Nie rozpoczęto jeszcze przewożenia broni atomowej na Białoruś. Nie da się tego jednak zrobić w tajemnicy, Amerykanie bardzo pilnują rosyjskich arsenałów atomowych. Jeśli rozpocznie się jej transport, będzie to na 100 procent oznaczać przygotowanie do ataku termojądrowego.
Mamy więc trochę czasu. Ile, tego nie wiem. Nie sądzę jednak, by obecna wojna w Ukrainie toczyła się według scenariusza afgańskiego: Rosja będzie wojować dziesięć lat, a Amerykanie będą w tym czasie dostarczali broń Ukraińcom. Putin wie, że nie ma tyle czasu, musi działać szybko. Dlatego nie sądzę, by ta wojna przez wiele miesięcy pozostawała tylko rosyjsko-ukraińską.
Rosyjska armia cały czas próbuje dojść do Naddniestrza. Próbują, próbują i w końcu dojdą. Nie wydaje mi się, by zachodnim politykom udało się „zamrozić” ten konflikt. Jeśli pominąć tysiące ginących Ukraińców, to byłoby to niezłe rozwiązanie problemu dla Europy i USA: wojna trwa tylko w Ukrainie, a pozostali cieszą się życiem.
Dlaczego jednak Putin w ogóle zdecydował się na ten konflikt?
Uznał, że Rosja jest w końcu gotowa. Spójrzmy: w 2008 r. napadł na Gruzję. Z wojskowego punktu widzenia operacja nie była zbyt udana. Początkowo zapowiadano zdobycie Tbilisi, skończyło się na zabraniu Abchazji i Osetii Południowej, i Putin się wycofał. W 2014 r. zabrał Krym – lekko, bez strat. Zaczął działania wojenne w Donbasie, mając nadzieję, że też będą rozwijały się według krymskiego scenariusza. Nie udało się, zaczęła się prawdziwa wojna, zamroził więc konflikt do lepszych czasów.
W obu przypadkach zapewnił sobie jednak, że i Gruzja, i Ukraina nie wejdą do NATO. Sojusz nie przyjmuje przecież państw toczących wojnę. Równolegle od 2014 do 2022 r. trwało w Rosji przygotowanie do wojny. Putin wielokrotnie chwalił się nowymi rodzajami broni, pokazywał filmiki animowane z rakietami niszczącymi Florydę itd. Wszyscy jednak z tego kpili: pokażcie nam rakiety, a nie filmiki. Tymczasem sensem tych pokazów był przekaz – popatrzcie, co my możemy z wami zrobić. Ustąpcie nam, poddajcie się, dajcie nam to, czego my chcemy. Putin kilkakrotnie mówił publicznie dziennikarzom – i to dość emocjonalnie: my mówimy, a nas nie słyszą, nie chcą nas usłyszeć. Rosję rzucono na kolana, nie dają nam dyszeć, nie chcemy tak żyć. No i jeszcze: Rosja nie może żyć bez Ukrainy, jeśli bez niej, to po co w ogóle istnieć.
To ostatnie powtarzano na różnych szczeblach władzy, ale i społeczeństwa. W końcu badania socjologiczne zaczęły pokazywać, że i ono „nie może żyć bez Ukrainy”, i jest gotowe do ataku jądrowego. No i jeszcze, mimo że ZSRS się rozpadł, imperium nie istnieje, to „świadomość imperialna” pozostała – i u przedstawicieli władz, i u społeczeństwa. Na prowincji, wśród stołecznej inteligencji, wszędzie. Poza tym wszyscy, dosłownie wszyscy, szczerze uważają, że naród rosyjski jest szczególny i wyróżniający się. Naprawdę mało jest Rosjan, którzy przyznają, że ich naród i ukraiński, gruziński czy ormiański są sobie równe.
Mamy więc lidera, który chce mieć imperium i społeczeństwo gotowe za nim podążać. Ale z drugiej strony od 2012 r. w Rosji wszczęto ponad 60 tys. spraw karnych za działania polityczne przeciw obecnej władzy. Nie ma to żadnego przełożenia na opozycję polityczną?
Żadnego. Na Białorusi po ostatnich wyborach w 2020 r. protestował cały kraj. Czy doprowadziło to do jakichś zmian w elitach władzy? Żadnych, władze okazały się monolitem. A w Rosji jest jeszcze gorzej. Rządzi w szerokim rozumieniu tego terminu „gospbiezopastnost”, która historycznie nakierowana jest na zniszczenie czy podbój Zachodu. Częściowo wywodzi się to z ideologii komunistycznej, światowej rewolucji itd. Niektórzy z nich robią to instrumentalnie, inni szczerze mówią, że Rosja otoczona jest pierścieniem wrogów, a Zachód nie chce dać jej narodowi szczególnych praw, na które zasługuje, i zmusza do uznawania, że jest on równy, powiedzmy, Polakom, Litwinom. Co według nich jest obraźliwe.
Na szczęście reżim nie ma jednak armii. To, co widzimy w Ukrainie, nie jest zdolne do walki, lecz tylko do niszczenia – miasta po mieście, regionu po regionie. W końcu jednak dojdzie do tego, że Putin zwróci się do NATO: Drodzy przyjaciele, czy usłyszeliście mnie wreszcie. Czy zrozumieliście, że będę nadal niszczył i niszczył. Jest mi wszystko jedno, ilu żołnierzy zginie, i Rosji też jest wszystko jedno. Czy gotowi jesteście oddać mi to, co chcę dostać? Jeśli nie, będę niszczył dalej.
A chce on coraz więcej. Dlatego największym problemem jest oddanie mu czegokolwiek. Nie należało oddawać mu Krymu. Politycy Zachodu chcieli wtedy usłyszeć od niego, że to koniec jego żądań i można już wrócić do „business as usual”. A on wtedy wystąpił i ogłosił, że Rosja przystąpi do naprawiania historycznego błędu 1991 r., czyli rozpadu imperium.
Dlatego konfliktu nie da się zakończyć, godząc się na podbój Ukrainy, a potem, powiedzmy, Mołdawii. Putin przypomni sobie, że i Finlandia też była częścią imperium.
Mówił już o tym wiceprzewodniczący Dumy Piotr Tołstoj.
Przypomną sobie i o Alasce, która też przez pewien czas była pod władzą carów. Zmarły niedawno Władimir Żyrinowski wspominał zresztą o niej.
Końca tej historii, tych żądań nie widać.
Możemy wspierać Ukrainę w jej wojnie, a i tak dojdzie do bezpośredniego starcia z Rosją i konfliktu atomowego (a przynajmniej gróźb użycia tej broni). Jeśli zaś NATO rozpocznie bezpośrednią akcję w Ukrainie, to też dojdzie do bezpośredniego konfliktu, łącznie z atomowym.
Myślę, że gdyby Putin chciał rozpocząć wojnę atomową, to już by ją zaczął. Wydaje mi się, że chce on mimo wszystko tylko szantażować nią Zachód. Preferuje uzyskanie zdobyczy bez wojny niż poprzez wojnę. Ale NATO nie odda mu niczego bez wojny. Do końca jednak nie będzie wiadomo, czy on tylko blefuje, zacznie wojnę czy nie.
Nie widzę pokojowego rozwiązania. NATO nie ma zamiaru się samorozwiązać i oddać Putinowi tego, czego on chce. Z drugiej strony nie widać, by chciał on się gdzieś zatrzymać.
Jesteśmy więc skazani na starcie. Nie widać też możliwości wewnętrznego przewrotu i usunięcia Putina.
Płonne nadzieje. Oni tam, na Kremlu, wszyscy są tacy sami. Widać efekty długiego procesu doboru kadr. Dlatego nie ma demonstracyjnych dymisji, odejść. Zrezygnował tylko Anatolij Czubajs, ostatni z reformatorów z lat 90., który jeszcze służył Kremlowi. Ale on nie był z KGB.
W dodatku cała ta elita – Putin, ale też Ławrow, Szojgu i inni – utraciła wiarygodność. Nawet gdyby Putin obecnie oświadczył, że przerywa wojnę w Ukrainie, bo osiągnął jakąś tam linię, coś tam zajął, nikt mu nie uwierzy. Wszyscy doskonale rozumieją, że ewentualny rozejm czy zawieszenie broni będzie tylko na kilka lat, a potem Putin znów zaatakuje, gdy tylko zbierze siły.
Jurij Felsztyński
Pochodzący z Rosji amerykański historyk, specjalista od historii radzieckich i rosyjskich służb specjalnych, współautor wraz z zamordowanym na polecenie Kremla byłym oficerem FSB Aleksandrem Litwinienką książki „Wysadzić Rosję”.