Ta potworna wojna. Filmy z bayraktara nie pokazują wszystkiego

W Europie nikt nic takiego nie widział od 77 lat. Tysiące armat mielących ziemię razem z okopami, żołnierzami, domami, sadami, lasami – wszystkim, w co trafią.

Publikacja: 29.07.2022 10:00

Mieszkanka Charkowa nad ciałem męża zabitego w rosyjskim ostrzale. Podczas tego ataku rakiety zabiły

Mieszkanka Charkowa nad ciałem męża zabitego w rosyjskim ostrzale. Podczas tego ataku rakiety zabiły dwóch cywilów, 19 zostało rannych, 21 lipca 2022 r.

Foto: SERGEY BOBOK/AFP

Zostawiają po sobie podziurawioną, pustą i wypaloną ziemię, ogłuszonych ludzi o pustych oczach. Jeśli uda im się przeżyć. „Trzeci dzień, jak oglądam swoją twarz bez oka i z czymś w rodzaju talerza zamiast połowy łba. W sumie czuję się tak zwyczajnie, jakby pryszcz wyskoczył na nosie. Choć wciąż jeszcze jest strasznie” – napisał ukraiński adwokat i spadochroniarz Masi Najem po operacji w szpitalu, do którego trafił z Donbasu z ciężką raną. Naturalizowany na Ukrainie Afgańczyk urodzony w Kabulu jest bratem Mustafy, dziennikarza, na którego wezwanie w listopadzie 2013 r. Ukraińcy wyszli na Majdan. Protestowali przeciw zerwaniu przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza rozmów o stowarzyszeniu Ukrainy z Unią Europejską.

Mustafa zaczął rewolucję, która szybko zamienia się w wojnę ukraińsko-rosyjską i wciągnęła jeszcze w 2016 r. jego brata, kijowskiego adwokata.

„Lepiej ode mnie dostosowuje się (do sytuacji) tylko Face ID na moim iPhonie. Już na drugi dzień po operacji odblokował aparat, rozpoznawszy mnie bez oka” – ponuro żartował ze szpitalnego łóżka. „Pierwszego dnia jeszcze udawał, że nie poznaje mnie, nie, nie. Tylko nie utrata oka. Ale na drugi dzień ten wysokotechnologiczny niechluj zrozumiał, że i tak może być”.

Czytaj więcej

Jurij Felsztyński: Trzecia wojna światowa już się zaczęła

Z chłopaków nie zostawało nic

Masi jest jednym z dziesiątków tysięcy ukraińskich ofiar wściekłej wojny. Utknąwszy na froncie w miejscu, nie mogąc złamać ukraińskiego oporu, rosyjska armia zaczęła zasypywać obrońców setkami tysięcy pocisków artyleryjskich. – Rozmawiałem dzisiaj z ukraińskim żołnierzem, który był w Donbasie od 2014 r. Teraz awansował na dowódcę. Został ranny pociskiem z 82-milimetrowego moździerza i dwa kawałki metalu utknęły w nim. Trzy tygodnie temu dowodził 60 żołnierzami. Dzisiaj zostało 20; 40 zginęło lub zostało rannych – opisywał jedną z kijowskich rozmów amerykański fotograf Christopher Miller.

– Mówił, że ilość rosyjskich czołgowych i artyleryjskich ostrzałów spadających na nich była nieprawdopodobna – dodał.

Walki w niczym nie przypominają już szybkich ataków i odwrotów z początku inwazji. Teraz walczące siły tkwią naprzeciw siebie, najczęściej w stepie, gdzie nie ma jak się ukryć. Rosjanie wykorzystują gigantyczną przewagę w artylerii i bez przerwy strzelają. Dzień i noc. We wszystko, co się rusza, a jeśli już nic się nie rusza, to palą pola ze zbożem. – Jestem teraz trochę bezrobotny, bo Rosjanie porzucili taktykę „pancernej pięści”. Czołgi nie idą już z przodu. Kiedy ich tyle zniszczyliśmy, to oni zaczęli w końcu myśleć. Za to poprzednio nie widziałem takiej ilości strzelającej naraz artylerii – mówi Dmytro, oficer ukraińskich oddziałów przeciwpancernych walczący w Donbasie.

Tysiące strzelających luf sprawiło, że zanikło gdzieś bohaterstwo, poświęcenie, odwaga. Został gwizd nadlatujących pocisków i wilgotna ziemia na dnie okopu. – Jeśli znalazłeś się w złym miejscu i w złym czasie, gdy te pociski nadlatują, to masz trzy, cztery sekundy, by się rozpłaszczyć. Jesteś załatwiony. Jeśli słyszysz gwizd, który staje się głośniejszy i głośniejszy, to wszystko zaczyna się trząść jak pierd… pociąg towarowy. Im dłuższy gwizd, tym bliżej ciebie. Jak usłyszysz krótki, to nie masz problemu. Ale jak dźwięk leci jakby prosto w twoją twarz, no to k… jesteś w strefie śmierci. Nie ma sensu biec – opowiadał amerykańskiemu „Newsweekowi” jeden z amerykańskich ochotników walczących po ukraińskiej stronie. Spotkany we Lwowie przedstawił się jako „Elvis”, prawdopodobnie takim imieniem wywołują go w krótkofalówkach jego oddziału.

– To nie jest jak wojna w Iraku, to nie jest jak w Afganistanie ani w Syrii. To maszynka do mielenia mięsa. Coś jak zachodni front w czasie pierwszej wojny światowej, w typie roku 1916 – tłumaczył.

Tamten rok wszedł do historii jako czas najbardziej nonsensownej bitwy, stoczonej pod Verdun. W straszliwy ostrzał artyleryjski prowadzony z obu stron niemieckie i francuskie dowództwo pchało kolejne tysiące i tysiące żołnierzy. W ciągu minut armatnie pociski zamieniały nadbiegające oddziały w proch i pył, a na ich miejsce szły następne i następne. Wszystko dlatego, że niemiecki sztab generalny wymyślił, że w ten sposób wykrwawi armię francuską. W rezultacie w ciągu dziesięciu miesięcy obie armie straciły razem prawie 700 tys., a być może i 800 tys. żołnierzy.

– Widziałem chłopaków, w których bezpośrednio trafił pocisk, nie zostawało nic, by ich rozpoznać. Znajdowaliśmy czasami coś takiego jak mały palec. Z jednego zostały genitalia rozmazane na przeciwległej ścianie. Tak wygląda makabra rzeczywistości. (…) Kiedy ktoś dostaje z karabinu i umiera, to trwa zazwyczaj parę minut. Możesz mówić do niego. Kiedy załatwia to artyleria, to są sekundy i kogoś już nie ma – opowiadał „Elvis” o rosyjskich bombardowaniach w Donbasie.

Nikt już nie wkładał hełmu

W tej straszliwej maszynce do mielenia mięsa niczym jest odwaga żołnierzy. Tak jak i wyszkolenie. Liczy się tylko zajadłe, zwierzęce trwanie: w okopie, piwnicach, dole wygrzebanym wśród drzew na poboczu drogi.

– (Regulaminowa) norma zużycia pocisków na cel o wielkości 200 na 300 metrów (to jest punkt oporu plutonu) wynosi 60–90 nabojów artyleryjskich, a rosyjska armia zużywa ich 200–300! Wyobraźcie tylko sobie, jakie piekło wytrzymują nasi żołnierze! – opisuje walki ukraiński analityk wojskowy Ołeh Żdanow.

Ponura rzeczywistość frontu w niczym nie przypomina obrazów, jakie zdominowały powszechną świadomość dzięki internetowi. Mistrzem pod tym względem okazał się turecki dron Bayraktar (poza wszystkim innym, również świetna broń). Podbił wszelkie sieci społecznościowe dzięki swym kamerom, którymi nagrywał trafianie w kolejne cele. Wojna zaczęła wyglądać jak gra komputerowa, higieniczna „strzelanka”, w której nie ma krwi, brudu, płaczu i śmierci. Cel namierzony, widać pocisk, a potem kłąb dymu w miejscu, w którym był czołg, budynek, ciężarówka. Jeśli cel zaczynał uciekać, uchylać się, to leciał kolejny pocisk. Jak w normalnej grze komputerowej. Żadnych plam krwi czy resztek ciał.

Wszyscy zaś, którzy widzieli walki na froncie, potwierdzają, że po przemielającym wszystko ostrzale miasteczek uporczywie bronionych przez Ukraińców w ruinach domów znajdowano ludzkie wnętrzności, niektóre zwisały z resztek balkonów czy strzaskanych podłóg na piętrach. Najprawdopodobniej były to resztki ciał zwykłych mieszkańców, którzy nie zdążyli skryć się przed ostrzałem. Albo, mając już wszystkiego dość, ogłuszeni i ogłupieni tygodniami walk i armatniego huku pozostawali w swoich mieszkaniach, nieruchomo wpatrzeni w nadlatujące przeznaczenie.

– Doszliśmy do tego, że nikt z nas nie wkładał już hełmu, bo jak coś takiego trafi w budynek, w którym jesteś, to przynajmniej masz nadzieję, że szybko umrzesz – opisywał z kolei „Elvis” skutki tygodniowych ostrzałów dla psychiki żołnierzy.

Amerykanin twierdzi też, że sam widział, jak Rosjanie rąbią na kawałki ciała zabitych przez siebie ukraińskich cywilów, a w niektórych miejscach wywieszają obrąbane korpusy na drzewach czy balkonach. Na postrach.

Inni Amerykanie służący w zwiadzie w Donbasie opowiadali, że byli świadkami gwałtów i mordów na cywilach, ale nie mogli nic zrobić, by nie zdradzić pozycji swojego patrolu. Z kolei najeźdźcy nauczyli się już, że ofiar terroru nie należy chować nawet w masowych grobach, bo zawsze mogą zostać odkryte, jak na przykład w Buczy. Dlatego teraz je palą.

Po ukraińskiej stronie frontu na ulicach zrujnowanych, stepowych miejscowości walają się za to ludzkie ciała, których nie ma kto i gdzie pochować pod ciągłym ostrzałem. A w zdobytym już trzy miesiące temu przez Rosjan Mariupolu leżą gdzieniegdzie nadal, ale już nie ciała, tylko kościotrupy, obgryzione przez szczury, bezdomne koty i psy. Przykryte kawałkami dykty czy podziurawionymi blachami ze zniszczonych samochodów i omijane przez pozostałych przy życiu, otępiałych ludzi.

Czytaj więcej

Kim pan jest, panie Putin

Rakiety na placu zabaw

Przejeżdżasz (przez miasto), rozbity budynek z wielkiej płyty. Widzisz wszystko jakby w przekroju – ranie: pokoje, czyjeś rzeczy, tam zasłonka zwisa, a tam doniczka z kwiatami, jeszcze dynda klawiatura na kablu. Jakoś źle się czuję, jakbym zaglądał w czyjeś życie – to opowieść ukraińskiego sapera ukrytego pod imieniem Mychajło. Ale on nie mówi o froncie, ale o miastach południa kraju ostrzeliwanych przez rosyjskie rakiety.

Wojna rozpełzła się bowiem po całym kraju za sprawą rakietowych ataków. Na Ukrainie nie ma już ani jednego obwodu (czyli województwa), który nie byłby atakowany. Tak powszechne doświadczenie wojny, która dotyka całego kraju, było chyba poprzednio w Wielkiej Brytanii, bombardowanej przez niemieckie lotnictwo w 1940 i 1941 r., a potem w samych Niemczech miażdżonych nalotami aliantów. Ale nawet tam w tak krótkim czasie nie atakowano w tak wielu miejscach jednocześnie.

– Jedziemy i widzę, jak na placu zabaw bawią się dzieci. I takie uczucie, jakbym oglądał początek filmu „Terminator” – opowiada Mychajło. Za chwilę może być alarm powietrzny, dzieci rozbiegną się w poszukiwaniu kryjówki, oby wszystkie znalazły schronienie.

Saperzy bez przerwy jeżdżą, by rozbrajać niechlujnie (na szczęście) wykonane pociski, których część nie wybuchła.

Teraz armia Kremla uderza w miasta rakietami do zwalczania okrętów – najwyraźniej zabrakło zwykłych. Ale te ziemia-woda, przeznaczone do czego innego, mają słabą celność przy atakowaniu celów na ziemi i powodują duże straty wśród cywilów. Być może rosyjskie dowództwo robi to świadomie, próbując zastraszyć jednocześnie cały naród. – Nikt nie straci życia innego niż to, które przeżywa, i nikt nie przeżyje innego życia niż to, które straci – pełen fatalizmu Mychajło parafrazuje Marka Aureliusza.

Żadnych uczuć

Ale bombardowaniami powietrznymi nikt jeszcze nie wygrał żadnej wojny, armia musi w końcu ruszyć do przodu po ziemi. – Na jednym z odcinków frontu tak mniej więcej 20 ludzi powstrzymywało ponad setkę Rosjan. I powstrzymywało tak, że tam raz w tygodniu Rosjanie przywozili nowych i zaganiali ich do ataku – opowiada ukraiński politolog Kiriłł Sazonow. Walczył w obronie Lisiczańska, który ukraińskie oddziały opuściły 2 lipca.

Od tamtego czasu Rosjanie przeszli ok. 20 km przez step. – Taktyka się nie zmienia, to cały czas artyleryjski terror: ostrzał wszystkiego prawie bez wyjątków. (…) Mamy bardzo dużo rannych z powodu morderczego ostrzału – mówi dowódca batalionu „Swoboda” Piotr Kuzik. Po armatach przychodzi jednak kolej na piechotę, czołgi teraz trzymają się z tyłu. Jako pierwszych dowódcy pędzą do ataku poborowych z Doniecka i Ługańska, po nich przychodzi kolej na rosyjską Gwardię Narodową (czyli zmilitaryzowaną formację policyjną), potem Czeczeni (jeśli są pod ręką), a dopiero na końcu przeróżne oddziały specjalne rosyjskiej armii – od spadochroniarzy, poprzez piechotę morską po oddziały podporządkowane wywiadowi wojskowemu GRU.

– Byłem świadkiem tego, jak zapędzali ich na nasze pozycje, wprost pod karabiny maszynowe. Oni zalegli, a dowódcy próbowali poderwać ich, nawet podnosząc. Długośmy się śmiali, bo posyłali swoich dowódców w ślad za swoim okrętem wojennym, a myśmy to słyszeli. A tak w ogóle, to nierozumnie jest taką masą atakować umocnione pozycje. No i my ich niszczyliśmy masowo – opowiadał Kuzik o walkach w Donbasie.

– Tam też są ludzie, ja staram się to zrozumieć, ale nie mam dla nich żadnych uczuć. Ich wartość jest dla mnie zerowa – nie ukrywa.

Wojna się jeszcze nie skończyła, ale już widać jej skutki: okaleczyła całe pokolenie. I to nie fizycznie. W trakcie internetowego czatu z przebywającym w szpitalu rannym Masi Najemem jakaś dziewczyna zapytała go, ile ma lat. „Do zranienia to było jakieś 38, a po – to jakieś 60” – odpowiedział.

Czytaj więcej

Gdzie są granice imperialnych ambicji Rosji

Zostawiają po sobie podziurawioną, pustą i wypaloną ziemię, ogłuszonych ludzi o pustych oczach. Jeśli uda im się przeżyć. „Trzeci dzień, jak oglądam swoją twarz bez oka i z czymś w rodzaju talerza zamiast połowy łba. W sumie czuję się tak zwyczajnie, jakby pryszcz wyskoczył na nosie. Choć wciąż jeszcze jest strasznie” – napisał ukraiński adwokat i spadochroniarz Masi Najem po operacji w szpitalu, do którego trafił z Donbasu z ciężką raną. Naturalizowany na Ukrainie Afgańczyk urodzony w Kabulu jest bratem Mustafy, dziennikarza, na którego wezwanie w listopadzie 2013 r. Ukraińcy wyszli na Majdan. Protestowali przeciw zerwaniu przez ówczesnego prezydenta Wiktora Janukowycza rozmów o stowarzyszeniu Ukrainy z Unią Europejską.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi