Ten gatunek nigdy się nie zestarzeje. Będzie miał tylko z czasem coraz więcej odnóży i wariantów. Seriale o policjantach są bowiem solą telewizji, jakby to dla nich została ona wymyślona. Może to pokłosie popularnego marzenia wieku dziecięcego o łapaniu bandytów, bohaterskiej walce ze złem, błyszczącej odznace, mundurze i salutowaniu do flagi? A może po prostu każdy człowiek na koniec dnia lubi z ulgą odetchnąć, że jednak ktoś ma gorszą pracę niż on.
Faktem jest, że niemal każdy szanujący się kraj ma swoje własne „cop show”, podlane lokalną specyfiką i problemami miejscowej społeczności. Myśmy mieli „Pitbulla”, telewizyjne arcydzieło Patryka Vegi, za które można wybaczyć mu te tony chłamu, które nakręcił w ostatnich latach. Wcześniej była „Ekstradycja” Wojciecha Wójcika i „Glina” Władysława Pasikowskiego. Aczkolwiek to Vega był najbliżej kanonicznego dramatu policyjnego z małego ekranu, bo scenariusz oparł na prawdziwych historiach z lokalnej kroniki kryminalnej. W dawniejszych czasach tę rolę spełniały popularne pitawale, czyli książkowe kroniki przestępczości. Ale przecież dziś wolimy oglądać niż czytać.
Czytaj więcej
Jeden z najpopularniejszych seriali w historii popkultury ma tak rozwleczone zakończenie, że odechciewa się go oglądać.
„Gliniarze z Southland” to właśnie tego typu opowieść, osadzona w zapomnianych przez Boga i administrację południowych dzielnicach Los Angeles. Wyprodukowana do spółki przez stacje NBC i TNT, a stworzona przez Ann Biderman, która potem zresztą zrealizowała inny popularny serial o życiu na krawędzi prawa w LA – „Ray Donovan”.
„Gliniarze z Southland” powstali dekadę temu, w latach 2009–2013, ale patyna im służy. Godnie się ten serial starzeje, więc jeżeli ktoś jeszcze go nie widział, teraz ma okazję, by zaległość nadrobić, bo wszystkie pięć sezonów przypomina platforma HBO MAX.