Sportowe pranie brudów

Sportwashing to zjawisko stare jak sam sport. A jednak w ostatnich miesiącach, w obliczu zbliżającego się mundialu w Katarze i trwającej agresji na Ukrainę, widzimy, jak wielu z nas dało się nabrać.

Aktualizacja: 06.05.2022 10:08 Publikacja: 06.05.2022 10:00

Sportowe pranie brudów

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

W przemówieniu otwierającym piłkarskie mistrzostwa świata 2018 Władimir Putin powitał wszystkich w „otwartej, gościnnej i przyjacielskiej Rosji", a jego słowa transmitowane były w niemal wszystkich krajach. Kończąc pełne zwyczajowych frazesów przemówienie, powiedział, że wierzy, iż kibice, którzy przyjechali oglądać mundial na żywo z trybun, wyjadą za miesiąc z Rosji z nowo zawartymi znajomościami – z ludźmi, którzy „wyznają takie same wartości".

Gdy te słowa wybrzmiewały, okupacja Ukrainy już przecież trwała. Od ponad czterech lat rosyjskie wojska zajmowały Donbas, Putin dokonał już aneksji Krymu, a skoro jesteśmy przy piłce nożnej, to rosyjskie rakiety zdążyły spaść i uszkodzić stadion Szachtara Donieck – jedną z aren organizowanego przez Ukrainę wspólnie z Polską Euro 2012.

Świat sportu oczywiście zauważył wejście „zielonych ludzików" i zajęcie Krymu – nie sposób było odwrócić wzroku. Piłkarskie organizacje w swej mądrości rozdzieliły Rosję i Ukrainę we wszelkiego rodzaju losowaniach – tak by kluby z tych krajów lub reprezentacje nie mogły na siebie trafić. Na szczęście Ukraina odpadła w eliminacjach mundialu 2018, więc nikt nie musiał się głowić nad rozwiązaniem problemu i psuć Putinowi święta. Na przełomie czerwca i lipca 2018 r. do Rosji przyjechało ponad 1,5 mln zagranicznych turystów. Niektórych dziś stać na refleksję, jak choćby felietonistę „Guardiana" Barney'a Ronay'a, który przyznał niedawno, że dał się nabrać na potiomkinowską wioskę. Że w jego przypadku sportwashing, czyli wybielanie wizerunku poprzez sport, udał się Putinowi doskonale. Dziennikarz uwierzył, że Rosja jest nowoczesnym i przyjaznym państwem – otwartym i gościnnym, jak w przemówieniu.

Czytaj więcej

Czy będziemy się wstydzić mistrzostw świata w Katarze?

Judoka zakręca kurek

Putin nigdy nie lubił futbolu. Za młodu ćwiczył judo i Kreml raz na jakiś czas organizuje kuriozalne pokazówki, gdy prezydent ubrany w judogę sparuje z zawodowcami czy olimpijczykami szykującymi się do wyjazdu na igrzyska. Pokazuje im kilka trików, przekazuje garść bezcennych rad. Międzynarodowa Federacja Judo (IJF) do niedawna chętnie się w blasku Putina ogrzewała – dopiero po inwazji na Ukrainę odebrano mu tytuł honorowego prezydenta tej organizacji. Funkcji pozbawiono także Arkadego Rottenberga – przyjaciela Putina, oligarchę, który zasiadał w Komitecie Wykonawczym i był szefem do spraw rozwoju IJF.

Nie lubić to jedno, ale rozumieć olbrzymie propagandowe znaczenie futbolu to coś zupełnie innego. Putin doskonale rozumiał potęgę piłki nożnej. Zorganizowanie mundialu 2018 było oczywiście najlepszym tego dowodem. Są tacy, którzy twierdzą, że inwestycja Romana Abramowicza w Chelsea odbyła się nieomal z polecenia Kremla. Tak sugerowała dziennikarka Catherine Belton w książce „Ludzie Putina", za co Abramowicz podał ją do sądu, i autorka nie potrafiła oczywiście przedstawić jednoznacznych dowodów tej tezy, typu nagrań czy rozkazów. Po miękkiej władzy nie zostają ślady. Tak jak nie ma bezpośrednich dowodów na to, że Putin akceptował umowę Gazpromu z UEFA. Faktem natomiast jest, że takie potężne kontrakty – ponad 40 mln dol. rocznie, współpraca trwała od dekady – nie są podpisywane bez zgody Kremla.

