Po prezentacji jeden z uczestników opowiada mi, że rosnąca popularność strzelców to także kwestia covidu. W pandemii celem była pomoc medyczna i wsparcie pracowników służby zdrowia. Dziś solidarność, niesienie pomocy i bezpieczeństwo nabrały innego znaczenia, mówi. Trudno mi jednak oprzeć się wrażeniu, że różnica jest zasadnicza. Ratowanie chorych w ramach tak zwanej wojny z wirusem niepostrzeżenie przeistoczyło się w mobilizowanie ludzi, aby byli gotowi zabijać.
Regionalizmem w hybrydę
Jeśli mówić o wojnie z Rosją, to chyba tylko hybrydowej – wyjaśnia Arkadiusz Nowalski, burmistrz Sejn. – To na przykład kwestia skłócania Litwinów i Polaków. Niestety, rządy centralne chcą się przypodobać wyborcom. Tworzenie wizerunku zdecydowanego polityka na potrzeby elektoratu niekoniecznie idzie w parze ze wspieraniem autentycznego i koniecznego w czasach wojny pojednania.
Za punkt odniesienia służy burmistrzowi pojednanie francusko-niemieckie. Tam, podobnie jak tutaj, na przestrzeni ostatniego stulecia sąsiedzi tyle razy do siebie strzelali. Warto nazwać zbrodnie po imieniu. Ale trzeba też pozwolić odejść przeszłości. Obok wyzwań związanych z kryzysem gospodarczym także i w kwestii pojednania czuję w regionie żal, że Warszawa czy Wilno wolą zajmować się czym innym.
– Z punktu widzenia władz cywilnych, jeśli potencjalny agresor natrafi na dobrze zorganizowaną, wielopoziomową tkankę społeczną, będzie mu trudno – ciągnie Nowalski. – Tworzenie więzi międzyludzkich to zacieśnianie współpracy regionalnej. Po litewskiej stronie pas przygraniczny jest nadal słabo zaludniony. Nie ma z kim budować wspólnoty, demograficzna pustynia przygranicznych rejonów Litwy może być poważnym zagrożeniem dla zdolności radzenia sobie z kryzysami przez UE. Ale też od nas mieszkańcy głównie wyjeżdżają. Trzeba stworzyć takie warunki życia, aby trend się odwrócił.
Lokalne więzi gospodarcze, w tym wymiany barterowe poza obiegiem gotówkowym, mają bowiem sens nie tylko jako filar odpornej na kryzys ekonomii. W czasie wojny, kiedy dochodzi do załamania funkcjonowania państwa, pieniądz traci wartość, są przerwy w dostawach energii czy dochodzi do fizycznej likwidacji przedstawicieli władzy, tego rodzaju więzi chronią miejscową ludność. – Moje miasto zaopatrywane jest w prąd praktycznie za pomocą jednego kabla. Rządy lekceważą obiektywne zagrożenie, które ma potencjał, by zdestabilizować lokalne społeczności do stanu zapaści. Powinniśmy tworzyć przydomowe magazyny energii. Na tej samej zasadzie magazyny środków ochronnych, sanitarnych etc. Widzieliśmy w czasie pandemii, jak bardzo tego brakowało. Jeden standard dla całej UE, ale lokalna produkcja i mobilne składy, którymi łatwo dysponować tam, gdzie akurat są potrzebne.
W czasie pokoju zdecentralizowane magazynowanie, ale także produkcja, prowadzi do poprawy lokalnych warunków zatrudnienia. Powstają miejsca pracy blisko domu, życie na tak zwanej prowincji ulega dowartościowaniu. Tymczasem powtarzające się spektakularne manewry NATO są pozbawione elementu integracji z lokalnymi społecznościami. Dosłownie wiszą w powietrzu jak pewien ciężki śmigłowiec wojskowy.
– Podczas nocnego lotu został złośliwie oślepiony laserem zabawką – opowiada Nowalski. – Miejscowa policja zażądała pomocy lotników w pojmaniu sprawcy. W efekcie złośliwiec został zatrzymany, ale przez długi czas jego sąsiedzi doświadczali wszystkich skutków unoszenia się poszkodowanego śmigłowca nad ich blokami. Bardzo nisko i bardzo głośno.
Nowalski sprawia wrażenie, że zależy mu na wyważeniu racji wszystkich stron: – W procedurach brak miejsca na kompetentne reagowanie na emocje i interesy cywilów. Z jednej strony nikt nie ma doświadczeń w tym zakresie. Żyjemy od dawna w pokoju. Z drugiej brakuje dookreślenia miejsca lokalnych samorządów w działaniach wojska, bo chyba tylko one mają potencjał, żeby pełnić rolę bufora pomiędzy sprzecznymi interesami sił zbrojnych i społeczeństwa. Wszyscy uczymy się od nowa zagrożeń i rozwiązań. Wydaje się, że sporo w tej dziedzinie jest jeszcze do zrobienia.
– Żołnierze NATO nie rozmawiają z miejscowymi – podobne wątpliwości ma również wspomniany na początku wójt. – Nie mają pojęcia, jak wygląda tu życie. A przecież skuteczna obrona zależy od udanej komunikacji między wojskiem a ludnością. Czy nie mieliby większej motywacji do walki, jeśli czuliby się związani z tymi, których mają bronić?
O czym ludzie mówią
Do Warszawy wracam z pytaniem, czy mieszkańcy przesmyku boją się wojny, czy raczej trapią ich inne problemy. Czym należałoby się zająć jak najszybciej? Wertując notatki, przypominam sobie epizod z muzeum miejskiego w Druskiennikach, w którym brakuje salki poświęconej miastu w czasach ZSRR. – Żałuję, że ignorują ten okres – zagaduję zwiedzającą, która z racji wieku z pewnością go pamięta. – A ja nie – odpowiada kobieta. – Z perspektywy światowego komunizmu miasteczko nie miało znaczenia. Dziś role jakby się odwróciły. Tamto nie ma dla nas znaczenia. Ale jak chcesz, to opowiem. Co cię dokładnie interesuje?
Tak oto mam wrażenie, że dowiedziałem się tylko tego, co chciałem usłyszeć. Jeśli pytałem o Rosję, rozmawialiśmy o lęku przed agresją. Jeśli o kryzys, na temat rosnących cen. Zamiast rozpoznawać, tworzyłem rzeczywistość. I chyba nie tylko ja: NATO, co ty na to?
Stanisław Strasburger – p
Pisarz, podróżnik i menedżer kultury. Autor książek „Opętanie. Liban” i „Handlarz wspomnień”. Mieszka na przemian w Berlinie, Warszawie i wybranych miastach śródziemnomorskich. Jest członkiem rady programowej stowarzyszenia Humanismo Solidario