Przesmyk suwalski. Czego naprawdę miejscowi się boją

Atmosfera przyjazna, hipsterskie brody, tipsy i lakier na paznokciach, ani śladu strachu, równie dobrze mogłoby to być spotkanie klubu ornitologów. Tylko granatnik przeciwpancerny leżący na stole przypomina, że to jednak nie o ptaki chodzi.

Publikacja: 29.07.2022 17:00

Mieszkańcy Szypliszek przysłuchują się konferencji prezydentów Polski i Litwy po wizycie obu polityk

Mieszkańcy Szypliszek przysłuchują się konferencji prezydentów Polski i Litwy po wizycie obu polityków w mobilnym stanowisku dowodzenia Wielonarodowej Dywizji Północny Wschód, 7 lipca 2022 r. – Postanowiliśmy z prezydentem Gitanasem Nausedą przyjechać na przesmyk suwalski, by pokazać, że jest tu bezpiecznie dzięki służbie żołnierzy polskich, litewskich, żołnierzy NATO – mówił Andrzej Duda

Foto: Wojtek RADWAńSKI/AFP

Węgiel, którym ogrzewaliśmy szkoły i urzędy, pochodził z Donbasu – opowiada mi wójt jednej z gmin na pograniczu polsko-litewskim, prosząc, abym nie podawał jego nazwiska. – Na polski węgiel nas nie stać. Czekamy na statki z Chile. Albo na węgiel australijski, też jest tańszy. Oby dotarł przed sezonem grzewczym! – dodaje.

W zasadzie mieliśmy porozmawiać o tzw. przesmyku suwalskim. Pas ziemi między obwodem kaliningradzkim a Białorusią uchodzi wśród strategów paktu za szczególnie zagrożony. Tu Rosjanie potencjalnie łatwo odetną kraje bałtyckie od reszty NATO. Należy przygotować się do obrony i być czujnym.

Rozmawiamy w połowie czerwca. Od wybuchu wojny w Ukrainie w okolicy roi się od dziennikarzy. Ćwiczenia wojsk paktu, szkolenia obrony terytorialnej, plany ewakuacyjne i powszechne kampanie informacyjne to spektakularne tematy dla prasy. Ale jak na to patrzą mieszkańcy regionu? Czy boją się ataku? Z jakimi problemami borykają się na co dzień?

– Gdyby Ruscy weszli, nie byłoby im lekko! – przekonuje mnie sprzedawca w okolicznym sklepie z bronią. – Warszawa musiałaby tylko pozwolić nam strzelać. Podobnie zrobił przecież Kijów. W ostatnich miesiącach sprzedaż broni bardzo poszła w górę. Karabiny rezerwujemy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Ale miejscowi zaopatrzyli się już wcześniej. No i wiedzą, jak korzystać z zakupów.

Tymczasem wójt zapewnia, że ludzi w regionie trapią inne zmartwienia. Absurdy zglobalizowanego obrotu węglem mają bardzo praktyczne konsekwencje. Jeśli ceny materiałów opałowych się nie zmienią, najbliższej zimy wielu mieszkańców gminy będzie marznąć w domach. – Teraz, jak ktoś tylko dostanie pozwolenie, wycina lasy. Szkoda tych lasów. Tym bardziej że wycinka i tak nie rozwiąże problemu.

Inflacja oznacza dla mieszkańców rolniczej gminy przede wszystkim wzrost cen paliw i nawozów. Jednocześnie zdaniem wójta wzrost ceny skupu produktów rolnych niekoniecznie odzwierciedla wzrost kosztów. – Poza tym rolnik nie może sprzedać mleka tam, gdzie więcej zapłacą. Często ma umowę z konkretną mleczarnią. A ta, jak ma kłopoty finansowe, obniża ceny. Zresztą mało kto ma warunki, aby w tym upale wozić się z towarem gdzieś dalej.

Wbrew pozorom rosnące ceny detaliczne żywności obciążają rolników, podobnie jak mieszkańców miast: – Dziś rolnicy nie mają możliwości bezpośredniej sprzedaży choćby do lokalnego sklepu. Trzeba zaliczyć cały obieg pośredników, aby produkt wrócił do marketu nawet w tej samej wsi. Czyż to nie absurd? Dostajemy podwójnie po kieszeni: wahania realnych cen skupu i wzrost cen w handlu detalicznym.

– I co z tym zrobić? – pytam jak naiwny mieszczuch.

– Wrócić do lokalnych spółdzielni produkcyjnych. Potrzebujemy własnych masarni i możliwości bezpośredniej sprzedaży do sklepów. Zamiast o helikopterach NATO, które godzinami wiszą nam nad głową, może ktoś by o tym napisał? – podpowiada wójt.

Czytaj więcej

Jessica Hamed: W pandemii państwo posuwa się za daleko

Uzdrowiskiem być

W podobnym duchu wypowiada się Linas Urmanavičius, zastępca burmistrza litewskich Druskiennik. Już za czasów caratu Druskienniki były jednym z najważniejszych uzdrowisk w kraju. Źródła mineralne, kąpiele błotne, a od niedawna nawet kryty tor narciarski przyciągają turystów z różnych stron świata. Najliczniej przyjeżdżali obywatele Białorusi, Polski, Rosji, potem mieszkańcy państw nadbałtyckich, a nawet Izraela.

– Białorusini nadal przysyłają kuracjuszy, ale Rosjanie nie – mówi Urmanavičius. – Musimy szukać nowych klientów. To jest wyzwanie na dziś.

W roku 2000 miasto cierpiało na ponad 30-procentowe bezrobocie, turystyka podupadła, brakowało inwestycji.

– Ale udało nam się wyrwać z zaklętego kręgu – zastrzega. Od dwóch dekad trwa proces głębokich zmian. Uzdrowiska przeszły w prywatne ręce, miasto unowocześnia infrastrukturę. Jest wiele zachęt dla turystów, ale także dla mieszkańców. Dzięki współpracy sektora prywatnego i publicznego poprawiła się jakość ulic, zainwestowano w zieleń miejską, baterie słoneczne, bezemisyjny transport publiczny i ścieżki rowerowe. I choć kryzys finansowy 2008 roku spowodował exodus mieszkańców, ostatnio trend się odwrócił.

– To przede wszystkim kwestia brexitu i covidu. Ludzie wracają z emigracji, ale też przeprowadzają się z Wilna czy Kowna do mniejszych miejscowości. I tym razem mamy im co zaoferować – zapewnia Urmanavičius.

Z dumą opowiada o takim planowaniu przestrzeni miejskiej, żeby uczniowie młodszych klas mogli bezpiecznie nie tylko chodzić do szkoły, ale i bez opieki rodziców dotrzeć na zajęcia pozalekcyjne. Wymaga to odpowiedniego zarządzania ruchem ulicznym, prowadzenia dróg dla pieszych czy lokowania ośrodków edukacyjnych i kulturalnych. Do tego dochodzi prorodzinna polityka państwa z dodatkami na dziecko w wysokości 72 euro miesięcznie. Matki mogą także liczyć na wyrównanie płacone za okres do dwóch lat urlopu macierzyńskiego na poziomie 70–80 proc. ich ostatniego wynagrodzenia.

Rosnącej prosperity miasta nie zakłócił nawet kryzys migracyjny z Białorusią z 2021 roku. Budowa fizycznej granicy pomaga także ukrócić przemyt. Do tej pory miejscowe władze były wobec niego niemal bezsilne. To zresztą temat ważny nie tylko w Litwie. Pobliskie Sejny cieszyły się złą przemytniczą sławą już w latach 90.

Kto o kogo dba

Jednak to, co dla jednych jest uszczelnianiem fiskalnej kontroli państwa i poprawą bezpieczeństwa w obliczu globalnych zagrożeń, dla innych jawi się jako niszczenie więzi międzyludzkich w regionie. Może w imię dobra tych ostatnich warto przymknąć oko na drobne nieprawidłowości i analizy brukselskich strategów NATO?

Do niedawna przyjeżdżali tu również mieszkańcy obwodu kaliningradzkiego. Byli klientami uzdrowisk, a nawet odwiedzali muzeum miejskie w Druskiennikach, w którym, jak na ironię, jest sala poświęcona Józefowi Piłsudskiemu i lekarce Eugenii Lewickiej, jego ostatniej miłości, ale nie czasom ZSRR. Co więcej, nabywali domy letniskowe i mieszkania. Chętnie robili też zakupy w Biedronkach powstałych specjalnie dla nich zaraz za granicą z Polską. Ludzie tłumaczą to tym, że sam Kaliningrad jest doinwestowany, ale na terenie reszty obwodu panuje bieda. To stamtąd pochodzili liczni pracownicy w Specjalnej Strefie Ekonomicznej Gołdap.

Po zajęciu przez Rosję Krymu w 2014 r. i zaostrzeniu konfliktu w Donbasie sytuacja zaczęła się pogarszać. W 2016 r. Warszawa zrezygnowała z małego ruchu przygranicznego. Dziś globalizacja na Suwalszczyźnie wygląda tak, że kaliningradzkich pracowników w strefie zastąpili obywatele Bangladeszu. Jednak żaden z oficjalnych rozmówców nie chce mówić na te tematy pod własnym nazwiskiem.

Tymczasem trwa festiwal marketingu politycznego. Mieszkańcy Druskiennik także niecierpliwie wypatrują działań rządu, który wreszcie zajmie się galopującą inflacją i choćby – na wzór Hiszpanii i Portugalii – zablokuje wzrost cen energii oraz uruchomi dopłaty do paliw. Na razie Aleksander Łukaszenko wystawia na próbę patriotyczną solidarność obywateli Litwy. Mogą oni bez wizy pojechać do Białorusi i zrobić tanie zakupy. Przekaz Mińska jest jasny: zobaczcie, wasz rząd prowadzi szkodliwą politykę zagraniczną i wydaje was na pastwę szalejącego kryzysu, podczas gdy my o was dbamy.

Czytaj więcej

Od wirusa do EU-topii

Strzelcem być

W Druskiennikach, podobnie jak w położonym bardziej na północ Mariampolu, aktywnie działają jednostki Związku Strzelców Litewskich. Strzelcy spełniają funkcję obrony terytorialnej. Od końca lutego tego roku liczba chętnych do zasilenia formacji zwiększyła się w niektórych okręgach nawet dziesięciokrotnie. Uczestnicząc w szkoleniu, poznaję kilkoro z nich.

Kwatera dowódcy oddziału w Druskiennikach jest jednocześnie rodzajem izby pamięci. Proporce, dyplomy i publikacje okolicznościowe, z których można się dowiedzieć, że partyzanci litewscy walczyli z okupacją sowiecką jeszcze długie lata po zakończeniu drugiej wojny światowej. Na zdjęciach z tamtych lat widać twarze młodych mężczyzn i kobiet z bronią, w modnych fryzurach i z zawadiackimi minami, choć straceńczą melancholią w oczach. O kolaboracji z hitlerowcami nie ma w publikacjach mowy. Strzelcy, z którymi rozmawiam, podkreślają apolityczność organizacji.

– Jeśli chcesz się bawić w politykę, musisz opuścić nasze szeregi – tłumaczy Egidijus Papečkys, 51-letni komendant regionu. – Co do przeszłości, dziś nie odgrywa ona większej roli. Stosunki z Polakami są pierwszorzędne. Ćwiczymy razem, wiele nas łączy. Litwa jest małym krajem, ale to jak z palcami dłoni. Gdy wystawisz mały palec, łatwo go wyłamać, ale jeśli zaciśniesz pięść, twoim palcom nic nie grozi. Będąc w NATO i w UE, Polska i Litwa są jak palce tej samej dłoni. Czujemy się bezpieczni.

Metaforyczne słowa komendanta mają konkretne znaczenie. Na mocy nowego litewskiego prawa z 2016 r. członkowie związku mogą kupować i przechowywać broń w domu. Amerykańskie karabinki snajperskie prezentowane na szkoleniu, w którym uczestniczę, pochodzą ze wspomnianego polskiego sklepu.

– Na Litwie panują aktualnie kłopoty z zaopatrzeniem. Rynek też jest w Polsce większy, więc i wybór szerszy – komentuje Papečkys. On i jego ludzie rezerwują na telefon i cierpliwie czekają na dostawy.

Boom na handel bronią nie ogranicza się oczywiście do związku strzelców. – Litwa przekazała Ukrainie duże ilości broni z wyposażenia naszej armii – mówi komendant. – Uzupełniamy zapasy, przy okazji modernizujemy arsenał. Podnieśliśmy wydatki na zbrojenia do poziomu 2,5 proc. PKB. Może dojdziemy do 3 proc. Kupujemy w Polsce, ale też w innych krajach. To proces na lata.

Ponieważ ceny amunicji też poszybowały w górę, strzelcy chwilowo nie przeprowadzają szkoleń z bronią dla nowicjuszy. Prezentacja, którą oglądam, poświęcona jest budowaniu szałasów na podmokłym gruncie i rozpalaniu ogniska tak, aby można się było ogrzać, ale by nieprzyjaciel nie wypatrzył płomieni. Około 30 osób, starszych i młodszych, kobiet i mężczyzn, słucha z zainteresowaniem. Każdy może wziąć udział w szkoleniach. Atmosfera jest przyjazna, hipsterskie brody, tipsy i lakier na paznokciach, ani śladu strachu, równie dobrze mogłoby to być spotkanie klubu ornitologów. Tylko granatnik przeciwpancerny leżący na stole przypomina, że to jednak nie o ptaki chodzi.

– Są ludzie, którzy nie chcą lub nie mogą używać broni – tłumaczy Ramunas Serpetauskas, dowódca jednostki strzelców w Druskiennikach. – Nie zamykamy się na nich. Przeciwnie, sprawdzamy, jak ich kompetencje mogą się przydać. Mamy na przykład sekcję IT. Zajmuje się demaskowaniem rosyjskiej propagandy i śledzeniem informacji, które pojawiają się na rosyjskich kanałach.

Związek ma też sekcję młodzieżową, dla chętnych w wieku od 11 do 18 lat. Jej program nie obejmuje szkoleń z bronią, to rodzaj wychowania obywatelskiego z elementami surwiwalu, jak mówi jeden z dowódców. I, oczywiście, zgodnie z planami nauczania aprobowanymi przez Ministerstwo Edukacji. Zajęcia odbywają się również w szkołach. Są dobrowolne, ale gdy ktoś zapisze się do strzelców, a potem wybierze szkołę mundurową, może liczyć na dodatkowe punkty kwalifikacyjne.

Jakie macie zadania na czas wojny? – dopytuję. Serpetauskas odpowiada: – Wykonujemy polecenia komendanta wojskowego miasta. Wspieramy ewakuację, pomagamy strażakom i policji. Dbamy też o zachowanie porządku, a w razie czego z bronią w ręku zwalczamy dywersję i bronimy kluczowych obiektów infrastruktury, jak choćby mosty.

Po prezentacji jeden z uczestników opowiada mi, że rosnąca popularność strzelców to także kwestia covidu. W pandemii celem była pomoc medyczna i wsparcie pracowników służby zdrowia. Dziś solidarność, niesienie pomocy i bezpieczeństwo nabrały innego znaczenia, mówi. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że różnica jest zasadnicza. Ratowanie chorych w ramach tak zwanej wojny z wirusem niepostrzeżenie przeistoczyło się w mobilizowanie ludzi, aby byli gotowi zabijać.

Regionalizmem w hybrydę

Jeśli mówić o wojnie z Rosją, to chyba tylko hybrydowej – wyjaśnia Arkadiusz Nowalski, burmistrz Sejn. – To na przykład kwestia skłócania Litwinów i Polaków. Niestety, rządy centralne chcą się przypodobać wyborcom. Tworzenie wizerunku zdecydowanego polityka na potrzeby elektoratu niekoniecznie idzie w parze ze wspieraniem autentycznego i koniecznego w czasach wojny pojednania.

Za punkt odniesienia służy burmistrzowi pojednanie francusko-niemieckie. Tam, podobnie jak tutaj, na przestrzeni ostatniego stulecia sąsiedzi tyle razy do siebie strzelali. Warto nazwać zbrodnie po imieniu. Ale trzeba też pozwolić odejść przeszłości. Obok wyzwań związanych z kryzysem gospodarczym także i w kwestii pojednania czuję w regionie żal, że Warszawa czy Wilno wolą zajmować się czym innym.

– Z punktu widzenia władz cywilnych, jeśli potencjalny agresor natrafi na dobrze zorganizowaną, wielopoziomową tkankę społeczną, będzie mu trudno – ciągnie Nowalski. – Tworzenie więzi międzyludzkich to zacieśnianie współpracy regionalnej. Po litewskiej stronie pas przygraniczny jest nadal słabo zaludniony. Nie ma z kim budować wspólnoty, demograficzna pustynia przygranicznych rejonów Litwy może być poważnym zagrożeniem dla zdolności radzenia sobie z kryzysami przez UE. Ale też od nas mieszkańcy głównie wyjeżdżają. Trzeba stworzyć takie warunki życia, aby trend się odwrócił.

Lokalne więzi gospodarcze, w tym wymiany barterowe poza obiegiem gotówkowym, mają bowiem sens nie tylko jako filar odpornej na kryzys ekonomii. W czasie wojny, kiedy dochodzi do załamania funkcjonowania państwa, pieniądz traci wartość, są przerwy w dostawach energii czy dochodzi do fizycznej likwidacji przedstawicieli władzy, tego rodzaju więzi chronią miejscową ludność. – Moje miasto zaopatrywane jest w prąd praktycznie za pomocą jednego kabla. Rządy lekceważą obiektywne zagrożenie, które ma potencjał, by zdestabilizować lokalne społeczności do stanu zapaści. Powinniśmy tworzyć przydomowe magazyny energii. Na tej samej zasadzie magazyny środków ochronnych, sanitarnych etc. Widzieliśmy w czasie pandemii, jak bardzo tego brakowało. Jeden standard dla całej UE, ale lokalna produkcja i mobilne składy, którymi łatwo dysponować tam, gdzie akurat są potrzebne.

W czasie pokoju zdecentralizowane magazynowanie, ale także produkcja, prowadzi do poprawy lokalnych warunków zatrudnienia. Powstają miejsca pracy blisko domu, życie na tak zwanej prowincji ulega dowartościowaniu. Tymczasem powtarzające się spektakularne manewry NATO są pozbawione elementu integracji z lokalnymi społecznościami. Dosłownie wiszą w powietrzu jak pewien ciężki śmigłowiec wojskowy.

– Podczas nocnego lotu został złośliwie oślepiony laserem zabawką – opowiada Nowalski. – Miejscowa policja zażądała pomocy lotników w pojmaniu sprawcy. W efekcie złośliwiec został zatrzymany, ale przez długi czas jego sąsiedzi doświadczali wszystkich skutków unoszenia się poszkodowanego śmigłowca nad ich blokami. Bardzo nisko i bardzo głośno.

Nowalski sprawia wrażenie, że zależy mu na wyważeniu racji wszystkich stron: – W procedurach brak miejsca na kompetentne reagowanie na emocje i interesy cywilów. Z jednej strony nikt nie ma doświadczeń w tym zakresie. Żyjemy od dawna w pokoju. Z drugiej brakuje dookreślenia miejsca lokalnych samorządów w działaniach wojska, bo chyba tylko one mają potencjał, żeby pełnić rolę bufora pomiędzy sprzecznymi interesami sił zbrojnych i społeczeństwa. Wszyscy uczymy się od nowa zagrożeń i rozwiązań. Wydaje się, że sporo w tej dziedzinie jest jeszcze do zrobienia.

– Żołnierze NATO nie rozmawiają z miejscowymi – podobne wątpliwości ma również wspomniany na początku wójt. – Nie mają pojęcia, jak wygląda tu życie. A przecież skuteczna obrona zależy od udanej komunikacji między wojskiem a ludnością. Czy nie mieliby większej motywacji do walki, jeśli czuliby się związani z tymi, których mają bronić?

Czytaj więcej

Stanisław Strasburger: Tęcza języków, wielobarwna całość?

O czym ludzie mówią

Do Warszawy wracam z pytaniem, czy mieszkańcy przesmyku boją się wojny, czy raczej trapią ich inne problemy. Czym należałoby się zająć jak najszybciej? Wertując notatki, przypominam sobie epizod z muzeum miejskiego w Druskiennikach, w którym brakuje salki poświęconej miastu w czasach ZSRR. – Żałuję, że ignorują ten okres – zagaduję zwiedzającą, która z racji wieku z pewnością go pamięta. – A ja nie – odpowiada kobieta. – Z perspektywy światowego komunizmu miasteczko nie miało znaczenia. Dziś role jakby się odwróciły. Tamto nie ma dla nas znaczenia. Ale jak chcesz, to opowiem. Co cię dokładnie interesuje?

Tak oto mam wrażenie, że dowiedziałem się tylko tego, co chciałem usłyszeć. Jeśli pytałem o Rosję, rozmawialiśmy o lęku przed agresją. Jeśli o kryzys, na temat rosnących cen. Zamiast rozpoznawać, tworzyłem rzeczywistość. I chyba nie tylko ja: NATO, co ty na to?

Stanisław Strasburger – p

Pisarz, podróżnik i menedżer kultury. Autor książek „Opętanie. Liban” i „Handlarz wspomnień”. Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i wybranych miastach śródziemnomorskich. Jest członkiem rady programowej stowarzyszenia Humanismo Solidario

Węgiel, którym ogrzewaliśmy szkoły i urzędy, pochodził z Donbasu – opowiada mi wójt jednej z gmin na pograniczu polsko-litewskim, prosząc, abym nie podawał jego nazwiska. – Na polski węgiel nas nie stać. Czekamy na statki z Chile. Albo na węgiel australijski, też jest tańszy. Oby dotarł przed sezonem grzewczym! – dodaje.

W zasadzie mieliśmy porozmawiać o tzw. przesmyku suwalskim. Pas ziemi między obwodem kaliningradzkim a Białorusią uchodzi wśród strategów paktu za szczególnie zagrożony. Tu Rosjanie potencjalnie łatwo odetną kraje bałtyckie od reszty NATO. Należy przygotować się do obrony i być czujnym.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS