Andrzej Łomanowski: Bitwa o Leningrad wciąż trwa

Wojna skończyła się 74 lata temu, ale w Rosji do dziś trwa walka o pamięć o niej. Jej ofiarą stała się pisarka Jelena Czyżowa.

Publikacja: 13.09.2019 18:00

Andrzej Łomanowski: Bitwa o Leningrad wciąż trwa

Foto: adobestock

Emocjonalne stwierdzenie, że jej rodzinne miasto Leningrad-Petersburg i jego mieszkańcy padli ofiarą zarówno Hitlera, jak i Stalina, ściągnęło na nią oskarżenie o „rehabilitację nazizmu". A napisała tylko to, co dla starszego pokolenia mieszkańców jest oczywiste i nie wymaga żadnych dowodów.

Z drugiej strony do dziś nikt z radziecko-rosyjskich historyków sensownie nie wytłumaczył, jak to było możliwe, że w oblężonym mieście zginęła połowa mieszkańców, z tego tylko 3–5 proc. na skutek działań wojennych (bombardowania, ostrzał). Reszta zmarła z głodu. Do dziś oficjalnie nie przyznano zresztą, ile było naprawdę ofiar 873-dniowej blokady miasta przez Niemców. Podczas procesu w Norymberdze sowiecka delegacja mówiła o 623 tys., obecnie oficjalna gazeta rosyjskiego parlamentu „Parlamentskaja Gazieta" przyznaje się do 780 tys., ale niezależni historycy mówią o 1,5 mln. Dla porównania przed wojną miasto wraz z przedmieściami zamieszkiwało 3,3 mln osób.

Samą historię cierpienia mieszkańców władze usuwały z publicznej pamięci. Pierwszy raz hołd poza oficjalną sztampą złożono im dopiero w 1979 roku, gdy wyszła „Księga blokady" Aleksandra Adamowicza i Daniła Granina, oparta na wspomnieniach mieszkańców. Sowiecka cenzura pocięła ją niemalże na kawałki, usuwając nawet połowę z każdej strony maszynopisu.

Na początku roku w internecie odbyła się premiera filmu „Prazdnik" („Święto"), czarnej komedii o sylwestrze w Leningradzie w 1941 roku. Do zasobnej rodziny naukowca (pracującego przy jakimś tajnym projekcie wojskowym) trafiają na święto dwie przypadkowe osoby. Cała rodzina stara się przed obcymi ukryć swą zamożność w środku głodującego miasta. Film pokazywano tylko na YouTubie dlatego, że jego reżyser Aleksiej Krasowskij nawet się nie starał uzyskać zgody Ministerstwa Kultury na rozpowszechnianie w kinach (w Rosji istnieje taki rodzaj dyskretnej cenzury). Twórca zaczął dostawać telefoniczne groźby, a deputowani parlamentu nazwali jego dzieło „bluźnierstwem" i obiecali „konsekwencje". Podobnie jak w przypadku Jeleny Czyżowej.

O tragedii Leningradu można mówić tylko tak, jak nakazuje oficjalna propaganda. A to oznacza wychwalanie głównodowodzącego Józefa Stalina (zwanego w kremlowskich mediach „efektywnym menedżerem"). Tyle że ten jego „menedżment" doprowadził do skazania w oblężonym Leningradzie między grudniem 1941 roku a grudniem 1942 ponad 2 tys. osób za... kanibalizm. Z drugiej strony jesienią 1941 roku NKWD aresztowała w mieście kilkuset miejscowych uczonych (wraz z rodzinami ponad tysiąc osób) pod zarzutem „antysowieckiej propagandy". Część z nich przeżyła wojnę w łagrach na północy – NKWD wywoziło z miasta swych więźniów, ale nie głodujące dzieci.

Reżyser „Prazdnika" mówił, że w archiwach „jest dużo dokumentów o wagonach z jedzeniem dla (kierującego obroną miasta aparatczyka – red.) Andrieja Żdanowa, specprzydziałach (żywności) etc. Ale nie wolno ich udostępniać".

Niezależna telewizja Dożdź omal nie została zamknięta za sondaż na swojej stronie internetowej z pytaniem, czy warto było za taką cenę bronić miasta. Okazało się, że znaczny odsetek odpowiadających był za... poddaniem Leningradu Niemcom.

Przypadek miasta nad Newą (tak bardzo podobny do Warszawy w czasie powstania, której Hitler i Stalin również „zagrali na cztery ręce") jest tylko najbardziej widoczną częścią problemu – rosyjskiej pamięci o najnowszej historii. Do tej pory na przykład nie udało się ustalić wojskowych strat ZSRR w czasie II wojny światowej: 7 czy 19 milionów osób? Dyskusja na ten temat została przytłumiona przy pomocy środków administracyjnych. Nie mogło być inaczej, jeśli obecne władze na Kremlu postawiły Stalina na piedestał i uczyniły z niego symbol wielkości swego kraju.

A dopóki on tam stoi, Leningrad nie doczeka się prawdy.

Emocjonalne stwierdzenie, że jej rodzinne miasto Leningrad-Petersburg i jego mieszkańcy padli ofiarą zarówno Hitlera, jak i Stalina, ściągnęło na nią oskarżenie o „rehabilitację nazizmu". A napisała tylko to, co dla starszego pokolenia mieszkańców jest oczywiste i nie wymaga żadnych dowodów.

Z drugiej strony do dziś nikt z radziecko-rosyjskich historyków sensownie nie wytłumaczył, jak to było możliwe, że w oblężonym mieście zginęła połowa mieszkańców, z tego tylko 3–5 proc. na skutek działań wojennych (bombardowania, ostrzał). Reszta zmarła z głodu. Do dziś oficjalnie nie przyznano zresztą, ile było naprawdę ofiar 873-dniowej blokady miasta przez Niemców. Podczas procesu w Norymberdze sowiecka delegacja mówiła o 623 tys., obecnie oficjalna gazeta rosyjskiego parlamentu „Parlamentskaja Gazieta" przyznaje się do 780 tys., ale niezależni historycy mówią o 1,5 mln. Dla porównania przed wojną miasto wraz z przedmieściami zamieszkiwało 3,3 mln osób.

Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi