Ponad 30 lat temu wydaliśmy książkę „Czerwone życiorysy”. Był to dziesiąty tom w serii „Konfrontacje”, firmowanej najpierw przez Komitet Poparcia Solidarności w Nowym Jorku, a potem przez IDEE – Instytut na rzecz Demokracji w Europie Wschodniej – tym razem z siedzibą w Waszyngtonie. IDEE nie należy mieszać z Fundacją IDEE z siedzibą w Warszawie, zamkniętej dyscyplinarnie 20 lat temu, której członkinie zarządu zostały uznane przez niezależny sąd pracy za malwersantki, co nie przeszkodziło im robić karier w polskiej dyplomacji, polityce i zarządzaniu kulturą. I w Polsce zdarzają się skomplikowane życiorysy i kariery, ale to nic w porównaniu z życiorysami opisywanymi w „Konfrontacjach”.
Czytaj więcej
Gdyby zliczyć wszystkie konferencje międzynarodowe w skali roku i zaangażowanych w nie ludzi, otrzymalibyśmy państwo wielkości Szwajcarii i z podobnym budżetem.
Pierwszy artykuł pierwszego tomu był pióra George’a Watsona „Czy Hitler był marksistą? Refleksje o pokrewieństwach” i mimo znaku zapytania wzbudził jakiś tam sprzeciw drogich mi nawet przyjaciół. Tytuły różnych tomów wskazywały na nasze zainteresowania, które niektórzy do dziś uważają za obsesję: „Pod czerwoną gwiazdą”, „Kremlowskie kuranty” czy „Sowietskij sojuz”.
Ten przydługi wstęp do felietonu wziął się z refleksji nad skomplikowanymi życiorysami i przypomnieniem sobie, co z ludźmi robił komunizm, bolszewizm, Sowietskij sojuz, a dziś Rosja. I że są ludzie, którzy mogą przetrwać najgorsze.
Dowiedziałam się, że 22 listopada zmarł w wieku 90 lat jeden z najdłużej siedzących w gułagu dysydent i współzałożyciel Ukraińskiej Grupy Helsińskiej Jurij-Bohdan Romanowycz Szuchewycz. Syn Romana Szuchewycza, dowódcy UPA, odpowiedzialnego za Wołyń, a w przedwojennej Polsce działacza OUN – Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, skazywanego za działalność antypaństwową.