Piątek, 24 czerwca, okazał się krwawym dniem dla Melilli, hiszpańskiego terytorium otoczonego przez Maroko Według oficjalnej wersji podanej przez marokańską Straż Graniczną, emigranci z Afryki Subsaharyjskiej spadali z muru otaczającego Melillę i tratowali się, próbując się do niej przedostać się. Z 2 tysięcy osób, które uczestniczyły w szturmie, cel osiągnęła ledwie setka. Ale dla 23 to był ostatni dzień życia. Kilkadziesiąt zostało ciężko rannych. Organizacje humanitarne twierdzą, że bilans nie byłby tak porażający, gdyby wykrwawiający się ludzie nie leżeli godzinami na morderczym słońcu bez opieki medycznej. Dowodów, że strażnicy strzelali do bezbronnych uciekinierów, nie znaleziono.
Ale to nie są czasy, w których Hiszpania może dokładniej przyglądać się metodom stosowanym przez Marokańczyków. Premier Pedro Sanchez pospieszył więc dziękować władzom w Rabacie za „wzorową współpracę”, podobnie jak to zrobił komisarz ds. migracji Margeritas Schinas. Przedstawiciele Unii, Hiszpanii i Maroka podpisali zresztą niedługo później porozumienie w sprawie tropienia szlaków przerzutu nielegalnych emigrantów przez organizacje mafijne. A Madryt zaakceptował stanowisko Marokańczyków w sprawie Sahary Zachodniej, które mówi, że dawna hiszpańska kolonia jest częścią królestwa Muhammada VI. Hiszpanie ostatecznie wstrzymali się też z krytykowaniem rozległego systemu represji i korupcji wykorzystywanego do kontroli marokańskiego społeczeństwa.
– Podczas gdy kryzys uchodźczy w Ukrainie od pięciu miesięcy koncentruje uwagę opinii publicznej, trzeba się liczyć także z inną falą emigracji: z Afryki i Bliskiego Wschodu – ostrzega Aija Kalnaja, Łotyszka pełniąca obowiązki szefowej Fronteksu.
Czytaj więcej
Status kandydata do członkostwa we Wspólnocie to początek rozłożonej na lata batalii o to, czym ma być Zjednoczona Europa. Jedni marzą o potędze wyzwolonej spod kurateli Ameryki, inni chcą tylko strefy wolnego handlu rozlewającej się na Eurazję. Ale są i tacy, którzy pogodzili się z wizją wiecznie podzielonego klubu dyskusyjnego.
Głód, jakiego nie było
Nie tylko władzom w Rabacie udaje się wymusić na Zachodzie coraz większe ustępstwa. Robią to też inne kraje, przez które przechodzą główne szlaki migracyjne. Prawdziwym mistrzem w tej sztuce jest od lat prezydent Turcji Recep Erdogan. Stojąc okrakiem między Rosją i Ameryką w sprawie wojny w Ukrainie, wymusił ostatnio poważne ustępstwa na Waszyngtonie (dostawy myśliwców F-16, zwalczanie organizacji kurdyjskich) w zamian za zgodę na przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO. Joe Biden, który zaczął swoją kadencję od międzynarodowej krucjaty w obronie demokracji, witał się serdecznie z budującym autorytarny reżim Erdoganem na szczycie NATO w Madrycie. Bo też wśród kart, które ma turecki prezydent w grze z zachodnią Europą i Ameryką, jedną z najsilniejszych jest możliwość otwarcia migracyjnej tamy, co jak w 2015 r. mogłoby doprowadzić do kryzysu w UE.