Na mocy tej umowy logo i nazwa najbogatszej i najpotężniejszej państwowej firmy Rosji zaczęły się pojawiać przy okazji meczów Ligi Mistrzów i piłkarskich mistrzostw Europy. To była oczywiście wisienka na torcie, bo Gazprom – albo jego lokalne oddziały i przedstawicielstwa – zaangażował się w sponsorowanie wielu drużyn i inicjatyw piłkarskich, oplatając europejską piłkę nożną. Tym samym w Europie wychowało się całe pokolenie kibiców, którzy na dźwięk słowa „Gazprom" myślą raczej o emocjach związanych z Ligą Mistrzów, a nie o uzależnieniu od rosyjskiego gazu czy groźbie zakręcenia kurka przez Putina. Wizerunek został dzięki sportowi wyprany i wybielony.

Sport, mimo toczących go skandali i afer, mimo postępującej komercjalizacji, wciąż jeszcze jest utożsamiany ze szlachetnym współzawodnictwem oraz ideą fair play. Pewnie w znacznie mniejszym stopniu niż jeszcze do niedawna, ale wciąż ma czar. W Karcie Olimpijskiej – dokumencie MKOl określającym zbiór podstawowych zasad ruchu olimpijskiego – czytamy: „olimpizm jest filozofią życia, chwalącą i łączącą w zrównoważoną całość jakość ciała, woli i umysłu".

A dalej, że „dzięki połączeniu sportu z kulturą i edukacją olimpizm dąży do krzewienia sposobu życia opartego na wychowawczych wartościach dobrego przykładu, radości z wysiłku, poszanowaniu uniwersalnych podstawowych zasad etycznych oraz odpowiedzialności społecznej. Jednym z głównych celów olimpizmu jest dostosowanie sportu do harmonijnego rozwoju człowieka". Właśnie dlatego sportowe triumfy są tak wartościowe dla dyktatorów, satrapów i przedstawicieli łamiących prawa człowieka rządów. Zwycięzcy sportowych rywalizacji są moralnie lepsi, dlatego warto jest mieć ich po swojej stronie.

Potrójny triumf Alkibiadesa

Wykorzystywanie sportu do tworzenia wizerunku i późniejszego zbijania na tym politycznego kapitału jest równie stare jak olimpizm – nie ten nowożytny, coubertinowski, tylko antyczny, grecki.

W trakcie II wojny peloponeskiej (431–404 p.n.e.) ateński strateg Alkibiades, znany z wystawnego i hulaszczego trybu życia, zasłynął z wystawienia aż trzech załóg w wyścigach powozów w igrzyskach 416 r. p.n.e. Rydwany były starożytnym ekwiwalentem Formuły 1 – nie tylko z powodu szybkości i niebezpieczeństwa, które generowały wyścigi, ale również kosztów. Dwukołowe powozy, z jednej strony wystarczająco lekkie, by mknąć jak najszybciej do mety, z drugiej wystarczająco mocne, by dojechać tam w jednym kawałku, kosztowały niemało.

A przecież jeszcze konie i ich utrzymanie, o woźnicach nie wspominając. Nikt wcześniej nie wystawił trzech załóg w igrzyskach, gdyż nikogo nie było na to stać. Tymczasem Alkibiades nie tylko skompletował kilka zespołów, ale wszystkie na najwyższym poziomie. Jego powozy zajęły pierwsze, drugie i czwarte – a wedle niektórych relacji trzecie – miejsca. Sparta, z którą Ateny wojowały i na tamtym etapie wojnę przegrywały, została zmiażdżona. Porażka szczególnie bolesna, że we wcześniejszych igrzyskach to Spartanie dominowali w tej konkurencji.

Nie tylko sam wyczyn przeszedł do historii i był opiewany, ale również sposób, w jaki zwycięstwo świętowano. Jeszcze 700 lat później można było przeczytać o spektakularnej uczcie, jaką wyprawić miał Alkibiades, chociaż nie wiadomo, ile szczegółów zostało już zniekształconych i dopowiedzianych. Pewne natomiast jest, że zaledwie rok po potrójnym triumfie, wykorzystując wciąż jeszcze świeże jego wspomnienie u ateńskich obywateli, powołując się na nie co i rusz w płomiennym przemówieniu, Alkibiades zdołał przekonać zgromadzenie, by powierzyło mu misję przeprowadzenia ekspedycji na Syrakuzy. Jak się okazało, katastrofalnej w skutkach.

Z budowania pozytywnego wizerunku poprzez sport korzystali także Rzymianie. Areny, na których walczyli gladiatorzy, zmieniały się w polityczne wiece i były jednymi z niewielu miejsc, gdzie rządzący mogli się bezpośrednio zwracać do tak dużej liczby zgromadzonych. Im wystawniejsze i ciekawsze igrzyska, im więcej krwi na arenie i dzikich zwierząt wypuszczanych z klatek, tym większe poparcie ludu. To z Rzymu pochodzi przecież hasło przypisywane satyrykowi Juwenalisowi – „chleba i igrzysk".

Czytaj więcej

Superlipa. Najkrótszy pucz w dziejach futbolu

Przy dźwiękach Giovinezzy

Grecy i Rzymianie wykorzystywali igrzyska raczej do prowadzenia polityki wewnętrznej, wręcz lokalnej. Dopiero czasy nowożytne przyniosły możliwość oddziaływania na międzynarodową opinię publiczną poprzez sport. Igrzyska olimpijskie w Berlinie w 1936 r. były modelową wręcz próbą wyprania wizerunku Adolfa Hitlera i nazistów na świecie. Próbą zakończoną w dużej mierze sukcesem. Będący świadomi propagandowej siły sportu naziści ostatecznie dopuścili do udziału w zmaganiach sportowców żydowskiego pochodzenia, chociaż początkowo chcieli ich udziału zakazać. Ostatecznie Żydzi wykluczeni zostali tylko z reprezentacji Rzeszy. Chociaż jak zwykle w takich sytuacjach bywa, nie brakowało pożytecznych idiotów. Amerykanie dzień przed startem zmienili skład sztafety 4x100 m i wycofali Marty'ego Glickmana oraz Sama Stollera – obaj byli żydowskiego pochodzenia.

Na igrzyska zbudowano kilka imponujących obiektów z mogącym pomieścić 110 tys. widzów stadionem olimpijskim na czele, który miał onieśmielać przybyszów. Hitler zażyczył sobie, aby obiekt przypominał rzymskie Koloseum. Innym nawiązaniem do starożytności był ogień olimpijski. Doskonale znamy te obrazki – ogień z Olimpu przekazywany jest przez kolejnych uczestników sztafety, by dotrzeć do miejsca, w którym odbywają się igrzyska. Tradycję tę zapoczątkowali właśnie naziści, którzy w ten sposób chcieli podkreślić połączenie między III Rzeszą a starożytnymi imperiami.

Dwa lata wcześniej w faszystowskich Włoszech odbyły się drugie w historii finały piłkarskich mistrzostw świata, które na zawsze pozostaną już wzorcem dla propagandystów pod każdą szerokością geograficzną. Dziś, oglądając archiwalne materiały, trzeba wytężyć wzrok, by dostrzec, że to turniej organizowany był przez FIFA. Na oficjalnym plakacie obok daty – 1934 – widnieje rzymska liczba XII, bo faszyści liczyli czas od marszu na Rzym, a mundial odbywał się właśnie w 12. roku rządów Duce. Włosi byli oskarżani o ustawienie tego turnieju, wybierali sobie sędziów i oczywiście to oni sięgnęli po trofeum w finale, pokonując Czechosłowację. Zwycięzcom wręczano oficjalny Puchar Jules'a Rimeta, który wyglądał skromnie i blado przy okazałym Coppa del Duce, który przy dźwiękach Giovinezzy – hymnu Narodowej Partii Faszystowskiej – wręczał na murawie sam Mussolini.

Do Włoch przyjechało wówczas ponad 40 tys. kibiców z całej Europy, a Włosi zapewnili im niezwykłe ułatwienia – nawet 70-proc. zniżki na bilety kolejowe, byle tylko mogli przyjechać i na własne oczy się przekonać o wielkości faszystowskiej Italii. Organizatorzy dokładali wszelkich starań, by po powrocie do domów opowiadali o Włoszech w samych superlatywach.

Katar pod pręgierzem

Historia sportu to historia wykorzystywania wielkich imprez, meczów i indywidualności przez chcących coś ugrać dla siebie polityków. Standardem jest, że przywódcy państw zapraszają do siebie medalistów, mistrzów czy triumfatorów turniejów – czy to już sportwashing, czy dopiero skala powoduje, że można używać tego terminu? Legendarny polski bramkarz, medalista mistrzostw świata w 1974 r. Jan Tomaszewski wstępujący w czasie stanu wojennego do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego działał koniunkturalnie i tylko we własnym interesie, czy jednak został wykorzystany do legitymizacji działań partii, do poprawienia jej wizerunku? Bo że mundial 1978 został wykorzystany przez wojskową dyktaturę do pokazania światu, iż Argentyna jest nowoczesnym i bezpiecznym państwem, nikt nie ma dziś wątpliwości.

Dziś sportwashing odmieniany jest przez wszystkie przypadki w kontekście krajów arabskich, które w ostatnich latach odkryły propagandową moc sportu i inwestują w niego gigantyczne pieniądze. Aczkolwiek wszystkich działań sąsiadów z Zatoki Perskiej nie da się z czystym sumieniem nazwać wybielaniem wizerunku. Najwięcej wątpliwości budzą działania Kataru, które jednocześnie zapoczątkowały boom na sport na Półwyspie Arabskim. W listopadzie w Ad-Dausze odbędą się piłkarskie mistrzostwa świata, a od kiedy je w 2010 r. Katarczykom przyznano, znajdują się niemal bez przerwy pod pręgierzem światowej opinii publicznej. Co to za wybielanie wizerunku, skoro wcześniej Katar nikogo nie zajmował, ale od czasu, gdy wiadomo, że zorganizuje mundial, znalazł się na ustach wszystkich? Przed 2010 r. i decyzją FIFA większość kibiców w Europie miałaby pewnie problemy ze wskazaniem Ad-Dauhy na mapie.

Zachodnie, przede wszystkim angielskie, media mnóstwo miejsca poświęciły przypadkom śmierci napływowych robotników, którzy budują infrastrukturę mundialową i okołomundialową. Śledztwo „Guardiana" mówi o ponad 6,5 tys. robotników, którzy zmarli, od kiedy Katar dostał mundial. A liczba ta i tak jest mocno zaniżona. Angielscy dziennikarze przenikali do obozów, które stawiano dla pracowników w środku pustyni, często bez klimatyzacji, w których przerwy z dostawą prądu czy wody były na porządku dziennym. Pisano o mechanizmach, które każą klasyfikować eksploatację taniej siły roboczej w Katarze jako niewolnictwo XXI w. Pojawiło się mnóstwo tekstów i analiz dotyczących sytuacji kobiet w Katarze, łamaniu praw człowieka oraz niejasnej roli Ad-Dauhy przy finansowaniu grup terrorystycznych. Gdyby nie mundial, byłaby to prawdopodobnie wiedza zarezerwowana tylko dla specjalistów od regionu. Tym turniejem Katar wręcz zrujnował sobie wizerunek.

Dlatego też specjaliści wskazują, że wybielanie reputacji nigdy nie było celem emiratu. Największą wartością dla rodziny królewskiej miało być budowanie tożsamości narodowej wciąż bardzo młodego państwa, które niepodległość uzyskało dopiero w 1971 r. Dla Katarczyków mistrzostwa świata będą najważniejszym wydarzeniem w historii i punktem odniesienia dla przyszłych pokoleń. Do wybielania wizerunku Katarczykom potrzebne jest raczej PSG, które jest własnością państwowego funduszu inwestycyjnego QSI. I faktycznie dziś paryski klub należy do najbardziej popularnych i modnych w Europie. Ale jak nie ulec magii, gdy na murawę Parc des Princes wybiegają obok siebie kosztujący 222 mln euro Neymar, wyceniany na 200 mln Kylian Mbappé i jeden z piłkarzy wszech czasów Leo Messi? Agresywne kampanie medialne, współpraca z Nike i innymi potentatami rynku odzieżowego sprawiły, że dziś PSG jest modnym brandem. Bo to, co stworzyli Katarczycy w Paryżu, nie mieści się już dawno w przestarzałych i niepasujących kategoriach klubu piłkarskiego.

