Jessica Hamed: W pandemii państwo posuwa się za daleko

Jessica Hamed, prawniczka: Zamieniamy się w obywateli, którzy uciekają od odpowiedzialności za samych siebie. Państwo tworzy coraz bardziej szczegółowe reguły współżycia, niejako nas w tym zastępując. W ten sposób dochodzi do odwrócenia pewnego porządku. Do tej pory państwo miało głównie nie szkodzić.

Publikacja: 29.10.2021 10:00

Zdaniem Jessiki Hamed granice tego, co państwo może robić, zostały przekroczone, gdy wprowadzono zak

Zdaniem Jessiki Hamed granice tego, co państwo może robić, zostały przekroczone, gdy wprowadzono zakaz działalności obejmujący całe branże zawodowe. – Państwo po części wsparło ich przedstawicieli. Ale ludzie mają prawo do tego, aby ich egzystencja nie zależała od publicznych dotacji – uważa prawniczka. Na zdjęciu protest pracowników branży kultury w Berlinie, domagających się wsparcia państwa, październik 2020 r.

Foto: Getty Images, Maja Hitijj

"Rzeczpospolita": Na stronie kancelarii prawnej, w której pani pracuje, roi się od wywiadów i artykułów, których jest pani bohaterką. Jak to się stało, że adwokatka specjalizująca się w prawie karnym zaangażowała się w kwestie covidu?

Covid wstrząsnął całym światem i mną też. Z początku po prostu próbowałam odnaleźć się w nowej sytuacji. Zamykanie sklepów wydało mi się absurdalne. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Szokowały mnie badania opinii publicznej w Niemczech. 90 proc. ludzi popierało lockdown, oznaczający przecież zawieszenie swobód obywatelskich, wolności wyznania i zgromadzeń, prawa do prywatności i do ochrony dóbr osobistych. Wszystko to nagle znikło w imię ochrony życia w jego, że tak powiem, nagim, biologicznym sensie.

Dlaczego było to zaskakujące?

Ludzie tak chętnie rezygnowali ze swoich praw. Przez setki lat o nie walczyliśmy. Przeraziła mnie realna możliwość, że nagle większość społeczeństwa postanowi zrezygnować ze swobód obywatelskich. I wtedy je stracimy.

90 proc.

Tylu ludzi w Niemczech popierało lockdown

Takie zagrożenie nadal istnieje?

To był rodzaj precedensu. Rząd miał dobre intencje. Boję się, że znajdzie się inny, który ich mieć nie będzie. Myślę oczywiście o AfD. Ale też o reakcji na 11 września. Wprowadzone ad hoc obostrzenia zostały z nami do dziś. Kiedy raz niejako zamrozisz wszystko, możesz przy okazji innego zagrożenia zrobić to samo.

Chciała pani bronić praworządności za wszelką cenę?

Nie jestem medykiem. Z początku mało wiedziałam o skali zagrożenia. Ale jasne było, że to nie jest sytuacja, kiedy każdy, kto ma kontakt z chorobą, umiera. Dziś jestem po lekturze tysięcy stron ekspertyz i mam wyrobione zdanie. Wtedy zakładałam, że mamy do czynienia z bardzo poważnym zagrożeniem dla ogromnej liczby ludzi. W żadnym razie go nie lekceważyłam. Mimo tego czułam, że nie tędy droga. Nie było podstawy prawnej do działań, które podejmowały niemieckie władze. Moim zdaniem można było zróżnicować ryzyko. Napisałam wtedy komentarz na blogu. Skontaktował się ze mną dziennik „Frankfurter Rundschau". Po opublikowaniu rozmowy pojawili się pierwsi klienci.

Czy integralność prawna jest ważniejsze niż ochrona życia i zdrowia? Przy innej okazji wspominała pani, że prawo jest przedmiotem konsensusu społecznego. Może w kryzysie warto rewidować prawo?

Systemy prawne państw demokratycznych z zasady obejmują wszystkie sytuacje, w których jako społeczeństwo możemy się znaleźć. Prawo to fundament naszej umowy społecznej. Zawarliśmy ją właśnie po to, aby uregulować działania w sytuacjach kryzysowych. Kiedy wszystko jest w porządku, prawo nie jest potrzebne. Ale gdy przykładowo podpisuję z kimś kontrakt, a potem dochodzi do konfliktu, nie wyciągam broni i nie zaczynam strzelać. Prowadzę spór, ufając, że prawo reguluje jego ramy. Dotyczy to poszczególnych obywateli, ale także samego państwa. Demokracja ogranicza jego działania. Nie twierdzę, że należało nic nie robić. Ale prawo w Niemczech było i jest dostatecznie elastyczne.

