Piotr Żelazny: Jeżeli robimy gazetę, pójdźmy po bandzie

Jak puszczamy gazetę do druku, wpadam w panikę, bo nic już nie mogę w niej zmienić, tracę kontrolę. Nim nie dostanę jej potem do ręki, to nie mogę spać. Jestem przekonany, że to będzie katastrofa, że po prostu zostanę zjedzony przez wszystkich - mówi Piotr Żelazny, dziennikarz sportowy.

Publikacja: 22.07.2022 10:00

Piotr Zelazny

Piotr Zelazny

Foto: M. Stelmach

Plus Minus: Po co ci ta donkiszoteria – kiedy prasa przenosi się do sieci, dlaczego nie mogłeś, jak normalny milenials, zrobić magazynu internetowego?

Jakoś w ogóle tego nie czuję, to nie dla mnie. Mam problem, by przeczytać tekst, który składa się z kilku ekranów. Szybko się rozpraszam, zbyt dużo pokus czyha w innych okienkach. A papier daje mi coś takiego, że jak już czytam, to czytam. Jasne, sięgam czasem po telefon, rozpraszam się na różne inne sposoby, ale to jednak inna forma rozproszenia. Duże formy naprawdę lepiej się czyta w papierze.

A założyłeś już sobie TikToka, by promować swój magazyn?

Nie, bo nie wiem, jak się to obsługuje: nie umiem, nie potrafię, nie czuję się w tym dobry. A po co mam robić coś, w czym nie jestem dobry?

Czyli co, dziecko papieru, wychowanek redakcji prasowych spełnia marzenia, by mieć własną gazetę?

Nie, chyba to nie są marzenia. Masz rację, jestem oczywiście dzieckiem pułku, całe życie w redakcjach papierowych. Tworzyłem wiele dzienników, znam szelest papieru i zapach dostawy z drukarni, ale nie fetyszyzuję tego. Uważam, że niektóre gazety, w których pracowałem, dzisiaj spokojnie mogłyby już nie istnieć. Ale nie mam na myśli „Rzepy” (śmiech). Uwierz, ja serio widzę, że po prostu jest na to rynek.

Rynek dziadów, którzy chcą czytać taką wielką płachtę?

Rynek ludzi, którzy chcą poczytać długie teksty o sporcie. I w ogóle inne teksty o sporcie. Nie to, co dostają codziennie. Których nie interesuje, czy Lewandowski wyszedł na trening, czy piłkarze zjedli śniadanie... I może masz trochę racji, że to po części donkiszoteria, bo ja cały czas wierzę, że ten rynek może być jeszcze większy, że można zassać więcej ludzi do tej całej historii.

I?

I rzeczywistość czasem jest innego zdania. Ale żeby było jasne: z każdym kolejnym wydaniem ta grupa rośnie. Kolejne przyczółki zdobywamy bardzo powoli, ale zdobywamy.

Jaki to jest rozmiar gazety?

Broadsheet, oczywiście.

Niewidziany od sześćdziesiątego którego roku?

Oj, przestań, dopiero co „Rzepa” tak wychodziła. Akurat tradycje broadsheetu są w Polsce bardzo zacne. Pamiętam w ogóle moment, kiedy „Rzepa” zmieniała format…

Czytaj więcej

Kobiety wreszcie są traktowane poważnie

…jak kończyłeś przedszkole?

Trochę później. I pamiętam oburzenie ludzi, że jak to, co to znaczy... I ten format w przypadku „Kopalni” jest oczywiście zabawą.

Bo jak już robić coś archaicznego, to na maksa?

Dokładnie, jeżeli robimy gazetę, to róbmy już taką stereotypową, pójdźmy po bandzie. To zabawa formą, ale na razie „Kopalnia” tak wyszła raz i nie wiem, czy będzie sens to powtarzać.

A nie miałeś obaw, że format się nie przyjmie, że ludzie jednak uznają: ten Żelazny tym razem przegiął?

Jasne, że miałem, zawsze mam. Jak puszczamy gazetę do druku, wpadam w panikę, bo nic już nie mogę w niej zmienić, tracę kontrolę. Nim nie dostanę jej potem do ręki, to nie mogę spać. Jestem przekonany, że to będzie katastrofa, że jest na pewno naćkana błędami, że po prostu zostanę zjedzony przez wszystkich. A tym razem byłem jeszcze bardziej przerażony niż zwykle, bo z tym wielkim formatem to rzeczywiście było ryzyko.

Psycholog by powiedział, że musisz zrzucić tę odpowiedzialność z barków i pogodzić się z tym, na co nie masz wpływu. Zacząć myśleć w perspektywie stoickiej: i tak już nic nie dam rady poprawić, więc po co się tym przejmować?

Ale miałem na to wpływ, więc jeszcze gorzej. Nie dopilnowałem, dałem ciała. Więc mi ze stoicyzmem nie wyjeżdżaj.

Ale na tym też polega siła prasy drukowanej – dzięki temu, że musimy wszystko wielokrotnie sprawdzić, bo po puszczeniu do drukarni niczego już nie poprawimy, czytelnik dostaje lepszej jakości dziennikarstwo.

To prawda, ale i tak nie da się uniknąć błędów, zrobić wszystkiego idealnie. I oby to były tylko błędy językowe, a nie merytoryczne. Na szczęście ostatnio, mam wrażenie, jakby coś w Polsce drgnęło, jeśli chodzi o tzw. fact-checking. Sporo freelansuję i od pewnego czasu widzę, że różne redakcje, szczególnie właśnie papierowe, wzięły sobie za punkt honoru, żeby informacje ukazujące się w druku były dokładnie sprawdzone.

Wasza wielka płachta przyjęła się jednak doskonale. W „soszjalach” co chwila wyskakują mi zdjęcia od waszych oddanych kiboli, jeżdżących z „Kopalnią” po całym świecie i robiących sobie z nią zdjęcia w różnych dziwnych miejscach.

I to jest dopiero niepraktyczne, z taką płachtą jeździć, nie? Dostałem zdjęcia rzeczywiście z mnóstwa fajnych miejsc. Niedawno opublikowałem na Instagramie świetne zdjęcie z Alp. Bo widzisz, nie jestem takim dziadersem – mam Instagrama! To były dokładnie Alpy Bawarskie, czytelnik usiadł na szczycie, rozłożył „Kopalnię” przed sobą i napisał mi: „Fajna ta twoja gazeta, ale żona mi krzyczy, że świata poza nią nie widzę”. A najwięcej zdjęć przyszło chyba z Grecji.

Fani Sokratesa, tylko nie tego…

Bardzo ładne (śmiech). I takie wiadomości, nawet jeśli pisane tylko w formie żartu, naprawdę bardzo mnie cieszą, bo budowanie społeczności jest niezwykle ważną częścią tego, co robimy. Zawsze powtarzałem, że marzę, by wokół „Kopalni” powstała koleżeńska grupa ludzi, którzy trochę inaczej patrzą na futbol, trochę inaczej go konsumują i przede wszystkim chcą o nim inaczej czytać. To ludzie, którzy czytają Michała Okońskiego, Rafała Steca czy Jonathana Wilsona.

Czyli tych wszystkich, którzy tylko udają, że piszą o futbolu, a tak naprawdę próbują ciągle nas oszukać. Człowiek chce sobie poczytać coś fajnego o mundialu, a tu dostaje historię społeczno-polityczną.

Ale tak już jest – futbol nie istnieje w próżni. Oczywiście, możemy próbować go w tę próżnię wpychać, i pewnie wszyscy w jakimś stopniu to robimy. Ale że odwołam się do twoich muzycznych korzeni, to przecież tak samo muzyka nie istnieje w próżni. Choć, oczywiście, można rozmawiać np. o rapie jak o zwykłym show-biznesie.

Ale w drugą stronę też można przegiąć. Sorry, ale nie chce mi się czytać tysięcznego tekstu o rapie, który tak naprawdę będzie jedynie o ucisku i niewolnictwie.

Masz rację, można przegiąć. Koniec końców, nie możemy zapominać, że tak rap, jak i futbol są przede wszystkim rozrywką. Ale myślę, że nam do tego przegięcia jeszcze trochę brakuje, choć tym razem rzeczywiście podjęliśmy poważny temat, bo akurat mundial w Katarze, któremu się przyglądamy, to nie jest zwykły mundial. Inna sprawa, że mundial nigdy nie jest zwykły...

...czekałem na to uzupełnienie!

No bo nie jest. Ale zobacz, żeby zbalansować te trudne, społeczno-kulturowe tematy, dorzucamy właśnie zabawę formą. Mamy też kącik satyryczny, krzyżówkę. Zostając w rapowych klimatach: może i lirycznie bywa przyciężko, ale nakręciliśmy do tego fajny teledysk.

A jak już przebrnie się przez to udawane dziennikarstwo sportowe, to zawsze można się potem przykryć tą gazetą w ciepłą letnią noc.

Przykryć, zapakować śledzie, bombki na święta – to jest bardzo praktyczne. Aczkolwiek jest też grono czytelników, których ten format gazety wkurza. Słyszę często, że trudno się do niej wraca.

Czytaj więcej

Sportowe pranie brudów

Głupio trochę czytać ją w tramwaju.

Ale przecież to można złożyć. Tak się kiedyś robiło.

Tyle że dzisiaj trzeba by pytać dziadka, jak to się składa.

I dzięki temu można nawiązać ważną interakcję międzypokoleniową, więc bym tak nie narzekał. Trochę ludzi ma pretensje o ten format, ale ja jakoś bardzo go lubię.

Mam wrażenie, że dzisiaj dużo wspólnego ma robienie tak tradycyjnej papierowej gazety i pisanie na poważnie o futbolu. Ten futbol, o którym piszecie, już nie istnieje. Dziś to już tylko olbrzymie pieniądze i piłkarscy celebryci.

Być może masz trochę racji, dlatego my nie piszemy o piłkarzach. Nie pamiętam, kiedy ostatnio popełniłem taki tekst. Biznes biznesem, ale to my nadajemy temu wszystkiemu kontekst społeczny, polityczny, kulturowy itd. Można oczywiście konsumować futbol tradycyjnie, po prostu patrzeć, kto do kogo zagrał, kto ile goli strzelił, kto co wygrał. Nie ma nic złego w takim podejściu, ale można też spojrzeć na to głębiej.

To wyjaśnij mnie i czytelnikom, dlaczego nie zaczniesz pisać po prostu o tych ważnych rzeczach: kwestiach społecznych, kulturowych, o polityce czy filozofii? Zresztą jesteś po studiach filozoficznych. Masz 40 lat, jesteś już poważnym człowiekiem. Po co tak kurczowo trzymasz się tego futbolu?

Ale to tak, jakbyś pytał rapera, dlaczego nie porzuci tej formy i nie napisze w końcu poważnej książki albo nie zrobi sztuki teatralnej. Rap to jego narzędzie pracy, na tym się zna, to potrafi robić. I tak samo chyba mam ja.

A jakby oddzielić futbol od kontekstu społeczno- -kulturowego, to ty przeżywasz wciąż futbol jak mecz piłkarski?

Bywa, muszę przyznać, że nie. Same mecze na pewno mniej mnie interesują niż ich kontekst. Ale nie jest też tak, że już w ogóle nie potrafię zachwycić się spotkaniem piłkarskim.

Kiedy ostatnio tak się zachwyciłeś?

Podczas zeszłorocznego Euro. Zachwycali mnie przede wszystkim Duńczycy. Tu, oczywiście, był też kontekst pozasportowy, bo najpierw mieliśmy przecież ogromną tragedię Christiana Eriksena, który dostał podczas meczu zawału serca i wydawało się, że umierał na naszych oczach. Później, po tej na szczęście niedoszłej tragedii, duńska drużyna wspaniale się skonsolidowała i grała piękny futbol, a przy okazji grała jakby dla niego, Eriksena. I ta historia bardzo mnie niosła. Ale podobała mi się też gra Włochów.

Sama gra czy też kontekst?

I to, i to, bo tego przecież nie da się oddzielić. Patrząc na nich, trudno było nie myśleć o historii trenera Roberta Manciniego, który kiedyś był enfant terrible włoskiego futbolu, piłkarzem wywalanym z kolejnych reprezentacji. Mimo wielkiego talentu miał z kadrą wiecznie pod górę, nigdy tak naprawdę niczego z nią nie osiągnął. I teraz, już jako dojrzały pan, w roli selekcjonera odkupuje grzechy z młodości. Do tego ta piękna męska przyjaźń z asystentem, Gianlucą Viallim, też kiedyś świetnym piłkarzem, przez lata zmagającym się z rakiem trzustki, po 17 miesiącach chemioterapii, a teraz będącym niezbędnym elementem tej mistrzowskiej układanki. Ale oprócz tego ich kadra naprawdę pięknie grała w piłkę, żeby było jasne.

A mnie najbardziej podobali się Anglicy.

Też piękna historia. Gwiazdorzy, ale tacy jednak z mojej bańki, którzy głośno mówili o rasizmie. Ktoś powie, że gesty nic nie znaczą, a według mnie znaczą cholernie dużo. I oni twardo klękali na jedno kolano przed meczami, mimo że długo byli za to wygwizdywani i lżeni, nawet przez własnych kibiców.

Bo nie ma chyba bardziej poprawnych politycznie piłkarzy niż Anglicy, a zarazem mniej poprawnych politycznie kibiców niż angielscy.

I tu się otwiera cała opowieść. Widzisz, zaczynając rozmowę o piłce, możemy teraz sobie porozmawiać o brytyjskim społeczeństwie, o tzw. pokoleniu windrush – ludziach, którzy przyjechali z dawnych brytyjskich kolonii na Karaibach – i odsyłaniu ich z powrotem. I to jest piękne. Dlatego cały czas chcę w ten sposób opowiadać o świecie. Bo znam ten instrument, umiem uderzyć w odpowiednie tony i wiem, gdzie przystawić ucho, by móc opowiedzieć o systemowym rasizmie na Wyspach poprzez futbol.

A ty dużo czytasz prasy?

Zdecydowanie za mało. Czytam trochę książek, natomiast prasy codziennej czy magazynów to niespecjalnie. Ja cały czas pracuję, więc rzadko mogę sobie pozwolić na to, by usiąść z espresso i spokojnie sobie poczytać. I być może dlatego właśnie stworzyłem „Kopalnię”, by móc wreszcie to robić. Bo tak pewnie wygląda raj, że sobie siadasz rano, niespiesznie nalewasz kawkę i rozkładasz gazetę. I jeżeli kiedykolwiek dojdę do tego etapu w życiu, że będę mieć codziennie czas na takie rzeczy, to poczuję się spełniony.

Piotr Żelazny (1982 r.)

Dziennikarz sportowy, stały autor „Plusa Minusa”. Razem z Markiem Wawrzynowskim założył Wydawnictwo Kopalnia wydające magazyn „Kopalnia – sztuka futbolu”. Wcześniej był zastępcą kierownika działu sportowego „Rzeczpospolitej”, pracował w „Przeglądzie Sportowym” i tygodniku „Piłka Nożna”. Prowadził audycję „Żelazny punkt widzenia” w newonce.radio, publikował m.in. w „Esquire”, „Przekroju” i „Tygodniku Powszechnym”.

Plus Minus: Po co ci ta donkiszoteria – kiedy prasa przenosi się do sieci, dlaczego nie mogłeś, jak normalny milenials, zrobić magazynu internetowego?

Jakoś w ogóle tego nie czuję, to nie dla mnie. Mam problem, by przeczytać tekst, który składa się z kilku ekranów. Szybko się rozpraszam, zbyt dużo pokus czyha w innych okienkach. A papier daje mi coś takiego, że jak już czytam, to czytam. Jasne, sięgam czasem po telefon, rozpraszam się na różne inne sposoby, ale to jednak inna forma rozproszenia. Duże formy naprawdę lepiej się czyta w papierze.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi