Zachód zmęczył się wojną w Ukrainie

Jedność i determinacja Zachodu w obliczu rosyjskiej inwazji na Ukrainę trwały trzy miesiące. Pokusa zgniłego kompromisu z Kremlem będzie od tej pory coraz większa.

Publikacja: 03.06.2022 17:00

8 kwietnia 2022 r. Ursula von der Leyen spotyka się w Kijowie z Wołodymyrem Zełenskim, nadzieje na r

8 kwietnia 2022 r. Ursula von der Leyen spotyka się w Kijowie z Wołodymyrem Zełenskim, nadzieje na rychłe wejście Ukrainy do UE są w zenicie. Dziś zostają z tego oferty ersatzu członkostwa Stringer/UKRAINIAN PRESIDENTIAL PRESS SERVICE/AFP

Foto: STRINGER

A gdyby czcigodny starzec znów miał rację? W czasie (zdalnego) wystąpienia w Davos w minionym tygodniu Henry Kissinger, który właśnie skończył 99 lat, wywołał oburzenie w Ukrainie, Polsce i większości Europy Środkowej, przekonując, że zostało nie więcej niż dwa miesiące na dogadanie się z Putinem. Najlepiej akceptując jego ukraińskie podboje sprzed rozpoczętej 24 lutego inwazji: część Donbasu i Krym.

– Różni wielcy geopolitycy nigdy nie dostrzegają zwykłych ludzi. Nie widzą Ukraińców żyjących na ziemiach, które chcieliby wymienić w zamian za iluzję pokoju z Rosją – skomentował oburzony Wołodymyr Zełenski. – W 1938 r. wraz z rodziną uciekł z nazistowskich Niemiec, próbując ratować życie. Miał 15 lat, wszystko doskonale rozumiał. Wtedy nie mówił, że trzeba przystosować się do nazizmu, zamiast z nim walczyć – dodał ukraiński prezydent, odwołując się do żydowskich korzeni Kissingera.

Tyle że gdy sekretarz stanu w administracji Richarda Nixona przed pół wiekiem namówił prezydenta USA do operacji, która dała mu przepustkę do historii, oburzenie było o wiele większe. Jak można wchodzić w układy z Mao, zbrodniarzem, który miał na sumieniu miliony istnień ludzkich i zaprowadził komunizm w najludniejszym kraju świata – w Chinach? A jednak dziś mało kto ma wątpliwości, że to właśnie rozerwanie sojuszu, który łączył Pekin z Moskwą, było początkiem wielkiego zwycięstwa, jakie 20 lat później Ameryka odniosła nad Związkiem Radzieckim, bez jednego strzału kończąc zimną wojnę. Może więc i dziś Kissinger widzi więcej niż inni? Na przykład okrojoną, ale silną i nowoczesną, demokratyczną i praworządną Ukrainę, która za jedno pokolenie okaże się tak atrakcyjnym przykładem dla Rosjan, że i oni wyzwolą się z łańcuchów kremlowskiej dyktatury?

Czytaj więcej

Covid nie da o sobie zapomnieć

Stracone pokolenie

Prawda wydaje się niestety bardziej przyziemna. Były szef amerykańskiej dyplomacji wpisuje się w coraz głośniejszy chór tych, którym coraz bardziej ciąży wojna na Wschodzie i chętnie by ją zakończyli. Kosztem Ukrainy. – Czujemy coraz większe zmęczenie przynajmniej części krajów zachodniej Europy. Nie mówią nam tego wprost, ale wiemy, że chętnie by nas skłonili do kapitulacji – przyznaje Mychajło Podoliak, główny ukraiński negocjator w rozmowach z Rosją. – Jednak każde zawieszenie broni oznaczałoby tylko zamrożenie konfliktu, nie jego koniec – zastrzega.

Wskazać kraje, w których górę bierze takie myślenie, nie jest trudno: ich przywódcy sami się do tego przyznają. Francuski prezydent Emmanuel Macron uważa, że „nie można upokarzać Putina”. Kanclerz Niemiec Olaf Scholz wzywa do „wstrzymania walk”. Premier Włoch Mario Draghi przekonuje, że „wszyscy muszą usiąść za jednym stołem”. A jego hiszpański odpowiednik Pedro Sánchez przyłącza się do francuskiego pomysłu zastąpienia w przewidywalnej przyszłości członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej ersatzem: „polityczną konfederacją Europy”.

Powodów takiego podejścia nie brakuje. Niektóre z nich wymienił Kissinger, wskazując, że kontynuowanie wojny poza wspomniane dwa miesiące oznaczałoby, iż jej celem przestałaby być obrona Ukrainy, a Zachód wszedłby w bezpośredni konflikt z Rosją. Rozumowanie jest tu następujące: w miarę, jak Putin sięga po broń coraz większego rażenia (ostatnio bomby termobaryczne), Ameryka zaś przekazuje Ukraińcom coraz potężniejsze uzbrojenie, konflikt może łatwo wymknąć się spod kontroli. Albo inaczej: jeśli kompromitacja rosyjskiej armii będzie trwała nadal, zdesperowany Kreml w końcu sięgnie po broń chemiczną, biologiczną czy atomową, właściwie zmuszając NATO do bezpośredniej interwencji.

Powodów zmęczenia jest jednak znacznie więcej. Najbardziej widoczny to drożyzna. Zachód spodziewał się, że 2022 r. będzie fantastyczny. Liczono na silne gospodarcze odbicie po pandemii, wspierane rekordowo niskimi stopami procentowymi i hojnymi publicznymi subwencjami, których zwieńczeniem jest unijny, wart 750 mld euro w grantach i tanich kredytach, Fundusz Odbudowy. Ale wojna w Ukrainie wszystko to przekreśliła. Włochy mają się w tym roku rozwijać w tempie ledwie 2 proc., Niemcy – 1,6 proc. I to pod warunkiem, że sytuacja się nie pogorszy latem i jesienią.

Wobec gwałtownego wzrostu cen nośników energii banki centralne nie mają wyboru: muszą ostro podnosić stopy procentowe, gasząc resztki dynamizmu ekonomicznego. Wielu ekspertów przyrównuje to do stagflacji z połowy lat 70. XX wieku, wywołanej inną wojną – na Bliskim Wschodzie. Jej efektem była tzw. stracona dekada. A tak naprawdę znacznie więcej, skoro większość krajów zachodniej Europy nigdy już nie wróciła do szybkiego wzrostu i niskiego poziomu bezrobocia, jakimi cieszyła się przed tamtym szokiem. Nic dziwnego, że dziś nikt w Paryżu, Berlinie czy Rzymie nie chce powtórzyć doświadczenia sprzed pół wieku.

Marazm ekonomiczny zaczyna mieć przełożenie na świat polityki. Zmęczenie z powodu pogarszających się warunków życia bierze bowiem górę nad sympatią do Ukraińców. Niemcy i Francja mają wybory za sobą, ale Włochów i Hiszpanów czekają one w nadchodzących miesiącach. W ich wyniku do władzy może dojść w Rzymie koalicja populistycznych ugrupowań twardej prawicy Liga i Bracia Włosi, a w Madrycie sojusz chadeckiej Partii Ludowej z postfrankistowskim Vox, co groziłoby ponownym wybuchem konfliktu z separatystami z Katalonii.

Uwaga na izolacjonistów

Amerykę, podobnie jak Wielką Brytanię, Polskę czy kraje skandynawskie, należałoby wpisać do grupy państw, które twardo zareagowały na rosyjską agresję. Czyż prezydent Joe Biden nie przeforsował bezprecedensowego, wartego 50 mld dol. pakietu pomocy dla Kijowa, na który składa się przede wszystkim zakup broni? Czyż z każdym miesiącem czy nawet tygodniem nie przekazuje uzbrojenia o coraz większej sile rażenia? A jednak i Waszyngton się waha.

Z jednej strony Biden dawał nawet do zrozumienia, że chciałby doprowadzić do obalenia reżimu Putina, z drugiej wysyła sygnały poparcia dla postawy Macrona i Scholza. – Tu nie ma konsekwentnej strategii – mówiła w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Heather Conley, szefowa German Marshall Fund, jednego z najbardziej wpływowych instytutów analitycznych Ameryki.

W kwietniu sekretarz obrony USA Lloyd Austin przykuł uwagę świata, zapowiadając, że celem Ameryki jest tak dalekie zniszczenie potencjału Rosji, że nie będzie ona już w stanie powtórzyć inwazji na sąsiadów. Dziś jednak wyraźnie złagodniał: apeluje o natychmiastowe zawieszenie broni.

Bo też Biden, któremu ufa zaledwie 39 proc. wyborców, przed listopadowymi wyborami uzupełniającymi do Kongresu musi w coraz większym stopniu uwzględniać narastające nastroje izolacjonistyczne, które mogą doprowadzić do odzyskania przez republikanów większości w obu izbach parlamentu. Na tych odczuciach coraz mocniej zresztą gra Donald Trump, powtarzając, że tak wielka pomoc dla Ukrainy jest błędem, gdy milionom Amerykanów nie starcza środków na zakup paliwa czy nawet odżywek dla dzieci.

Jeszcze bardziej do wyobraźni trafiają ostrzeżenia ONZ przed głodem z powodu przedłużającej się wojny. Zdaniem organizacji jest nim zagrożonych kilkaset milionów osób, przede wszystkim na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Ceny żywności już skoczyły na świecie o jedną trzecią, ale w przypadku zbóż i pasz, których Rosja i Ukraina są czołowymi producentami, wzrosły jeszcze bardziej. Joe Biden co prawda odrzucił ofertę Kremla zniesienia blokady ukraińskich portów i uwolnienia eksportu żywności w zamian za wygaszenie sankcji wobec Rosji, ale jednocześnie nakreślił granice wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Owszem, Kijów dostanie artyleryjskie systemy rakietowe HIMARS o zasięgu rażenia 80 km, ale musi się zobowiązać, że nie użyje ich do ostrzeliwania terytoriów w głębi Rosji. Ukraińcy nie dostaną też znacznie potężniejszych systemów artyleryjskich ATACMS (o zasięgu rażenia 250 km), o co od dłuższego czasu się starali. Przedstawiciele Białego Domu starają się unikać wszystkiego, co mogłoby wyglądać na bezpośrednie starcie NATO z Rosją.

Czytaj więcej

Jak Rosjanie demontowali jedność Europy

Embargo w bólach

Słabnący entuzjazm Zachodu do wspierania Ukrainy wyjątkowo dobrze widać po sankcjach nakładanych na Rosję. W marcu i kwietniu, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy, kraje Unii uzgodniły pięć pakietów restrykcji przeciwko Moskwie. Jednak uzgodnienie szóstego pakietu, obejmującego embargo na import ropy i odcięcie największej instytucji finansowej kraju (Sbierbank) od systemu transakcji finansowych SWIFT, był już negocjowany przez cały maj.

– Energia to poważna sprawa. Nie możemy postępować jak do tej pory, najpierw wprowadzając sankcje, a potem zastanawiając się nad sposobami przezwyciężenia ich skutków. Komisja Europejska musi zacząć od wskazania, w jaki sposób zamierza nam zrekompensować dostawy rosyjskiej ropy – mówił na szczycie Unii 30 maja premier Węgier Viktor Orbán.

Oficjalnie to jego postawa doprowadziła do daleko idącego rozmydlenia porozumienia, jednak za plecami Węgra chowała się większa grupa państw zadowolonych, że przynajmniej jeszcze przez jakiś czas będzie mogła korzystać z tańszego paliwa z Rosji.

Embargo na import rosyjskiej ropy będzie więc obowiązywać dopiero z końcem tego roku. Siedem miesięcy, jakie nas dzieli od tego terminu, to dla Ukraińców wieczność: dwa razy tyle, ile trwa wojna z Rosją. W jakiej kondycji przetrwa ten okres ukraińskie państwo – nie wiadomo. Porozumienie zakłada przy tym zakaz sprowadzania rosyjskiej ropy tankowcami, ale już nie rurociągami. Co prawda Niemcy i Polska (inaczej niż Czechy, Słowacja, Węgry i Bułgaria) z własnej inicjatywy zobowiązały się do rezygnacji także z tego rodzaju paliwa, ale znowu: dopiero z końcem tego roku.

Co gorsza, negocjowanie porozumienia w sprawie embarga pochłonęło tak dużo energii Unii, że dziś w Brukseli nikt nie chce się zająć sankcjami, które najmocniej uderzyłyby w Rosję: na import gazu. Nic dziwnego, że na wieść o porozumieniu w Brukseli kurs rubla do dolara umocnił się o 2,5 proc., a w skali roku – o 15 proc. Nadal każdego dnia budżet Kremla będzie zasilany około 1 mld euro ze sprzedaży do Unii nośników energii – cenny wkład w utrzymanie stabilności finansowej kraju.

– Mimo sankcji rosyjski eksport do Wspólnoty zmniejszył się zaledwie o jedną piątą – wskazuje w rozmowie z „Plusem Minusem” wiceminister spraw zagranicznych Szymon Szynkowski vel Sęk.

Podział się pogłębia

Innym przejawem zmiany nastrojów wobec Ukrainy jest podejście do przyjęcia naszego sąsiada do Unii. I tu początkowo panował entuzjazm. Wyczuwając to, prezydent Zełenski kilka dni po rozpoczęciu rosyjskiej ofensywy, gdy artyleria wroga ostrzeliwała Kijów, złożył oficjalne podanie o członkostwo we Wspólnocie. 8 kwietnia przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen odebrała w ukraińskiej stolicy odpowiedź na kwestionariusz, jaki wysłała w tej sprawie unijna centrala. Obiecała też, że inaczej, niż to było w zwyczaju przy przyjmowaniu krajów kandydackich w przeszłości, Bruksela przedstawi swoją ocenę w tej sprawie w ciągu paru tygodni.

Jednak przed szczytem przywódców UE pod koniec czerwca, na którym ma zapaść decyzja o przyznaniu Ukrainie statusu kraju kandydackiego i nakreśleniu scenariusza rozpoczęcia rokowań akcesyjnych, nastroje są minorowe. Górę zdają się brać obawy, że przyjęcie do Unii tak ubogiego, wielkiego, skorumpowanego i skonfliktowanego z Rosją kraju rozsadzi Wspólnotę, która i bez tego ma trudności ze sprawnym funkcjonowaniem. Premier Włoch Mario Draghi powiedział w tym tygodniu, że „wszystkie duże kraje zachodnie” są przeciwne szybkiej ścieżce akcesji. Zdaniem polskich źródeł dyplomatycznych, z którymi rozmawiał „Plus Minus”, przeciąganie tej sprawy oznaczałoby jednak zmarnowanie wielkiej szansy na przekształcenie Ukrainy w nowoczesne państwo.

– Prezydent Zełenski zdobył przez te trzy miesiące tak duże zaufanie społeczne wśród Ukraińców, że po przywróceniu pokoju mógłby skutecznie rozprawić się z trawiącymi od 30 lat bolączkami kraju, takimi jak oligarchizacja. Do tego potrzebowałby jednak jasnej wizji przyjęcia do Unii, a nie tworów, które mają odwieść Kijów od realnej integracji, takich jak „wspólnota polityczna”, którą lansuje Emmanuel Macron – tłumaczy jeden z naszych rozmówców.

Spektakularnym przejawem narastającego zniecierpliwienia wojną są powtarzające się rozmowy telefoniczne z Putinem, jakie podejmują przywódcy Francji, Niemiec i Włoch. W sobotę 28 maja, Macron przeprowadził ją wspólnie z kanclerzem Scholzem. Zaapelował w niej o „natychmiastowe zawieszenie broni i podjęcie poważnych rokowań pokojowych”. Kreml nie zrobił jednak ani jednego, ani drugiego. Rosyjski prezydent mógł mieć za to poczucie, że mimo popełnionych zbrodni pozostaje wiarygodnym partnerem Zachodu.

Zupełnie inne podejście do Kremla mają Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, kraje skandynawskie czy Polska. Ich przywódcy nie podejmują rozmów z Moskwą w przekonaniu, że warunkiem wstępnym musi być wstrzymanie przez Kreml ofensywy w Ukrainie. Takie też stanowisko zajmuje prezydent Zełenski.

Czytaj więcej

Zemmour, Le Pen i inni. Francja wpatrzona w Putina

Polska rzeka, niemiecki strumyk

Podział Zachodu pogłębia się także w sprawie dostaw broni. W poniedziałek nowa szefowa francuskiej dyplomacji Catherine Colonna, która była pierwszą wysokiej rangi przedstawicielką władz w Paryżu odwiedzającą Kijów, ogłosiła, że Francuzi przekazali 12 wyposażonych w systemy artylerii ciężarówek Caesar. Wcześniej Francja nie oferowała Ukraińcom ciężkiego uzbrojenia. Jednak dla kraju, który zalicza się do wąskiego grona pięciu największych eksporterów broni na świecie, to są ilości śladowe. Dla porównania: samych czołgów T-72 Polska przekazała Ukrainie 236.

Kiloński Instytut Gospodarki Światowej (KIWE) bada, jak duże wsparcie finansowe udzieliły do tej pory naszemu wschodniemu sąsiadowi państwa zachodnie. Z tej analizy wynika, że o ile Estonia przeznaczyła na ten cel 0,81 proc. swojego PKB, Łotwa – 0,72 proc., Polska – 0,46 proc., Ameryka – 0,22 proc., a Wielka Brytania – 0,18 proc., to już Niemcy tylko 0,06 proc., a Francja – 0,08 proc.

Inaczej mówiąc, skala wsparcia naszego kraju dla Ukrainy jest relatywnie ponadsiedmiokrotnie większa niż Republiki Federalnej. Mowa zaś o danych z pierwszych trzech miesięcy wojny. W kolejnych miesiącach nawet tak duże różnice zapewne jeszcze się powiększą.

A gdyby czcigodny starzec znów miał rację? W czasie (zdalnego) wystąpienia w Davos w minionym tygodniu Henry Kissinger, który właśnie skończył 99 lat, wywołał oburzenie w Ukrainie, Polsce i większości Europy Środkowej, przekonując, że zostało nie więcej niż dwa miesiące na dogadanie się z Putinem. Najlepiej akceptując jego ukraińskie podboje sprzed rozpoczętej 24 lutego inwazji: część Donbasu i Krym.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi