To była bardzo słabo przygotowana futbolowa rebelia. 12 najbogatszych klubów Europy z trzech państw ogłosiło, że organizuje swoje własne rozgrywki – Superligę. Bez możliwości spadków ojców założycieli, bez pośrednika w postaci Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA). Pieniądze wyłożyć miał amerykański gigant bankowy JP Morgan. Na początek 3,25 miliarda euro, by nowe rozgrywki w ogóle ruszyły. Każdy z klubów założycieli miał dostać „bonus powitalny" w wysokości 200–300 milionów. Tak donosili informatorzy „Financial Timesa". Chociaż „bonus" nie jest dobrym określeniem, kluby zobowiązać się miały bowiem, że kasę zwrócą.
Superliga miała już szefa – prezesa Realu Madryt Florentino Pereza, miała stronę internetową i logo. Na tym jednak profesjonalizm się skończył. Gdy tylko podniósł się raban, a kibice, media, inne kluby oraz organizacje ligowe zaprotestowały, „parszywa dwunastka" (jak zostali nazwani przez szefa UEFA Aleksandra Ceferina) zaczęła się wycofywać. Jedynym, który poszedł do mediów, był Perez – w nadawanym o północy programie na poły rozrywkowym udzielił kuriozalnego wywiadu. Twierdził, że on i jego sojusznicy, powołując zamkniętą Superligę, ratują futbol.
Już następnego dnia widać było, że za fasadą nie ma nic, że cała ta niby poważna Superliga, firmowana przez biznesmenów obracających na co dzień milionami euro, to nic innego tylko wioska potiomkinowska. Po dwóch dniach domino poszło w ruch. Jako pierwsza wycofała się Chelsea. Wkrótce nie było już w rozgrywkach żadnego z sześciu angielskich klubów i rebelia spaliła na panewce. Mówili o miliardach, a nie przetrwali nawet trzech dni.
Liga zrzeszająca najlepsze (czytaj: najbogatsze) kluby Starego Kontynentu, zamknięta na spadki i awanse, generująca dochody niezależnie od wyników na murawie, jest marzeniem ludzi robiących pieniądze na futbolu. Pierwsze wzmianki o takich rozgrywkach pojawiły się już w 1968 roku – zaledwie 13 lat po utworzeniu Pucharu Mistrzów. Wówczas jednak na przeszkodzie stały przede wszystkim względy logistyczne – transport nie był jeszcze tak rozwinięty (albo inaczej – nie był tak tani), by tamten projekt mógł zostać zrealizowany. Ale do pomysłu wracano, jego widmo wciąż unosiło się nad Europą.
O superlidze marzył Silvio Berlusconi – populistyczny i kiczowaty premier Włoch, który w równym stopniu zasłynął z bunga-bunga, jak i z tego, że na przełomie lat 80. i 90. uczynił AC Milan potęgą. Berlusconi parł do separacji i tak buntował innych właścicieli klubów, że UEFA się ugięła i w 1992 roku stworzyła Ligę Mistrzów. Porzucono tradycyjny system pucharowy, w którym przegrywający w dwumeczu odpada. Powstały rozgrywki z fazą grupową, tak by jeden gorszy dzień nie pozbawiał możnych szans awansu.