialności: Komisja Nadzoru Finansowego, Ministerstwo Finansów, prezes NBP, który wchodzi w skład komitetu stabilności finansowej. To oni nie wykonywali swoich podstawowych obowiązków nadzorczych i za to powinni być rozliczeni. Dopuścili do tego, że sektor bankowy udzielił setek tysięcy ryzykownych kredytów frankowych. Ale to jest nic, bo jeszcze gorsze są te o zmiennej stopie procentowej, gdyż ich wartość jest pięciokrotnie większa i dotyczą pięciu razy więcej gospodarstw domowych.
Nasz nadzór finansowy nieustannie popełniał błędy?
Oczywiście. Konkretnie od momentu, gdy rozpoczął się boom na kredyty hipoteczne. Co gorsza, nawet gdy już było wiadomo, co się dzieje, to też nie było reakcji. Jesteśmy dziś jedynym krajem w Europie, który ma potężny problem z rozstrzygnięciami sądowymi dotyczącymi kredytów hipotecznych we frankach, bo nikt nie kiwnął palcem, żeby go rozwiązać.
Ani rząd PO, ani PiS nie chciał zająć się sprawą. A Jarosław Kaczyński powiedział frankowiczom: idźcie do sądu. No to poszli.
Dokładnie. Każdy ma swoją odpowiedzialność. W pierwszej kolejności to jest Komisja Nadzoru Finansowego, która dała plamę przy kredytach frankowych. Co gorsza, widząc, co się dzieje na rynku kredytów frankowych, dopuściła do udzielania kredytów 2 milionom gospodarstw na zmienną stopę procentową w czasach, gdy oprocentowanie wynosiło 0,1 proc. Jedynym instrumentem, którym dysponuje RPP, jest stopa procentowa. Tymczasem Rada nie może tego instrumentu wykorzystywać ze względu na koszty społeczne. Na dodatek z tego tytułu, że ludzie płacą więcej za kredyty udzielone w przeszłości, inflacja wcale nie spada. Stopy procentowe podwyższa się po to, żeby powstrzymać potencjalnych kredytobiorców przed zadłużaniem się. A jak możemy powstrzymywać udzielanie nowych kredytów, skoro mamy w tyle głowy, że rykoszetem uderzy to w miliony gospodarstw już zadłużonych?
Mówił pan, że najbardziej kosztowne jest obniżanie inflacji poniżej 5 proc. Czy musimy w takim razie zbijać tę inflację do celu inflacyjnego, czyli tych 2,5 proc?
Oczywiście, bo jeżeli tego nie zrobimy, to się nie będziemy rozwijać. Im wyższy poziom inflacji, tym trudniejsze jest prowadzenie działalności gospodarczej. Przy czym najbardziej cierpią małe firmy. W jaki sposób właściciel np. warsztatu samochodowego w Pułtusku ma przewidzieć, jakie będą ceny najróżniejszych materiałów? Nie ma przecież własnych analityków, którzy by mu to oszacowali. Zatem podejmuje decyzje w ciemno, a to oznacza, że może zbankrutować, więc często nie podejmuje decyzji biznesowej w ogóle. Jeżeli utrwalimy inflację, powiedzmy, na poziomie 7 proc., to będziemy mieli o wiele wolniejszy wzrost gospodarczy. Musi być stabilność makroekonomiczna, niska inflacja, stabilny kurs złotego, żeby przedsiębiorcy mogli podejmować trafne decyzje inwestycyjne. Swoją drogą pokolenie, które teraz dominuje w życiu publicznym, jest skrajnie niepatriotyczne i pozbawione empatii.
Dlaczego?
Bo uważa, że lepiej się zadłużać i dzięki temu modernizować kraj. Przecież te długi będą musiały spłacać nasze dzieci i wnuki. Najpierw mieliśmy pandemię i na koszt przyszłych pokoleń chroniliśmy przedsiębiorstwa i miejsca pracy. Potem wybuchła wojna i rządzący mówią, trzeba się zbroić – znowu na koszt naszych dzieci i wnuków. Dawniej Polacy, gdy się mieli zbroić, to oddawali na ten cel swoje oszczędności, a nawet biżuterię. A my nie chcemy ponosić żadnych dodatkowych kosztów. Wszystko zrzucamy na przyszłe pokolenia. A robi to pokolenie, które odziedziczyło majątek wypracowany w komunizmie. Współczesny młody człowiek musi sobie mieszkanie kupić, a w PRL mieszkania się dostawało za ułamek wartości, po 1989 roku zaś całe pokolenie się na tym majątku uwłaszczyło. Nie dość, że zostało wyposażone w majątek wypracowany w przeszłości, to jeszcze nie chce ponosić na bieżąco kosztów nieprzewidzianych zdarzeń.
Co z tego wynika?
Ta postawa społeczeństwa ma ogromny wpływ na polityków. Żadna partia nie powie: musimy ponosić koszty epidemii i wojny, czyli musimy płacić wyższe podatki. Społeczeństwo zostało przyzwyczajone do sytuacji, że nie płaci za nic. Młodsze ode mnie pokolenie ekonomistów nie zna czasów, gdy poziom dochodów się nie zwiększał albo nawet spadał, bo od 1989 roku cały czas poziom zamożności Polaków się podnosił. Polska jest drugą po Chinach gospodarką pod względem wzrostu zamożności społecznej i majątku. A najgorsze jest to, że wobec takiej postawy partie polityczne w walce o władzę nie mówią wyborcom bolesnej prawdy. Wolą im schlebiać. Nie mogę słuchać tego, jak od PiS po partie lewicowe wszyscy krzyczą, że państwo nie działa, bo w Orlenie są horrendalne marże.
To nie jest prawda?
Przecież to jest spółka prawa handlowego, notowana na giełdzie, a cała klasa polityczna jak jeden mąż domaga się, żeby państwo ręcznie nią sterowało i wymuszało obniżenie marż, bo społeczeństwo oczekuje obniżenia cen benzyny. Taka zmiana świadomości społecznej i uległość klasy politycznej może doprowadzić do naprawdę poważnych perturbacji, bo nikt nie chce się narażać na krytykę. Tymczasem zamiast narzekać na Orlen, że ma potężne zyski, należy powiedzieć, kto dopuścił do tego, że doszło do zmonopolizowania rynku hurtowego benzyny.
W takim razie, czy możemy narzekać na banki, że nie chcą udzielać kredytów na stałe oprocentowanie? To też są spółki prawa handlowego.
Możemy, bo tutaj sytuacja jest inna. Banki tak przeszarżowały, że po tyłku dostali nie tylko klienci, ale i one same.
Czyli jednak bankierzy to banksterzy?
Oczywiście. Klientów indywidualnych nabili w kredyty frankowe, a korporacyjnych w opcje walutowe. I za każdym razem wszystkie ryzyka przerzucali na klienta. Bankami kieruje pazerność, żądza zysku – od najwyższego poziomu aż do poziomu sprzedaży. Nie można powiedzieć: niech robią, co chcą, tylko trzeba to ograniczać i nie bać się krytyki. Gdy my w RPP prowadziliśmy ostrą politykę antyinflacyjną, byliśmy powszechnie krytykowani. Dwukrotne z inicjatywy SLD Sejm głosował w sprawie RPP, próbując ograniczyć naszą niezależność lub wpisać do naszych zadań np. to, że mamy dbać o rozwój gospodarczy. Posłowie bardzo się irytowali, że – jak mówili – „niedemokratyczne ciało” ma tak duży wpływ na gospodarkę. Trzeba było zdecydowanej reakcji premiera Jerzego Buzka, żeby nie doszło do zmian, które zresztą część AWS chętnie by poparła. Skończyło się na tym, że nam obniżyli o jedną trzecią wynagrodzenia. A teraz, jaka jest perspektywa przy klasie politycznej schlebiającej gustom wyborców i przy ostrych podziałach politycznych?
Jacek Kloczkowski: Polska polityka w rytmie awantur dnia
Wypowiedź Kaczyńskiego o nadużywających alkoholu kobietach teraz mocno wybrzmiewa i mobilizuje przeciwników PiS, ale raczej nie demobilizuje jego elektoratu. Rozpatrywanie jej wpływu na wynik wyborczy nie ma sensu, gdyż mało kto będzie o niej pamiętać. Rozmowa z Jackiem Kloczkowskim, prezesem ośrodka myśli politycznej
Jaka?
Nie widzę pozytywnego scenariusza. Dużo można zrobić, jeżeli jest odpowiednia wiedza społeczna, świadomość zagrożeń i przyzwolenie na program naprawczy. A my mamy gospodarkę o wiele bardziej zrujnowaną, niż się to społeczeństwu wydaje. Dlatego nie jest w stanie zaakceptować środków zaradczych. Jest nieświadome zagrożeń. A każdy polityk, który zechciałby uświadomić społeczeństwo, zostałby przez nie odrzucony. Proszę mi wierzyć, inflacja nie będzie spadała, skoro od 1 stycznia o 14 proc. zostaną podniesione wynagrodzenia, a w marcu będziemy mieli prawie 14-procentową waloryzację rent i emerytur. Te skokowe zwyżki emerytur i płac będą dotyczyły milionów ludzi. My dopiero jesteśmy na etapie rozkręcania inflacji.
Donald Tusk, który idzie po władzę, mówi o 20-procentowej podwyżce dla wszystkich w sferze budżetowej.
I bardzo dobrze, że tak mówi. Jeżeli ktoś chce zmieniać Polskę, bo uważa, że PiS doprowadził nas do katastrofy, to może to zrobić, tylko obejmując władzę. Zatem skoro może zdobyć władzę, mówiąc A, a mówiąc B – nie, to powinien mówić A.
A co powie, jak już obejmie władzę? Kłamałem?
Niech sobie wymyśli, co ma powiedzieć. Od tego są różne socjotechniki. A przede wszystkim opozycja powinna powoływać komitety audytowe, które określą faktyczny stan gospodarki. Na ich miejscu już bym to robił, bo później nie będzie na to czasu.