Czytaj więcej

Oezil, Sterling, Bellerin. Czy w piłkarzach obudziła się społeczna odpowiedzialność?

Pranie czy kiełbasa

Sport i uczestnictwo w nim to również sygnał normalności i przynależności do międzynarodowej społeczności. Dlatego Rosjanie na wszelkie sposoby próbują utwierdzić swoich obywateli w przekonaniu, że wszystko jest w porządku i że „specjalna operacja" w Ukrainie idzie zgodnie z planem, a Moskwa nie straciła pozycji mocarstwa. Rosyjscy zawodnicy zostali jednak w znakomitej większości wykluczeni z zawodów, a ich kluby wyrzucono z międzynarodowych rozgrywek. Wciąż oczywiście grają ligi krajowe, a imprezy sportowe stały się miejscem wieców na rzecz poparcia dla wojny.

Polskę niedawno obiegły zdjęcia z meczu żeńskiej siatkówki w Kaliningradzie, podczas którego kibicom rozdawano plakaty z wydrukowaną literą „Z", którymi wymachiwali podczas spotkania rozentuzjazmowani fani. Zawodniczką Lokomotiwu była jeszcze wówczas polska atakująca Malwina Smarzek-Godek i oczywiście nie było żadnego przypadku w tym, że strona internetowa klubu epatowała fotografiami reprezentantki Polski, która machała i pozdrawiała kibiców z zetkami. Nie ma też przypadku w tym, że piłkarskie Dynamo Moskwa ostatnio chętnie wykorzystuje wizerunek Sebastiana Szymańskiego do reklamowania zbliżających się meczów czy w relacjach z nich. Przekaz jest oczywisty – nic złego się nie dzieje, wszystko jest pod kontrolą, a zagraniczne gwiazdy wciąż u nas grają, nie uciekły.

Rosyjska propaganda poszła nawet krok dalej. Miesiąc po rozpoczęciu wojny, a kilka dni przed tym, jak światło dzienne ujrzały zdjęcia z masakry ludności cywilnej w Buczy, Rosjanie rzutem na taśmę, tuż przed terminem wyznaczonym przez UEFA, zgłosili formalnie kandydaturę do zorganizowania piłkarskich mistrzostw Europy 2028 lub 2032. Jako że UEFA tylko zawiesiła rosyjską federację, a na żadnym etapie nie doszło do wykluczenia, urzędnicy europejskiej unii piłkarskiej nie mieli formalnych podstaw, by kandydaturę rosyjską odrzucić.

Na szczęście nawet tak skompromitowana organizacja jak UEFA potrafiła się wykazać autorefleksją i ostatecznie kandydaturę Rosji wykluczono. Miesiąc po jej zgłoszeniu, ale lepiej późno niż wcale.

Zachodnia opinia publiczna krzyczy o sportwashingu i bije na alarm, gdy to „inni" wykorzystują sport do politycznych celów. Gdy jednak kolarska grupa zostaje nazwana „Israel Start-Up Nation", mało kto pisze o legitymizowaniu w ten sposób rakiet spadających na Zachodni Brzeg. Gdy PiS ogłasza program „Wspieramy mistrzów", w ramach którego przeznaczy 700 mln zł na kluby reprezentujące Polskę w rozgrywkach europejskich (300 mln wezmą przedstawiciele męskiej piłki nożnej; mistrz Polski będzie mógł liczyć na premię 30 mln), raczej nie podnosi się larum, że to poprawienie wizerunku. Wtedy to znów raczej stare, dobrze wszędzie znane marnotrawienie środków publicznych i ot, zwyczajna kiełbasa wyborcza.

W przemówieniu otwierającym piłkarskie mistrzostwa świata 2018 Władimir Putin powitał wszystkich w „otwartej, gościnnej i przyjacielskiej Rosji", a jego słowa transmitowane były w niemal wszystkich krajach. Kończąc pełne zwyczajowych frazesów przemówienie, powiedział, że wierzy, iż kibice, którzy przyjechali oglądać mundial na żywo z trybun, wyjadą za miesiąc z Rosji z nowo zawartymi znajomościami – z ludźmi, którzy „wyznają takie same wartości".

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi