Joaquin del Paso: W Łodzi odbijały się filmy, które znałem

Wielkie wrażenie zrobił na mnie pierwszy odcinek „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego, a kiedy dostałem się na studia operatorskie w Łodzi, moje sny o kinie się spełniały, bo uczył mnie autor zdjęć do tego filmu Wiesław Zdort – mówi twórca, którego film „Słabsze ogniwo” z Jackiem Poniedziałkiem wchodzi na ekrany.Rozmowa z Joaquinem del Paso, meksykańskim reżyserem

Publikacja: 01.07.2022 10:00

„Słabsze ogniwo”: obóz przetrwania dla chłopców z elitarnej szkoły kościelnej. Reżyser Joaquin del P

„Słabsze ogniwo”: obóz przetrwania dla chłopców z elitarnej szkoły kościelnej. Reżyser Joaquin del Paso nie ukrywa, że zna klimat takiej konserwatywnej szkoły z autopsji

Foto: MATERIAŁY PRASOWE

Plus Minus: Co Meksykanina sprowadziło do polskiej szkoły filmowej?

Jak często bywa w życiu – przypadek. Jako młody chłopak wiedziałem, że chcę robić filmy, ale nie wiedziałem jak. Po maturze podróżowałem, poznawałem świat. Podczas warsztatów filmowych na Kubie spotkałem ludzi z całego świata. Potem trafiłem do Berlina. Przez rok próbowałem się nauczyć niemieckiego, chciałem dostać się do szkoły filmowej w Berlinie. Ale wszystko tam sprzysięgło się przeciwko mnie: język okazał się trudny, pogoda podła, chyba po prostu to miasto mnie nie wciągnęło. Chciałem już zrezygnować z planów studiowania w Europie i wrócić do Meksyku, ale wtedy poznałem dwoje filmowców z Polski: reżyserkę Annę Jadowską i operatora Roberta Mleczkę. Opowiedzieli mi o szkole filmowej w Łodzi. Pojechałem do Polski na rekonesans i od razu mi się spodobało.

Język polski jest pewnie trudniejszy od niemieckiego, pogoda bywa równie marna.

Gdybym był starszy, to pewnie w Berlinie poczułbym się dobrze. Ale ja miałem 19 lat, byłem praktykantem w jakiejś niemieckiej firmie, a potem przez cztery godziny dziennie uczyłem się niemieckiego. Berlin jest świetnym miastem dla ludzi po studiach, którzy chcą się urządzić w życiu. A ja byłem za młody, sam, bez pieniędzy. W Łodzi odbijały się filmy, które znałem. Język był dla mnie jak chiński, nie mogłem zrozumieć, co ludzie mówili. A pogoda? Nie miała znaczenia. Łódź okazała się niezwykła, klimatyczna. Od razu poczułem, że to jest miejsce, jakiego szukałem.

Z Polakami dogadywał się pan lepiej?

Na początku wydawali mi się trochę zamknięci. Miałem wrażenie, że chcą zachować dystans. W Meksyku tego nie ma, ludzie od pierwszego spotkania zbliżają się do siebie. Siadasz obok kogoś w autobusie i on za chwilę jest twoim dobrym kumplem. Ale oczywiście są to relacje dość powierzchowne. Polacy nie otwierają ramion natychmiast, jednak po pewnym czasie zbliżają się do ciebie. Nauczyłem się, że nie można ludzi oceniać natychmiast. Trzeba im dać trochę czasu. Dziś rozumiem i bardzo lubię Polaków. Z wieloma osobami łączą mnie tu głębokie przyjaźnie.

Co sprawiło, że uznał pan Polskę za „miejsce, jakiego pan szukał”?

Pewnie kino. W Meksyku oglądałem dużo filmów europejskich, także polskich. Pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie pierwszy odcinek „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego. Kiedy dostałem się na studia operatorskie w Łodzi, moje sny o kinie zaczęły się spełniać, bo opiekunem mojego roku przez dwa lata był autor zdjęć do tego filmu Wiesław Zdort, którego pracę podziwiałem.

Czego nauczył się pan w łódzkiej Filmówce?

Przede wszystkim podejścia do sztuki. Zrozumiałem też, że jeśli chce się uprawiać artystyczny zawód, to trzeba mieć grubą skórę. Że kręcenie filmu to trudny czas, że przeniesienie na ekran swojej wizji artystycznej może boleć, że sztuka ma wpływ na nasze życie. Ale i tego, jak piękne może być obcowanie z nią. Spotkałem w Łodzi wykładowców, którzy mieli po 80–85 lat, a kino wciąż było dla nich ważne. To było imponujące. Oglądaliśmy filmy Kurosawy, a oni mówili o nich z niesamowitą pasją. Byłem zszokowany. Zrozumiałem, że tę pasję, tę miłość do kina można zachować w sobie na długo. No i oczywiście – zwłaszcza studiując na wydziale operatorskim – nauczyłem się myśleć obrazem. Przy swoich filmach lubię szwenkować, czyli być operatorem kamery. Inaczej wtedy patrzę na plan, jestem blisko aktorów.

Po studiach wrócił pan do Meksyku. Tam powstał pana debiut fabularny „Maquinaria Panamericana”. Teraz wchodzi na ekrany drugi pana film „Słabsze ogniwo” – uniwersalna opowieść o indoktrynacji młodych ludzi: kościelnej religijnej, politycznej.

Chciałem pokazać, co można przeżyć, mając kilkanaście lat. Kiedy świat, który dotąd wydawał się bezpieczny, nagle zastawia na ciebie pułapki. W szkole, którą pokazuję, dzieci są indoktrynowane. Uczy się je nieufności, także agresji, więc pytam, dlaczego ludzie patrzą na innych jak na obcych, których trzeba się bać albo ich kontrolować.

Chodził pan do takiej szkoły.

Tak, najpierw do szkoły artystycznej. Gdy skończyłem 12 lat, rozszalałem się. Miałem dużo energii, pociągała mnie muzyka metalowa, intrygował świat undergroundowy. Rodzice uznali, że trzeba mnie przenieść do szkoły religijnej. Tam jest muzyka poważna, sport, dobre wychowanie. No i to wszystko rzeczywiście było na wysokim poziomie, ale jednocześnie panował ogromny rygor i uczono nas konserwatywnego myślenia. Przemordowałem się tam rok. Zrozumiałem, że z daleka te szkoły wyglądają świetnie, obiecują rodzicom, że wychowają ich synów na prawdziwych mężczyzn. Ja ledwo to zniosłem, dusiłem się. Ale teraz dzięki tym doświadczeniom zrobiłem film.

W Meksyku w szkołach prowadzonych przez Kościół kształcą się elity meksykańskie. Ale mechanizmy indoktrynacji można zauważyć dziś w systemie edukacji w wielu krajach. Także w polskiej szkole, gdzie wprowadza się nowe programy, gdzie coraz częściej wpaja się uczniom nie dumę z własnego kraju, lecz nacjonalizm, i gdzie istnieją projekty, by uczyć strzelania 14-, 15-letnie dzieci.

Ten rodzaj edukacji pogłębia jeszcze podziały społeczeństwa. W Meksyku są one bardzo duże. Ogromną rolę odgrywa urodzenie, kolor skóry. Warstwy najuboższe i najbogatsze dzieli przepaść. Wszyscy udajemy, że jest w porządku, tymczasem trzeba rozmawiać o wychowaniu młodzieży, którą już w szkołach się uczy, że podziały są czymś naturalnym.

To samo dzieje się w Ameryce, w Europie. Także w Polsce, gdzie społeczeństwo jest dziś bardzo podzielone. I wszędzie władza na tych podziałach gra.

Kiedy mieszkałem w Polsce, nie mogłem zrozumieć, dlaczego wieś jest zwykle przedstawiana jako coś gorszego. Ja bardzo ją lubię. Miałem zawsze wrażenie, że tam bije serce Polski. Nie wiem, czy w Polsce są elitarne szkoły, ale myślę, że tak, i że tam, podobnie jak w Meksyku, wpaja się uczniom przekonanie o ich wyższości. A budowanie antagonizmów to błąd, który potem się mści.

Pokazuje pan również rodzenie się przemocy. Uczniowie chcą wymierzyć sprawiedliwość w wiosce, której mieszkańców podejrzewają o uprowadzenie kolegi.

Mój film idzie już w meksykańskich kinach. Wielu widzów twierdzi, że jest nieprawdziwy, że takie sytuacje się nie zdarzają. A następnego dnia w gazecie mogą przeczytać, że w małym meksykańskim miasteczku dzieci spaliły swojego kolegę, który pochodził z indiańskiego plemienia i nie mówił dobrze po hiszpańsku. Takie zdarzenia, niestety, się powtarzają.

„Słabsze ogniwo” stało się też mocnym głosem na temat hipokryzji w Kościele.

Opowiadam w filmie o religii, w której brakuje Boga. W Meksyku wiara jest bardzo mocna. Zwłaszcza na prowincji kościoły są pełne. Jak ludzie cierpią i nie mają z czego żyć, wiara odgrywa dużą rolę. Jednocześnie w Meksyku Kościół nie jest tak bardzo związany z polityczną władzą jak w Polsce. Ale, także poprzez edukację, ma wpływ na kształtowanie społecznej świadomości, utrzymywanie podziałów. Wpaja swoim uczniom, że będąc elitą społeczeństwa, mogą je kontrolować. Ja nie jestem antyreligijny, ale film pokazuje, do czego wiara i religia są wykorzystywane. Ludzie potrzebują wiary, więc jak masz kontrolę nad nią – masz kontrolę nad wszystkim.

W Polsce Kościół ma bardzo silną pozycję i jest mocno związany z władzą polityczną. Ale młodzi od niego odchodzą. Potwierdzają to kolejne badania socjologiczne. Młodzież, przede wszystkim w miastach, wypisuje się również z lekcji religii w szkołach.

Potrzebujemy wiary, ale rozumiem tych młodych Polaków odsuwających się od Kościoła, ponieważ związki władzy z nim rodzą bunt. Jednocześnie młodzi nie znajdują w Kościele odpowiedzi na najważniejsze pytania: kim jesteśmy, co robimy na świecie, jaki jest przed nami cel.


„Słabsze ogniwo”, podobnie jak „Maquinaria Panamericana”, ma bohatera zbiorowego. W pana pierwszym filmie byli to pracownicy upadającego zakładu, teraz są to uczestnicy obozu przetrwania i duchowni kierujący szkołą.

Taka forma filmowa jest mi bliska. Pokazuję historie różnych ludzi tworzących mikrokosmos. Ale staram się, żeby każdy miał swoją historię i swoją osobowość. Bardzo starannie dobieram wykonawców do każdej z ról. Pewnie panią zaciekawi, skąd wziął się w obsadzie Jacek Poniedziałek. On przyjechał kiedyś do Meksyku z Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego. Bardzo mi się spodobał. Pisałem wtedy scenariusz „Słabszego ogniwa” i pomyślałem, że to byłby idealny profesor Sztuhr. A mogło się przecież zdarzyć, że polski ksiądz został wysłany do Meksyku.

Czytaj więcej

Jak kino pokazuje europejską biedę

Czy pobyt w Europie miał wpływ na to, jak dzisiaj odbiera pan świat i jak patrzy pan na własny kraj?

Na pewno. „Maquinarię Panamericanę” zrobiłem pół roku po powrocie do Meksyku z Polski. I myślę, że to jest film bardzo europejski, autorski. Trochę przypomina sen. Tymczasem w naszej sztuce filmowej czuje się duży wpływ kina amerykańskiego. Panuje przeświadczenie, że najważniejsze jest opowiadanie historii, brakuje tam miejsca na tajemnicę, niedopowiedzenie. Im jestem starszy, tym częściej myślę, że te dwie drogi filmowe można pogodzić, sądzę jednak, że nie zapomnę tego, czego nauczyłem się w bardzo młodym wieku. Pewnie już do końca życia będę miał trochę „polskie” podejście do sztuki filmowej.

To jak widzi pan swoje miejsce w kinie meksykańskim? Wasi znakomici reżyserzy Alejandro González Iñárritu, Guillermo del Toro czy Alfonso Cuarón zrobili wielką karierę w Stanach. Ale mam wrażenie, że młodzi twórcy wcale nie chcą uciekać do Hollywood.

Reżyserzy, których pani wspomniała, są wspaniałymi artystami. Ale kiedy w 2000 roku Iñárritu kręcił „Amores perros”, w Meksyku powstawało osiem filmów rocznie. Teraz powstaje ich 200. Przez ostatnie 20 lat młodzi zaczęli uczyć się, jak produkować i finansować filmy. Nie mamy budżetów jak w Stanach, ale mamy wolność. Nie ogranicza nas żadna cenzura. Robimy to, co chcemy. Nie jestem pewien, czy w innych krajach mógłbym zrealizować „Słabsze ogniwo”. Dlatego niewielu naszych reżyserów marzy o Hollywood.

Czym pan tłumaczy rozkwit kina meksykańskiego?

Zaczęło się od Funduszu Filmowego, który funkcjonuje od 20 lat i naprawdę jest oparty na bardzo zdrowych zasadach. Ma duży budżet, zbierany nie przez rząd i ministerstwo kultury, lecz przez podatników. Meksyk nie jest potęgą ekonomiczną, ale to jeden z najbogatszych krajów w Ameryce Południowej. Funkcjonuje tu wiele ogromnych firm, które płacą podatki, więc może bez szaleństwa, ale dajemy sobie w kinie radę.

A do Polski pan wraca?

Prawie co rok, bo mam tu dużo znajomych. Przyjeżdżam, kiedy tylko mogę. Ostatnio byłem w zimie. Teraz przylecę do Warszawy na premierę filmu i chciałbym w Polsce spędzić kawałek lata.

Nie boi się pan wojny w Ukrainie?

Byłem przerażony, gdy się ta wojna zaczęła i bomby spadały blisko polskiej granicy. Znajomi dzwonili, że Ukraińcy uciekają do Polski, że przyjmują ich do swoich mieszkań. Serce mi pękało. Byłem wtedy we wcześniej zaplanowanej podróży, przez siedem dni nie miałem zasięgu. Drżałem, bo obawiałem się, czy wojna się nie rozszerzy, czy ludzie, których kocham, nie będą musieli walczyć albo uciekać. To straszne, jak wszystko może się zmienić w jednej sekundzie. A teraz nie wiem, jak wygląda codzienne życie w Polsce. Za kilka dni sam się przekonam.

Ma pan jakieś polskie plany filmowe?

Na razie przygotowuję się do filmu, który będę kręcił w 2023 roku w Meksyku. Meksyk jest w duchowym kryzysie. Przez ogromną przemoc, przez różnice klasowe. My nie wiemy, jak to zmienić, a rząd kłamie, żeby utrzymać władzę, więc mój następny film będzie o pracującej dla mafii rodzinie, o kryzysie ekologicznym spowodowanym przez mafię, o emigrantach trafiających do Meksyku w drodze do Ameryki.

Czytaj więcej

Céline Sciamma. Reżyserka w ogniu

Gdyby miał pan dzisiaj nakręcić film w Polsce, to o czym by on był?

Często o tym myślę. Mam w pamięci ludzi, którzy żyją na łódzkich Bałutach, trochę na skraju społeczeństwa. Zrobiłem nawet w czasie studiów półgodzinny film „Syjamcy” o młodej parze, która nie ma przed sobą żadnych perspektyw. To mnie bardzo interesuje. Europa należy do pierwszego świata, a wciąż są tu ludzie spychani na margines. Dziś chciałbym też nakręcić film o samotności, bo jak wracam do Polski, to czuję, że jest jej coraz więcej. A z drugiej strony myślę czasem, że może dość już takich tematów. Może trzeba kręcić filmy bardziej radosne, które dałyby ludziom odetchnąć?

Joaquin del Paso – reżyser, operator, scenarzysta. Urodził się w 1986 roku w Meksyku. Skończył wydział operatorski w PWSFTViT w Łodzi. Zadebiutował w długim metrażu filmem „Maquinaria Panamericana” o załodze, która musi zmierzyć się ze śmiercią właściciela firmy i upadkiem ich zakładu pracy. Jego drugi obraz „Słabsze ogniwo”, który wchodzi na ekrany 8 lipca, jest polską współprodukcją

Do swojego filmu, w którym występuje bohater zbiorowy, Joaquin del Paso bardzo starannie dobierał ob

Do swojego filmu, w którym występuje bohater zbiorowy, Joaquin del Paso bardzo starannie dobierał obsadę. W roli księdza profesora Sztuhra ciekawą, niejednowymiarową kreację stworzył Jacek Poniedziałek

MATERIAŁY PRASOWE

ELENA TERNOVAJA

Plus Minus: Co Meksykanina sprowadziło do polskiej szkoły filmowej?

Jak często bywa w życiu – przypadek. Jako młody chłopak wiedziałem, że chcę robić filmy, ale nie wiedziałem jak. Po maturze podróżowałem, poznawałem świat. Podczas warsztatów filmowych na Kubie spotkałem ludzi z całego świata. Potem trafiłem do Berlina. Przez rok próbowałem się nauczyć niemieckiego, chciałem dostać się do szkoły filmowej w Berlinie. Ale wszystko tam sprzysięgło się przeciwko mnie: język okazał się trudny, pogoda podła, chyba po prostu to miasto mnie nie wciągnęło. Chciałem już zrezygnować z planów studiowania w Europie i wrócić do Meksyku, ale wtedy poznałem dwoje filmowców z Polski: reżyserkę Annę Jadowską i operatora Roberta Mleczkę. Opowiedzieli mi o szkole filmowej w Łodzi. Pojechałem do Polski na rekonesans i od razu mi się spodobało.

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS