Czeka nas nowa fala uchodźców. Afryka wybiera się do Europy

Spowodowany przez Kreml głód może już niedługo skłonić miliony zdesperowanych ludzi do szukania ratunku w Europie, która nie jest na to przygotowana. By sprostać wyzwaniu, kraje UE już zawierają przymierza z autorytarnymi reżimami.

Publikacja: 15.07.2022 10:00

Z 2 tysięcy osób, które w piątek, 24 czerwca, szturmowały granicę hiszpańską w Melilli, cel osiągnęł

Z 2 tysięcy osób, które w piątek, 24 czerwca, szturmowały granicę hiszpańską w Melilli, cel osiągnęła ledwie setka. Ale dla 23 to był ostatni dzień życia. Kilkadziesiąt zostało ciężko rannych

Foto: Javier Bernardo/AP Photo/east news

Piątek, 24 czerwca, okazał się krwawym dniem dla Melilli, hiszpańskiego terytorium otoczonego przez Maroko Według oficjalnej wersji podanej przez marokańską Straż Graniczną, emigranci z Afryki Subsaharyjskiej spadali z muru otaczającego Melillę i tratowali się, próbując się do niej przedostać się. Z 2 tysięcy osób, które uczestniczyły w szturmie, cel osiągnęła ledwie setka. Ale dla 23 to był ostatni dzień życia. Kilkadziesiąt zostało ciężko rannych. Organizacje humanitarne twierdzą, że bilans nie byłby tak porażający, gdyby wykrwawiający się ludzie nie leżeli godzinami na morderczym słońcu bez opieki medycznej. Dowodów, że strażnicy strzelali do bezbronnych uciekinierów, nie znaleziono.

Ale to nie są czasy, w których Hiszpania może dokładniej przyglądać się metodom stosowanym przez Marokańczyków. Premier Pedro Sanchez pospieszył więc dziękować władzom w Rabacie za „wzorową współpracę”, podobnie jak to zrobił komisarz ds. migracji Margeritas Schinas. Przedstawiciele Unii, Hiszpanii i Maroka podpisali zresztą niedługo później porozumienie w sprawie tropienia szlaków przerzutu nielegalnych emigrantów przez organizacje mafijne. A Madryt zaakceptował stanowisko Marokańczyków w sprawie Sahary Zachodniej, które mówi, że dawna hiszpańska kolonia jest częścią królestwa Muhammada VI. Hiszpanie ostatecznie wstrzymali się też z krytykowaniem rozległego systemu represji i korupcji wykorzystywanego do kontroli marokańskiego społeczeństwa.

– Podczas gdy kryzys uchodźczy w Ukrainie od pięciu miesięcy koncentruje uwagę opinii publicznej, trzeba się liczyć także z inną falą emigracji: z Afryki i Bliskiego Wschodu – ostrzega Aija Kalnaja, Łotyszka pełniąca obowiązki szefowej Fronteksu.

Czytaj więcej

O przyszłości Unii zdecyduje Ukraina

Głód, jakiego nie było

Nie tylko władzom w Rabacie udaje się wymusić na Zachodzie coraz większe ustępstwa. Robią to też inne kraje, przez które przechodzą główne szlaki migracyjne. Prawdziwym mistrzem w tej sztuce jest od lat prezydent Turcji Recep Erdogan. Stojąc okrakiem między Rosją i Ameryką w sprawie wojny w Ukrainie, wymusił ostatnio poważne ustępstwa na Waszyngtonie (dostawy myśliwców F-16, zwalczanie organizacji kurdyjskich) w zamian za zgodę na przystąpienie Szwecji i Finlandii do NATO. Joe Biden, który zaczął swoją kadencję od międzynarodowej krucjaty w obronie demokracji, witał się serdecznie z budującym autorytarny reżim Erdoganem na szczycie NATO w Madrycie. Bo też wśród kart, które ma turecki prezydent w grze z zachodnią Europą i Ameryką, jedną z najsilniejszych jest możliwość otwarcia migracyjnej tamy, co jak w 2015 r. mogłoby doprowadzić do kryzysu w UE.

Strach w Brukseli i wielu innych unijnych stolicach jest tym większy, że zaczyna do nich docierać, że coraz liczniejsze grupy imigrantów próbujących przedostać się od południa do Europy to dopiero forpoczta wielkiej ludzkiej fali, jakiej Stary Kontynent jeszcze nie widział i na której przyjęcie w żaden sposób nie jest przygotowany. David Beasley, szef programu ONZ ds. żywności, ocenia, że liczba osób żyjących na skraju głodu wzrosła od wybuchu wojny w Ukrainie ze 130 do 345 mln. Większość z nich mieszka w Afryce. Ale i to może być jedynie pierwszy sygnał zbliżającej się katastrofy. Bo liczba tych, którzy nie dojadają, sięga już 828 mln, czyli ponad 10 proc. ludności świata.

Szczególnie drastyczna jest sytuacja w Somalii, gdzie między 2010 a 2012 r. zmarło z braku żywności 260 tys. osób. Jednak organizacje humanitarne alarmują, że takiego głodu, jak teraz, nie było w tym kraju nigdy. Ich zdaniem już we wrześniu jego ofiarą może paść ponad 200 tys. Somalijczyków, w tym przede wszystkim dzieci. Przypuszczalnie byłoby to znacznie więcej ofiar śmiertelnych, niż pochłonęła do tej pory wojna trwająca od pięciu miesięcy w Ukrainie.

6 lipca władze Mali podały, że u wybrzeży Libii zginęło 23 imigrantów z tego kraju próbujących przedostać się do Europy. Udało się uratować 59 pozostałych, wyczerpanych trwającym od wielu tygodni dryfem w nieznośnym upale i przy kończących się zapasach słodkiej wody. Eksperci oceniają, że każdego roku w falach Morza Śródziemnego śmierć ponosi kilka tysięcy osób. Ta niebezpieczna przeprawa, za którą trzeba zapłacić wiele tysięcy dolarów gangom zapewniającym przerzut do Europy, odstrasza wielu potencjalnych emigrantów. Jednak perspektywa nadchodzącego głodu najpewniej okaże się dla milionów jeszcze bardziej przerażająca i każe im szukać szczęścia na szlaku do Europy.

Już teraz fala przedostających się na północ przez sam Niger wzrosła o 45 proc. w stosunku do minionego roku. Jeszcze bardziej zwiększyła się liczba tych, którzy dostali się z Mauretanii na Wyspy Kanaryjskie.

– Globalny kryzys głodu najpewniej doprowadzi do podobnych wstrząsów, jak arabska wiosna, uwalniając wielką falę emigracji – ostrzega Tony Blair, wieloletni premier Wielkiej Brytanii, dziś zaangażowany w pomoc humanitarną.

Za tym dramatem w znacznym stopniu stoi Władimir Putin. W Donbasie, na przedmieściach Charkowa i Mikołajewa decyduje się w tych dniach nie tylko los Ukrainy, ale zapewne także budowanego od przeszło 20 lat autorytarnego reżimu Kremla. Jeśli Rosjanom uda się ostatecznie przełamać opór Ukraińców i podbić nie tylko serce przemysłowe kraju, ale także całe jego wybrzeże, Moskwa będzie mogła ogłosić sukces i narzucić prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu twarde warunki zawarcia pokoju. Aby to osiągnąć, Putin musi jednak skłonić Zachód do wstrzymania, a przynajmniej ograniczenia potoku zachodniej broni przesyłanej Ukrainie. I zrezygnowania z dalszego zaostrzania sankcji, które miały rzucić rosyjską gospodarkę na kolana.

Tajna broń Moskwy

Kreml znalazł już sposób na szantażowanie Zachodu. W poniedziałek 11 lipca gaz przestał płynąć do Niemiec rurociągiem Nord Stream 1. Oficjalnie chodzi o doroczne, dziesięciodniowe prace konserwacyjne, jednak w Berlinie narasta przekonanie, że instalacja została zamknięta na dobre, co może wepchnąć Republikę Federalną w głęboki kryzys gospodarczy, a wraz z nią całą Europę.

Ale podobnie jak w przypadku Erdogana, tylko na dużo większą skalę, prawdziwym asem w talii Putina jest możliwość wywołania gigantycznego dramatu humanitarnego, który może się rozegrać tej jesieni. Blokada przez Rosjan ukraińskich portów na Morzu Czarnym i brutalne bombardowania, które uniemożliwiają wielu ukraińskim rolnikom zebranie zbiorów, doprowadziły do dramatycznego wzrostu cen żywności na świecie. Ukraina jest nie tylko szóstym co do wielkości jej producentem, ale też na jej zbożu polega szereg ubogich państw Bliskiego Wschodu, Afryki Północnej czy Sahelu. To 26 proc. konsumpcji Egiptu, 44 proc. Libii, 53 proc. Tunezji. Jeśli do tego dodać rosyjski eksport, który też został zasadniczo wstrzymany, z roku na rok okazuje się, że Somalia i Benin straciły 100 proc. sprowadzanego ziarna, Laos 94 proc., Egipt 82 proc., a Sudan 75 proc. – podaje ONZ.

Lista krajów, do których trafia o 40 proc. mniej zboża, jest długa. Oczywiście, szukają one alternatywnych źródeł dostaw, ale o nadwyżki dziś niezwykle trudno, a ceny często przekraczają możliwości ubogich państw.

– Utrzymywanie jeszcze przez kilka tygodni tej blokady przełoży się na śmierć milionów dzieci, kobiet i mężczyzn w uboższych krajach Afryki czy Bliskiego Wschodu – ostrzegał na początku lipca na specjalnie zwołanej w Rzymie międzynarodowej konferencji w sprawie katastrofy humanitarnej w Afryce szef włoskiej dyplomacji Luigi di Maio.

Dramat jest tym większy, że śmiercionośne żniwo zbiera także blokada eksportu nawozów z Rosji, Ukrainy i Białorusi. Bez nich wielu rolników w Brazylii czy Afryce Subsaharyjskiej nie jest w stanie uzyskać plonów podobnych do tych wcześniej. A rekordowe ceny energii, inny skutek wojny, powodują, że transport tej żywności, którą udaje się wyprodukować, jest niezwykle drogi.

Czytaj więcej

Zachód zmęczył się wojną w Ukrainie

Sanchez musi działać sam

W 2015 r. Putin wykorzystał wycofanie się Amerykanów z Syrii i przejęcie przez Rosjan kontroli nad znaczną częścią tego kraju, aby wywołać bezprecedensową falę emigracji do Europy. Na pierwszym jej etapie ponad milion emigrantów zostało przyjętych w humanitarnym geście przez Angelę Merkel. Ale ten odruch serca szybko się skończył. Okazało się, że po części z niechęci do oddania suwerenności po latach komunizmu, a po części z populistycznych pobudek władze Polski i Węgier odwołały się do obaw wyborców, odrzucając prośbę o przyjęcie nawet niewielkiej części muzułmańskich przyjezdnych. Ale i inne kraje Unii, w tym Francja czy Hiszpania, ostatecznie przyjęły tylko ułamek obiecanych kwot imigrantów. Już więc w 2016 r., zapominając o szczytnych ideałach, kanclerz zawarła porozumienie z autorytarnym, tureckim reżimem, który za sowite wsparcie zgodził się zatrzymać maszerujących ku Europie ludzi na swoim terytorium.

Siedem lat później Unia nie jest wcale lepiej przygotowana na migracyjne uderzenie. Każdy kraj wciąż prowadzi własną grę, jakby można było zatrzymać zdesperowanych ludzi na terytorium sąsiada. Na szczycie NATO w Madrycie, pod koniec czerwca, premier Sanchez próbował przekonać przywódców pozostałych państw sojuszniczych, że choć główne zagrożenie dla bezpieczeństwa Europy jest na wschodzie, to trzeba się też liczyć z narastającym niebezpieczeństwem od południa. Ale nie zdołał przykuć uwagi pozostałych przywódców. Hiszpanie musieli więc zadowolić się porozumieniem o bliższej wymianie danych wywiadowczych przez kraje NATO w sprawie migracji i działalności mafii szmuglujących ludzi.

W tej sytuacji Sanchez wybrał się w podróż po dziewięciu krajach afrykańskich, aby przekonać ich władze do utrzymywania emigracji pod kontrolą. Hiszpańska prasa wskazuje na wątpliwy aspekt moralny takiej współpracy, bo chodzi często o autorytarne reżimy, które nie stronią od stosowania represji wobec własnych obywateli.

Taką samą strategię przyjął sędziwy prezydent Włoch Sergio Mattarella. W czasie podróży na początku lipca po kilku krajach afrykańskich nie bez racji wskazał, że alternatywą dla współpracy w powstrzymaniu nielegalnej migracji są znacznie bardziej drastyczne praktyki wypychania (push-back) zdesperowanych imigrantów, próbujących na pontonach czy tratwach sforsować Morze Śródziemne. Kompleksowe śledztwo międzynarodowego konsorcjum dziennikarskiego pokazało na początku tego roku, że do podobnych praktyk sięgała niejednokrotnie grecka Straż Graniczna. Robiła to nie bez wiedzy unijnej agencji ochrony granic Frontex, której wieloletni szef Fabrice Leggeri został z tego powodu w trybie pilnym zwolniony.

Szlak Sahelu

Ale nie tylko kraje południa Europy decydują się na coraz dalej odbiegające od ochrony praw człowieka praktyki, byle powstrzymać migracyjną falę. Parlament Danii, słynącej przecież z obrony praworządności, przyjął właśnie ustawę zezwalającą na odsyłanie nielegalnych imigrantów do takich krajów jak Somalia, gdzie mają być rozpatrzone ich wnioski o azyl. Wielka Brytania posunęła się nawet o krok dalej – podpisała z Rwandą umowę o ekstradycji wartą 120 mln funtów. I rozpoczęła wysyłanie imigrantów samolotami do Afryki, gdzie mieliby oni przejściowo mieszkać w specjalnie przygotowanych osiedlach. Wzbudziło to ogromny sprzeciw organizacji humanitarnych, a nawet Kościoła anglikańskiego. Pierwszy lot został wstrzymany po proteście ONZ i Europejskiego Sądu ds. Praw Człowieka. Podobne przejściowe obozy migracyjne z dala od swoich wybrzeży prowadziła Australia, narażając się na powszechną krytykę. Ale kraje Europy uważają, że nie mają wyjścia: muszą pójść ta drogą.

Bo też skala emigracji wewnątrz kontynentu szybko przybiera na sile. Na początku lipca wspólna akcja policji Wielkiej Brytanii, Belgii, Francji, Holandii i Niemiec (operacja Punjum i Thorem) doprowadziła do rozbicia siatki mafijnej, które przerzuciła przez 1,5 roku ponad 10 tys. nielegalnych imigrantów z kontynentu na Wyspy. Paserzy dysponowali ok. 150 niewielkimi stateczkami, za kurs brali 65 tys. funtów. Tyle że nawet tej skali przerzut stanowi ledwie 10 proc. przypuszczalnego przemytu do Wielkiej Brytanii.

Nie tylko głód wypycha jednak ludzi na desperacki, emigracyjny szlak. Latem prezydent Emmanuel Macron ogłosił zakończenie zainicjowanej w 2014 r. operacji Barkhane, której celem było wypchnięcie terrorystycznych organizacji islamskich z krajów Sahelu. Junta wojskowa, która przejęła władzę w Mali przy współpracy ze związaną Kremlem Grupą Wagnera, naciskała na Paryż, by wycofał się z kraju. Mali było główną bazą francuskich wojsk. Rosjanie przejęli także kontrolę nad inną, byłą francuską kolonią: Republiką Środkowoafrykańską.

W ten sposób Kreml ma bezpośredni wpływ na jeden z głównych kanałów przerzutowych imigrantów – przez kraje Sahelu. Jak dużo uchodźców mogłoby próbować przedostać się tą drogą do Europy? Trudno to oszacować, ale o skali zjawiska mogą świadczyć migracje wewnątrz Afryki. W ciągu ostatnich kilku lat prawie 40 mln Afrykanów zmieniło kraj zamieszkania, uciekając przed głodem, skutkami zmian klimatycznych czy konfliktami zbrojnymi. To na razie 80 proc. ruchów ludności na kontynencie, pozostałe 20 proc. wybierało ryzykowną podróż do Europy. Głównymi krajami wewnątrzafrykańskich migracji są RPA i Wybrzeże Kości Słoniowej.

W Brukseli ocenia się, że do tej pory w Unii osiedliło się 5,6 mln Ukraińców, z czego najwięcej (1,2 mln) w Polsce. To bezprecedensowa fala migracyjna w powojennej historii Starego Kontynentu. Wspólnota zachowała się tu wzorowo. Po raz pierwszy pozwolono uciekinierom z kraju trzeciego na swobodne poruszanie się po Unii i legalny pobyt w którymkolwiek z krajów członkowskich. Polska rozciągnęła dodatkowo na ukraińskich przyjezdnych prawo do darmowej opieki zdrowotnej czy edukacji.

Jednak sposób, w jaki są traktowani Ukraińcy, stawia na ostrzu noża pytanie, dlaczego jednocześnie w nieludzki sposób podchodzi się do imigracji z Czarnej Afryki czy państw muzułmańskich? Unia, której spoiwem są wspólne wartości, a nie przynależność etniczna składających się na nią narodów, nie może kierować się rasizmem ani strachem przed nędzą świata. To stawia Brukselę przed niezwykle trudnym dylematem.

– Afryka to półtora miliarda ludzi, sam Egipt ponad 100 mln. Jeśli ruszą ku wybrzeżom Europy, jak będzie można ich zatrzymać? Strzelając do tratw, pontonów? Wtedy czym będziemy różnili się od Putina – mówi „Plusowi Minusowi” wysoki rangą urzędnik Komisji Europejskiej.

Czytaj więcej

Premier Łotwy Arturs Karinš: NATO to nie jest pakt teoretyczny

Piątek, 24 czerwca, okazał się krwawym dniem dla Melilli, hiszpańskiego terytorium otoczonego przez Maroko Według oficjalnej wersji podanej przez marokańską Straż Graniczną, emigranci z Afryki Subsaharyjskiej spadali z muru otaczającego Melillę i tratowali się, próbując się do niej przedostać się. Z 2 tysięcy osób, które uczestniczyły w szturmie, cel osiągnęła ledwie setka. Ale dla 23 to był ostatni dzień życia. Kilkadziesiąt zostało ciężko rannych. Organizacje humanitarne twierdzą, że bilans nie byłby tak porażający, gdyby wykrwawiający się ludzie nie leżeli godzinami na morderczym słońcu bez opieki medycznej. Dowodów, że strażnicy strzelali do bezbronnych uciekinierów, nie znaleziono.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi