Łotwa ma największą mniejszość rosyjską spośród wszystkich krajów NATO. Czy można jej ufać, czy też jest ryzyko powtórki scenariusza krymskiego?
Minęło przeszło 30 lat od odzyskania przez nas niepodległości. Przez ten czas demografia kraju się zmieniła. Za czasów sowieckich, gdy mieszane małżeństwo miało dzieci, zwykle mówiły one po rosyjsku. Dziś jest odwrotnie – mówią po łotewsku. Proporcje społeczne się zmieniają. Ale nawet młodzi, którzy mówią po rosyjsku, uważają Łotwę za swój dom. Dzieje się tak też we wschodniej części kraju, gdzie rosyjskojęzyczna ludność jest szczególna liczna.
Joe Biden 17 razy dzwonił ostatnio do europejskich przywódców, aby skoordynować stanowisko wobec Kremla. Ale długo nie dzwonił do prezydenta RP Andrzeja Dudy. Powodem był stosunek polskich władz do kwestii praworządności. A przecież przez swoją wielkość i położenie Polska powinna być kluczowym krajem w regionie. Do jakiego stopnia izolacja Warszawy osłabia bezpieczeństwo Łotwy i całej Europy Środkowej?
Praworządność jest podstawą każdej demokracji, bez niej pozostaje prawo siły. To podstawa. Ale różnice w tej sprawie między polskim rządem a Komisją Europejską mogą zostać przezwyciężone przez dialog. Tak: Polska z naszego punktu widzenia jest kluczowym, silnym i bardzo stabilnym partnerem. Także z powodu niezwykłego rozwoju jej gospodarki: tylko w 2021 r. nasze obroty z Polską wzrosły o 22 proc.
W Parlamencie Europejskim powiedział pan: „nie ma sensu zwalczać populizmu, trzeba go zrozumieć".
To jest zjawisko, które odnajdujemy w wielu krajach europejskich, np. w Niemczech, gdzie dobre wyniki odnotowuje Alternatywa dla Niemiec (AfD), we Francji z poparciem dla Marine Le Pen czy w Holandii, gdzie wysokie notowania ma Partia Wolności Geerta Wildersa.
Ale w Polsce populiści są u władzy. Nie jest pan zawiedziony, że stało się to w kraju, który jako pierwszy obalił komunizm i pokazał innym drogę do wolności?
Nie. Każdy kraj ma swój rytm zmian. Dopóki są zapewnione wolne wybory, dopóty procedury demokratyczne decydują o kierunku zmian i nie może to wpływać na to, jak kraje Unii współpracują między sobą. Jestem konserwatystą, prezydent Macron – liberałem. Może mieć inną wizję podatków czy polityki kulturalnej. Ale w Radzie UE dyskutujemy przede wszystkim o innych, ważnych na poziomie europejskim sprawach. Także z premierem Morawieckim nie we wszystkim się zgadzamy, ale gdy idzie o ocenę zagrożenia ze strony Rosji, Białorusi, nasza ocena jest identyczna.
Rosyjskie wojska weszły na Białoruś i kraj ten jest dziś całkowicie podporządkowany Moskwie. Czy kiedy latem 2020 r. wybuchła demokratyczna rewolucja w Mińsku, Zachód mógł dojść do kompromisu z Łukaszenką, aby uratować białoruską niepodległość?
Sześć miesięcy przed wyborami w 2020 r. odwiedziłem Łukaszenkę w Mińsku. Rozmawiałem z nim, podałem rękę, zostawiłem koszulkę hokejową naszej reprezentacji. To był gest polityczny ze strony sąsiada, który chce dać sygnał, że Białoruś może mieć przyjaciół również w Europie i nie musi tylko stawiać na Moskwę. Ale potem było sfałszowanie wyborów, bunt ludności i praktycznie straciliśmy kontakt z białoruskimi władzami. To był wybór Łukaszenki, bo ludzie manifestowali pokojowo, nie było widać unijnej, polskiej czy łotewskiej flagi. Mówili: to nasz kraj, nasz wybór.
Ciągle jesteśmy w lesie
Polskie partie nie potrafią zaoferować swoim byłym działaczom żadnego godnego zajęcia. Stąd kolejne kontrowersje wokół polityków odchodzących do biznesu
Być może gdyby kraje Unii zaangażowały się w mediach, proponując jakąś polubowną wersję porozumienia politycznego reżimu z opozycją, sprawy poszłyby w innym kierunku?
Było wiele ofert pośrednictwa, także ze strony Łotwy i zapewne Polski.
Premier Morawiecki udzielił wywiadu opozycyjnej platformie Nexta, co w oczach Łukaszenki było przekroczeniem czerwonej linii.
Opozycja na początku próbowała negocjować, ale Łukaszenko tę ofertę odrzucił. Wolał postawić na „siłowników" i brutalne represje. Tu leży sedno tragedii nie tylko dla białoruskiego narodu, ale i białoruskiej niepodległości. Białoruś chciała iść śladem Polski, krajów bałtyckich, Ukrainy. Tu poczucie narodowe przebudziło się później, ale z wielką siłą. My to dobrze rozumiemy, bo także na Łotwie ten proces trwał wieki. Byliśmy częścią wielu imperiów – niemieckiego, polskiego, szwedzkiego, rosyjskiego. Podstawą przebudzenia narodowego była szlachta niemiecka, potomkowie Krzyżaków, choć na południu w znacznym stopniu spolonizowani. Ale dopiero po I wojnie światowej, nie bez pomocy Polski, udało się nam wybić na niepodległość. Na Ukrainie decydujący był fakt, że w 2013 r. po wybuchu protestów na Majdanie prezydent Wiktor Janukowycz uciekł do Rosji. Łukaszenko wybrał inną drogę. Dziś na Ukrainie zakorzenia się demokracja, podczas gdy Białoruś idzie w złym kierunku.
Dla krajów bałtyckich droga na Zachód wiedzie przez Polskę. Dlaczego przez 30 lat nie udało się w tym kierunku zbudować trasy Via Baltica? To przecież byłaby trasa o absolutnie strategicznym znaczeniu.
Dla nas w czasach ZSRR już Polska była Zachodem! Jako minister gospodarki 15 lat temu apelowałem o budowę takiej autostrady. Ale dopiero kiedy stanąłem na czele rządu, podjęto decyzje w tym kierunku. Trzeba też jednak przyznać, że po Związku Radzieckim odziedziczyliśmy kraj w ruinie i europejskie fundusze musieliśmy przeznaczyć na odbudowę zupełnie podstawowej infrastruktury: kanalizacji, sieci elektryczności, centrów miast. No i nie było porozumienia o budowie panbałtyckiej autostrady z Litwą i Estonią.