Wypowiedź prezesa PiS w Ełku zupełnie mnie nie rozśmieszyła. Rechot sali reagującej na słowa o „dawaniu w szyję” i o tym, że mężczyźni to mogą sobie popić wiele lat, a kobiety uzależniają się błyskawicznie, wiele mówi o poziomie mężczyzn i ich własnych problemach z piciem. Zażenowanie budzi także zrzucenie na picie młodych kobiet (które rzeczywiście staje się coraz większym problemem społecznym) odpowiedzialności za kryzys demograficzny. Ślepota na rzeczywistość, która odbiera młodym bezpieczeństwo socjalne, nie daje warunków mieszkaniowych itd., za to wskazuje „kozła ofiarnego”, odbiera nadzieję na stworzenie jakiegokolwiek spójnego planu prodemograficznego (no, może poza dalszym dosypywaniem transferów socjalnych, które choć ważne, nie zastąpią szerszej polityki).
Złości mnie też fakt, że picie mężczyzn (a dotyka wielu rodzin) zostało potraktowane przez prezesa dość łagodnie. A przecież także jest gigantycznym problemem. Widok pijanego ojca, zataczającego się i bełkoczącego, urwane filmy, wyzwiska i groźby, a także przemoc, mają dla dziecka dramatyczne skutki, zostają z nim na długo, i to niezależnie od tego, czy ojciec jest już alkoholikiem, czy tylko „niebezpiecznie pije”. Opowieści o tym, że przeciętny mężczyzna może pić nadmiarowo 20 lat, zanim zostanie alkoholikiem, a kobieta tylko dwa, poza tym, że nie wiadomo skąd wzięte, są także lekceważeniem ogromnego problemu społecznego, jakim jest zarówno „picie nadmiarowe”, jak i alkoholizm mężczyzn. Znałem chłopaków, którzy uzależnili się w podstawówce, i takich, których alkoholizm dopadł na studiach. Czasem po kilku miesiącach picia, a nie po 20 latach. Polityk powinien ważyć słowa.
Czytaj więcej
Jarosław Kaczyński: „Nie jestem zwolennikiem powrotu do rodziny tradycyjno-patriarchalnej, z niepracującą żoną otoczoną masą dzieci. To nie jest model możliwy do zaproponowania współczesnemu społeczeństwu. Szczególnie w Polsce, gdzie co drugi mężczyzna jest mizernym pijaczyną i stawianie na niego jest nierokującym przedsięwzięciem”.
Ale nadzieję odbiera także reakcja opozycji (ze szczególnym uwzględnieniem Platformy Obywatelskiej). Zaczęło się, to akurat standard, od ostrej krytyki formy i treści wypowiedzi prezesa Kaczyńskiego. Z tym trudno się nie zgodzić, tyle że za tą krytyką nie poszła u większości polityków opozycji (wyjątkiem byli niektórzy z przedstawicieli Partii Razem) ani próba zmierzenia się z realnym i rosnącym problemem, jakim jest alkoholizm młodych kobiet, ani z wyzwaniem, jakim dla Polski jest rosnąca dziura demograficzna. Zamiast tego zaczęto powtarzać jeden z ulubionych mitów części środowisk lewicowych, że odpowiedzialność za kryzys demograficzny ponosi wyrok Trybunału Konstytucyjnego zakazujący aborcji eugenicznej. Kobiety mają być tak przerażone możliwością poczęcia chorego dziecka i brakiem możliwości jego aborcji, że nie poczynają dzieci w ogóle.
Problem z tym argumentem jest taki, że wprawdzie pozwala on politycznie rozgrywać kwestię aborcji, ale niczego nie wyjaśnia i nie przyczynia się do wskazania realnych przyczyn kryzysu demograficznego. Można by go traktować poważnie, gdyby przed wyrokiem z 2020 r. przyrost naturalny w Polsce hulał, a potem nagle spadł. Tak jednak nie było. Był niski, jest niski, spadał i nadal spada (z krótką, choć nieznaczną zmianą, po wprowadzeniu programu 500+). Wyrok Trybunału niczego nie zmienił. Gdyby to on był odpowiedzialny za spadek przyrostu naturalnego, to w krajach, gdzie aborcja jest legalna, nie byłoby kryzysu demograficznego, problem zaś polega na tym, że w krajach europejskich panuje on wszędzie. Nawet tam, gdzie przyrost jest w porównaniu z polskim wysoki, daleko mu do poziomu zastępowalności pokoleń. Związek między wyrokiem TK a dzietnością jest mniej więcej taki sam, jak między „dawaniem w szyję” a demografią.