Czytaj więcej

Ponad 20 tys. zakażeń, ale Bundestag zakończy stan epidemii w Niemczech?

W jakich dziedzinach przekroczono granice?

Na przykład wprowadzając zakaz działalności obejmujący całe branże zawodowe. Prawda, państwo po części wsparło ich przedstawicieli. Ale ludzie mają prawo do tego, aby ich egzystencja nie zależała od publicznych dotacji. Czy państwo rzeczywiście może postanowić, że nagle likwidujemy pewną sferę życia, choćby nawet z ważnego powodu? Raptem zostajesz skazany na życie na garnuszku...

Wydaje się, że wielu ludziom to nie przeszkadza.

Przy okazji kryzysu związanego z covidem zaczęłam szukać wyjaśnienia dla narastającej potrzeby bezpieczeństwa. Rzeczywiście, nastąpiło pewne przesunięcie. Ma ono swoją historię. W pierwszych latach po wojnie ojcowie i matki założyciele tworzyli nasz system prawny jako rodzaj ochrony przed państwem. Państwo bywa złe, takie było nasze doświadczenie zbiorowe. W tym duchu umocowano swobody obywatelskie w prawie RFN.

Odwołuje się pani do konstytucji Republiki Weimarskiej, która ułatwiła nazistom pozbawienie parlamentu władzy i rodzaj zawłaszczenia państwa.

Takiej interpretacji uczą nas w szkołach. Ale szczerze mówiąc, z każdą konstytucją można zrobić to samo. To nie kwestia wad konkretnej ustawy zasadniczej. To społeczeństwo, i też sądownictwo, które na to pozwalają.

I teraz świadomość zagrożenia zanika?

Do niedawna żartowaliśmy z Amerykanów, którzy zasądzają milionowe odszkodowania za poparzenie kawą, bo na kubku nie było ostrzeżenia, że płyn jest gorący. U nas nie będzie milionów, ale widzę inną analogię. Zamieniamy się w obywateli, którzy uciekają od odpowiedzialności za samych siebie. Państwo tworzy coraz bardziej szczegółowe reguły współżycia, niejako nas w tym zastępując. Jak ktoś się utopi w jeziorze, to zaraz zwiększamy liczbę ratowników, grodzimy akweny, oznaczamy głębokość etc. Stajemy się coraz bardziej bojaźliwym społeczeństwem, jednocześnie roszczeniowym: oczekujemy od państwa coraz więcej. W ten sposób dochodzi do odwrócenia pewnego porządku. Do tej pory państwo miało głównie nie szkodzić. Nie mówię oczywiście o elementach polityki socjalnej typu ubezpieczenia zdrowotne czy emerytalne, ale o coraz bardziej szczegółowych regulacjach wszystkich dziedzin życia. Jakbyśmy się domagali, aby nas ubezwłasnowolniono.

Zamieniamy się w obywateli, którzy uciekają od odpowiedzialności za samych siebie

Czy dzięki temu rośnie nasze bezpieczeństwo?

Rolę państwa jako obrońcy świetnie ilustrują regulacje prawne po 11 września. W samolotach trzeba zamykać kabiny od wewnątrz. Kiedy pojawia się pilot samobójca, np. jak to miało miejsce w przypadku samolotu Germanwings, nikt nie może temu zapobiec. I to jest ten paradoks. Podnosząc bezpieczeństwo w jednym miejscu, zwiększam ryzyko w innym. Albo bardzo podstawowy poziom: czy państwo ma uczyć mnie, dorosłą kobietę, jak myć ręce? Wiem, że wielu ludzi nie myje rąk. Ale to jest ich wybór.

Nie warto czasem dopilnować?

Wzajemne pilnowanie się to cecha bardzo niemiecka. Znam wiele krajów Europy, mieszkałam też w Buenos Aires i w Moskwie. Mam wrażenie, że gdzie indziej ludziom jest bardziej wszystko jedno. Decyduję za siebie, ale nie donoszą. Czy będziemy teraz się nawzajem kontrolować, jak długo byliśmy w łazience? W ten sposób każdy z nas zamienia się w samozwańczego szeryfa.

W jednej z ostatnich publikacji opisuje pani kryzys covidowy w kontekście Niemiec jako państwa, w którym nie szanuje się zasady bezpieczeństwa prawnego. Patrząc z perspektywy innych krajów, trudno w to uwierzyć.

Mam poczucie, jakbyśmy wyrzucili za burtę podstawowe wartości konstytucyjne, które obowiązywały przed covidem. To samo dotyczy zasad postępowania administracyjnego. Do tej pory było tak, że w razie sporu to państwo musiało uzasadnić, dlaczego interweniuje. Weźmy kwestię zamykania szkół. Powinien istnieć jakiś rodzaj kalkulacji, ile dzieci może się zarazić, ile poważnie zachorować, oraz jak to się ma do szkód ogólnospołecznych, nie tylko wobec dzieci, ale także rodziców, otoczenia etc. Tymczasem jest odwrotnie. To my musimy uzasadniać. Zgromadziliśmy mnóstwo ekspertyz na temat szkół w pandemii. Wynika z nich, że szkoły nie stanowią poważnych ognisk rozprzestrzeniania się covidu. Odwrócona zasada rozkładu ciężaru dowodu powoduje jednak, że trafiamy na ścianę.

Sądy nie chcą nagle w pewien sposób odpowiadać za śmierć ludzi. Czy podejmowanie tego rodzaju decyzji jest ich rolą?

To jest problem. Na wymiar sprawiedliwości przerzucono całą odpowiedzialność. Parlamenty landowe i oraz Bundestag wycofały się zupełnie. Decyzje podejmuje egzekutywa i to za zamkniętymi drzwiami. Na przykład w Bawarii w ogóle tego nie dokumentowano. Na jakiej podstawie wprowadzano regulacje, jakie aspekty brano pod uwagę, jaką rozważano alternatywę, jakie były założenia... Nic nie wiadomo. Oburza mnie taki brak transparentności. Gdyby działania rządów poprzedziły publiczne debaty parlamentarne, sytuacja byłaby inna.

I jak na to reagowały sądy? W Niemczech istnieje możliwość skarżenia decyzji administracyjnych w trybie przyspieszonym. Przykładowo, kiedy dana regulacja miałaby naruszać moje podstawowe prawa. Strona przeciwna formułuje wtedy stanowisko i sąd pilnie rozstrzyga sprawę. Tyle że wtedy nie ma czasu na zajmowanie się merytorycznymi kwestiami. Tymczasem minęło półtora roku i sądy nadal praktycznie się nimi nie zajmują. Na przykład, na ile dobrym wskaźnikiem jest zachorowalność na covid, z jakim stanem zagrożenia mamy do czynienia, kto jest narażony i w jaki stopniu? Sądy nie mogą się ciągle zasłaniać tym, że oto mamy rodzaj nadzwyczajności, i w ciągu kilku dni nie możemy na przykład rozstrzygnąć, o czym tak naprawdę świadczy pozytywny wyniki testu PCR. To rodzaj odmowy wykonywania pracy.

To poważne zarzuty.

Moim zdaniem jesteśmy na etapie, kiedy każdy sąd, którego rzecz dotyczy, powinien wybrać jedną sprawę do postępowania zwyczajnego, powołać rzeczoznawców, dać sobie czas i zmierzyć się z meritum. Oczywiście nadal mielibyśmy tryb przyspieszony, kwarantanna, zamykanie szkół, tu liczą się dni. Ale zasadnicze kwestie wokół covidu są w każdym postępowaniu niemal identyczne.

Czy erozja nie zaczęła się wcześniej? Weźmy proces Narodowosocjalistycznego Podziemia (NSU) odpowiedzialnego za zamordowanie dziesięciu osób w pierwszych latach XXI w. Świadomie niszczono akta, wysocy urzędnicy odmawiali współpracy z wymiarem sprawiedliwości, czy nawet, mówiąc kolokwialnie, kłamali w żywe oczy. Może słabość niemieckiego sądownictwa wobec innych organów państwa wcale nie kwestią covidu?

Moje rozczarowanie bierze się ze skali. Oczywiście, rozliczenie NSU to skandal, także ze względu na taką a nie inną przeszłość Niemiec. Ale polityka covidowa dotyczy każdego z nas. Jeśli egzekutywa nie podejmowała decyzji w sposób przejrzysty, to sądy powinny powiedzieć: chwileczkę, dopóki tego nie uzasadnicie, wstrzymujemy te decyzje. Nie chodzi oczywiście o to, aby z dnia nadzień znieść lockdown. Ale można wyznaczyć, powiedzmy, cztery tygodnie na jego uzasadnienie albo wezwać do przeprowadzenia debaty parlamentarnej. Intencją trójpodziału władzy jest wzajemna kontrola, a nie przyklepywanie decyzji. Aktualny brak równowagi to z punktu widzenia państwa prawa katastrofa.

Wracając do konkretnych regulacji, należy pani do zagorzałych krytyków tak zwanej reguły 2G, czyli ograniczenia udziału w wydarzeniach publicznych do osób zaszczepionych przeciw covidowi oraz ozdrowieńców. Dlaczego?

Do tej pory w większości landów obowiązuje reguła 3G. Także osoby, które nie są zaszczepione, mogą przedstawić aktualne wyniki testu antygenowego lub PCR.

Temat jest złożony. Status ozdrowieńca masz tylko do sześciu miesięcy po infekcji i gdy miałeś pozytywny wynik PCR. Możesz w ogóle nie posiadać przeciwciał, ale z pozytywnym PCR jesteś zaliczany do ozdrowieńców. Natomiast jeśli masz antyciała, ale nigdy nie robiłeś PCR, lub też nie miałeś pozytywnego wyniku, nie zaliczasz się do ozdrowieńców. 2G to próba wprowadzania tylnymi drzwiami oceny ryzyka zdrowotnego.

Czy to źle?

Po pierwsze, to metoda bardzo niedokładna. Osoba zaszczepiona, która ma BMI, powiedzmy, na poziomie 35, do tego nadciśnienie i cukrzycę, obarczona jest większym ryzykiem niż niezaszczepiony dwudziestopięciolatek, szczupły, wysportowany, przestrzegający zdrowiej diety. Po drugie, to bardzo niebezpieczny kierunek. Czy za chwilę będziemy odmawiać leczenia ze środków publicznych, jak ktoś będzie miał wypadek po pijanemu albo będzie otyły?

2G wyklucza osoby, które odmówiły szczepienia. Uzasadnienie jest takie, że brak szczepionki zwiększa ryzyko ciężkiego przebiegu. Jak wspomniałam, to skrót myślowy. Znowu wracamy do kwestii prawnych. Jeśli chcemy wprowadzić przymusowe szczepienia, to należy uchwalić odpowiednie przepisy. Bundestag mógłby to zrobić. Tymczasem wielokrotnie słyszeliśmy zapewnienia, że przymusu nie będzie. Dla mnie to po prostu nieuczciwe. Mam obawy, że na tym tle dojdzie do dużych napięć społecznych.

Jest pani związana z zespołem, który stworzył raport #koronopojednanie. Czy zaszliśmy tak daleko, że potrzebujemy pojednania?

Moim zdaniem sytuacja w Niemczech się zaostrza. Naprzeciwko siebie stoją wrogie obozy. Autorzy tego raportu, którzy odwołują się też do mojej pracy, lokują siebie niejako pośrodku. Nie popierają siedzenia z założonymi rękami, ale też to, co zrobiono, uznają za zbyt rygorystyczne. Jako społeczeństwo musimy nadal żyć razem. Nie chodzi o to, kto ma rację. Trzeba zacząć ze sobą rozmawiać. Nawet jeśli masz inne zdanie na temat covidu, nasza przyjaźń nie musi na tym cierpieć. A wiele znajomości cierpi. Nawet w moim najbliższym otoczeniu, w rodzinach.

Pani podejście też przeszło w tym czasie zmianę.

Na początku byłam bardziej nieprzejednana. Wydawało mi się, że walę głową w mur. Potem dotarło do mnie, że to nie zła wola, tylko strach. Bardzo zresztą różne lęki. Pod koniec zeszłego roku nastąpiła we mnie zmiana. Szukam pojednania. Na przykład, ktoś mówi, że odmawiając szczepienia, okazujesz brak solidarności, a inny, że jeśli szczepisz swoje dzieci, narażasz je na śmierć. Staram się rozumieć obie strony. Obie strony wyrażają lęk. Trzeba go traktować poważnie.

Wspomniała pani, że jednym z kluczowych argumentów strony przeciwnej jest obciążenie systemu opieki zdrowotnej.

To poważna sprawa. Uniknięcie przeciążenia usprawiedliwia prawie każde działanie. Jednak zapobieganie każdej infekcji, a nawet każdej śmierci, to zupełnie coś innego. Problem polega na tym, że rząd niemiecki nigdy nie rozróżnił tych dwóch spraw. Nie ma żadnego prawa, które mówi, że masz być zdrowy albo że państwo ma za wszelką cenę chronić cię przed chorobą. Mimo powszechnej dostępności szczepień dziś nadal mamy szereg regulacji uzasadnianych obawą, że zbyt duża liczba pacjentów i pacjentek covidowych mogłaby doprowadzić do przeciążenia systemu. Tymczasem niemieckie Ministerstwo Zdrowia samo przyznaje, że w żadnym momencie ostatniego półtora roku system nie był przeciążony.

Nie ma żadnego prawa, które mówi, że masz być zdrowy albo że państwo ma za wszelką cenę chronić cię przed chorobą

Czy to nie efekt odpowiednich regulacji?

Tak twierdzą ci, którzy je wprowadzali. Ale to tak zwany paradoks prewencyjny, odbijanie piłeczki. Nikt dokładnie nie wie, jak jest. Dane, którymi dysponujemy, są podatne na manipulacje. Statystyczna liczba łóżek intensywnej terapii jest wypadkową wielu czynników. Łóżko to nie tylko łóżko, ale i ludzie, którzy przy nim pracują. Jak nie ma ludzi, to jakby nie było łóżka. A tu zwiększono liczbę osób, która zgodnie z przepisami ma je obsługiwać. Spadła zatem statystyczna liczba łóżek. Nawet niemiecka najwyższa izba kontroli stwierdziła, że zaszły tu pewne nieprawidłowości. Była kwestia dopłat, które dostają szpitale z wysokim obłożeniem. W ten sposób niejako zachęcamy, aby sztucznie zawyżać obłożenie. Nie mam na to dowodów, ale są mocne poszlaki. Pojawiały się doniesienia, że na początku roku 2021 około 20–30 proc. pacjentów na OIOM-ach, których liczono jako covidowych, znalazło się tam z innego powodu. Wynik rutynowego testu wyszedł pozytywny. W tym sensie bardzo trudno zweryfikować argument o przeciążeniu służby zdrowia.

W Niemczech powstaje właśnie nowy rząd. Co mógłby zmienić?

Chciałabym ustalić, pod jakimi warunkami wychodzimy ze stanu, w którym się znajdujemy. Jeśli dana partia uważa, że dopiero gdy zaszczepimy całe społeczeństwo, w porządku. Ja bym na taką partię nie głosowała, ale liczy się jasność. Niestety, w czasie kampanii wyborczej temat covidu był praktycznie nieobecny.

A w kontekście sądownictwa?

Chciałabym, aby nastąpił rodzaj rozliczenia. Zarówno z poziomu prawnego, jak i co do meritum. Warto ustalić, jak wyglądały procesy decyzyjne. Przepracowanie samego opóźnienia w sądownictwie też jest ważne. Wreszcie przesunięcia w zakresie praw podstawowych, rozkład ciężaru dowodzenia, musimy zauważyć te problemy i zacząć o nich rozmawiać. Inaczej przy kolejnym kryzysie możemy się spodziewać powtórki. Jak wspomniałam, wierzę, że nasze rządy miały i mają dobre intencję. Ale wykonanie było fatalne. Nie ma żadnej gwarancji, że w przyszłości do władzy nie dojdą ludzie o złych intencjach. Wymiar sprawiedliwości musi się na taką ewentualność przygotować. Być gotów do obrony naszego porządku prawnego. Tym razem nie zdał egzaminu.

O rozmówczyni:
Jessica Hamed

Adwokatka w kancelarii Bernard Korn & Partner, wykładowczyni akademicka z Moguncji

O autorze:
Stanisław Strasburger

Pisarz, podróżnik i menedżer kultury. Bada pamięć i mobilność, poszukuje EU-topii i wierzy w siłę uważności. Autor książek „Opętanie. Liban" i „Handlarz wspomnień"


"Rzeczpospolita": Na stronie kancelarii prawnej, w której pani pracuje, roi się od wywiadów i artykułów, których jest pani bohaterką. Jak to się stało, że adwokatka specjalizująca się w prawie karnym zaangażowała się w kwestie covidu?

Covid wstrząsnął całym światem i mną też. Z początku po prostu próbowałam odnaleźć się w nowej sytuacji. Zamykanie sklepów wydało mi się absurdalne. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Szokowały mnie badania opinii publicznej w Niemczech. 90 proc. ludzi popierało lockdown, oznaczający przecież zawieszenie swobód obywatelskich, wolności wyznania i zgromadzeń, prawa do prywatności i do ochrony dóbr osobistych. Wszystko to nagle znikło w imię ochrony życia w jego, że tak powiem, nagim, biologicznym sensie.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS