I to jest jeden problem Hołowni, swoiste oniryczne podejście do kwestii programowych. A drugi polega na tym, że nie wykreował innych osób ze swojej partii, żeby udowodnić, iż ma drużynę, ludzi sprawdzonych w różnych sytuacjach życiowych i politycznych, którzy razem z nim wejdą do Sejmu i będą wiedzieli, jak z tego skorzystać. Dla Polski oczywiście. Ponadto popierają go ludzie, którzy często nie lubią Platformy, a ostatecznie dostaną ją w pakiecie z Hołownią, jeżeli opozycja przejmie władzę. To już jednak potencjalny koszt odsunięcia PiS od rządzenia, jaki pewnie gotowi będą ponieść.
A jaki może być los trzech pozostałych formacji – Nowej Lewicy, Konfederacji, PSL?
Moim zdaniem te partie niczym nowym nas już nie zaskoczą ani pod względem programowym, ani kadrowym. Nowa Lewica emocjonuje się sondażami, w których zbliża się do ugrupowania Szymona Hołowni, a trudno o bardziej czytelny sygnał, jak daleko jej do dawnej siły, spod innego szyldu. Ma problem, gdyż w sferze socjalnej PiS przebiło ją wielokrotnie, a w sferze obyczajowej Donald Tusk dość agresywnie wyciąga rękę po jej elektorat, wkraczając na drogę postępu obyczajowego. Wszystko to prowokuje pytanie, czy Nowa Lewica jest w ogóle potrzebna? Zdaniem jej liderów w Sejmie na pewno, a jeszcze chętniej zarazem w rządzie. Z drugiej strony nie każdy wyborca lewicy musi mieć ochotę na powierzenie misji odebrania władzy PiS-owi akurat Donaldowi Tuskowi, do czego sprowadza się obecnie domniemana koalicja antypisowska. PSL może co prawda spełnić tradycyjny peeselowski scenariusz marzeń na wybory – być w rządzie, i to i z lewicą i z liberałami, a nie jak dotąd tylko albo z jednymi, albo z drugimi. Ale PSL może też przy niekorzystnym zbiegu okoliczności spełnić wymarzony scenariusz krytyków PSL-u, czyli zniknąć z Sejmu, co zapewne podniosłoby głosy, że partia rozmyła się gdzieś i zatraciła w antypisowskim obozie. Konfederacji nie pomagają wewnętrzne napięcia i występy polityków z jej kręgu, którzy mówią rzeczy bardzo źle widziane nawet przez wielu jej wyborców. To ją lokuje często w okolicach progu wyborczego i bywa, że po tej jego stronie, po której zapewne nie chciałaby ostatecznie wylądować. Niewiele jej dały hasła typu „Stop ukrainizacji Polski” ani wcześniejsze wyraziste – choć też wewnętrznie zróżnicowane – opinie w kwestii pandemii i zmagań z jej skutkami. Zaś w retorycznych starciach z UE Konfederacja ma mocnego rywala w postaci Solidarnej Polski, natomiast kwestie migracji z kierunków innych niż Ukraina nie są na razie palącym problemem w oczach większości Polaków.
Dlaczego Konfederacja w swojej niechęci do uchodźców z Ukrainy tak bardzo rozminęła się z emocjami społecznymi?
W Polsce już wcześniej było bardzo wielu migrantów zarobkowych z Ukrainy i Polacy generalnie nie mieli nic przeciwko temu. Potem przybyli do nas uchodźcy ukraińscy, z kraju ogarniętego wojną, zaatakowanego przez Rosję, do której większość Polaków ma stosunek jednoznaczny. Gdyby ta pierwsza fala przybyszów z Ukrainy, czyli emigranci ekonomiczni, dostali te wszystkie przywileje, to mogłoby to zirytować Polaków, ale kobiety z dziećmi uciekające przed wojną to jest zupełnie inna sprawa. Oczywiście z czasem pojawiły się różne wątpliwości, krytyki, czy nas stać na taką pomoc, czy jest ona zasadna i czy czasem nie odbywa się kosztem Polaków. To nieuchronne przy skali zjawiska. Tyle że wokół tego nie rozgorzał na razie ostry spór społeczny, a poza zasięgiem polityków jest łatwe nim zarządzanie. I dobrze, gdyż lepiej, by ta niełatwa sytuacja regulowała się oddolnie.
Czy po 2010 roku, czyli po wydaniu pana publikacji, było coś, co pana zaskoczyło w polityce?
W sferze partyjno-politycznej nie. W demokracji medialnej, bodźcowej nic nowego się nie pojawiło. Nawet Szymon Hołownia, który przeszedł do polityki z programu „Mam talent”, też nie był niczym niezwykłym. Można było obstawiać, że ktoś „nowy”, nieoczywisty pojawi się w polityce, bo już kilka razy to przerabialiśmy. To, że PiS z PO będą się tłuc po głowach, też było łatwe do przewidzenia. Główne pola sporu: kolejny koniec demokracji, kwestie obyczajowe, zwłaszcza aborcja, formy obecności Polski w UE – to wszystko są stałe od lat motywy, choć zmienia się natężenie ich eksponowania w zależności od okoliczności i potrzeb. Do tego jak zwykle domieszka, a czasem wręcz domiar afer i rozdmuchiwanych do granic możliwości burz po „kontrowersyjnych” wypowiedziach polityków. Zatem polityka polska, choć jest niezwykle rozedrgana, szarpana, przebodźcowana, jest zarazem na swój sposób przewidywalna. Teatr ciągle jest ten sam, a sztuki niezmiennie mają słabe recenzje. Ale jeżeli się spojrzy na różne kraje, bliżej i dalej, to tam wcale nie jest lepiej.