Aga Viburno: Nie dziwmy się dzieciakom, że nie są w stanie znieść presji

Wszyscy już powinniśmy doskonale rozumieć, że tak wielka presja, taka ciągła rywalizacja i ten cały wyścig prowadzą nas tylko do problemów psychicznych. Dlatego na moich zajęciach uczę dzieci współpracować, a nie rywalizować. Rozmowa z Agą Viburno, nauczycielką

Publikacja: 10.06.2022 17:00

Aga Viburno: Nie dziwmy się dzieciakom, że nie są w stanie znieść presji

Foto: Aga Viburno

Plus Minus: Gdy ludzie narzekają na młode pokolenie, że dzieci są dziś strasznie delikatne, przewrażliwione, niewychowane, to co sobie myślisz?

Chyba nic, bo tego nie słyszę. Pewnie nie obracam się wśród ludzi, którzy tak narzekają, a sama podchodzę do dzieci bardzo indywidualnie i nie mam żadnego wzorca, do którego chciałabym je ponaginać. Ale chyba mamy już wdrukowane w głowy takie przekonanie, że każde kolejne pokolenie jest gorsze od poprzednich. Tak samo starsi narzekali kiedyś na nas. Tylko że teraz mamy zupełnie inne czasy i właściwie jak tu porównywać siebie do dzieci, które żyją w ogóle w innej cywilizacji, w świecie wirtualnym, w mediach społecznościowych? Ich rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż nasza, gdy byliśmy młodzi.

Ale chyba możemy chociaż spróbować sobie porównać, czy dzisiejsze czasy są łatwiejsze, czy trudniejsze?

Nie, w ogóle nie da się tego ocenić w takich kategoriach. Nie możemy ocenić, czy dzieci są słabsze, czy silniejsze – one są zupełnie inne.

I czego te inne dzieci dziś uczysz?

Główną ideą, która mi przyświeca, jest rozwijanie ich kreatywności. I pokazywanie im samym, że są kreatywne i ważne. One nie mają szansy tego zauważyć w ciągu codziennych zajęć, bo to w dzisiejszych czasach jest bardzo trudne.

Ale co dokładnie?

Zwrócenie uwagi na to, że w ogóle istnieje coś takiego, jak kreatywność i bycie. A to jest niezbędne w życiu.

Myślałem, że w świecie nowych technologii to dzieciaki rozwijają swoją kreatywność właściwie bez przerwy.

Przeciwnie – technologia zabija kreatywność. I to widać jak na dłoni. Jak na przykład zepsuje ci się but, to co robisz?

Kupuję nową parę.

Widzisz, tobie też przydałyby się zajęcia z kreatywności, to może byś wpadł na lepszy pomysł, co z tym rozwalonym butem zrobić. Może użyłbyś sznurka czy czegoś innego – to ważne, by sobie radzić w życiu.

I na zajęciach ze sztuk multimedialnych uczysz naprawiać buty?

Między innymi. Na moich wyjazdach artystycznych w Sudetach uczymy się właściwie wszystkiego. Zaraz zaczynamy kolejny taki wyjazd, już nawet jestem na miejscu, a za dwa dni dojadą do mnie dzieciaki. Z ósmej, ostatniej klasy podstawówki. Wczoraj już miałam spotkanie z Richardem Coldmanem, brytyjskim filmowcem, który robi wspaniałe projekty multimedialne. Mieszka tu koło mnie, no, koło mnie jak na standardy sudeckie – tak z 40 km stąd. Zaprosiłam go, by opowiedział dzieciom o swoich projektach, zainspirował je, pomógł wymyślić i nakręcić film.

Czyli masz dom w Sudetach i organizujesz w nim zielone szkoły?

Trudno to tak nazwać, po prostu robimy w szkole projekty interdyscyplinarne – w tym roku tematem są granice. I jako jedyny nauczyciel robię taki projekt poza szkołą, bo kocham pracować poza jej murami. A dom nie jest mój – wynajmuję tu mieszkanie w pięknym, starym, kilkusetletnim domu w najmniejszej wiosce w Sudetach Zachodnich. I tworzę tu pracownię fotograficzno-muzyczną. Liczę, że będziemy mieć piękną pogodę i popracujemy głównie na dworze, bo przyroda służy dzieciakom.

Czytaj więcej

Marta Smolańska: Śmierć na wojnie to dobra śmierć dla fotografa

Dlaczego uciekacie ze szkolnych murów?

Inna przestrzeń pomaga oczyścić umysł, daje świeżą perspektywę. Dzieci bardzo lubią tu przyjeżdżać. To im pomaga. Ostatnie trzy lata dały im mocno w kość. My, dorośli, nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, z czym one w tym czasie musiały się mierzyć. Siedzenie całymi dniami przy komputerze, czasem po osiem godzin dziennie, a nawet dłużej, bo przecież wiele dzieci miało jeszcze zajęcia pozalekcyjne, też online – to nie mogło nie odbić się na ich zdrowiu. Dzieciaki potrzebują kontaktu z rówieśnikami, akceptacji z ich strony. W momencie, gdy tych rówieśników nie było obok, relacje między nimi pozanikały. Brak bezpośrednich kontaktów międzyludzkich w tym wieku naprawdę może zaszkodzić. I to doskonale dziś widać. Wracając do szkoły, wiele dzieci nie potrafiło już funkcjonować na dawnych zasadach. Znam takie, które musiały przejść na edukację domową, bo zupełnie nie odnalazły się już w szkole.

Dlaczego?

Wyobraź sobie, że masz stany lękowe i nie potrafisz znieść hałasu, głowa ci pęka od samego bycia w szkole. Dzieci stały się bardziej wrażliwe, są dziś przebodźcowane. W końcu przez cały okres izolacji miały w domu niewiele bodźców – raczej ciszę i święty spokój. Właściwie wszystkie mają większy lub mniejszy problem z powrotem do szkoły. To widać gołym okiem. Sama, jak wchodzę do szkoły, to czuję, że to zupełnie inne miejsce niż kiedyś. Nawet zdarzały mi się w niej ataki histerii i paniki, których nigdy wcześniej nie miałam.

Tobie się zdarzały?

Mnie. Wcale się więc nie dziwię dzieciakom, że mają takie problemy, bo sama u siebie też je dostrzegam. Naprawdę coś nie tak jest dziś w szkole z energią, czuć jakieś dziwne wibracje. Ja do szkoły wpadam z doskoku, bo bardzo dużo pracuję w domu. Dzieciaki raz mi powiedziały: „Pani Ago, a jak my się mamy czuć, kiedy my jesteśmy tu non stop… Nie jesteśmy w stanie tego wytrzymać”.

To jakieś napięcie?

Tak, w powietrzu wisi jakieś napięcie, trudno mi to nawet zwerbalizować. Ale jest jakoś inaczej.

Myślisz, że to jakiś strach przed rówieśnikami?

Chyba strach przed wszystkim, duża niepewność. To dotyka wiele osób. To jakaś taka niepewność jutra. Co krok to jakaś niespodzianka. Nawet nie można sobie dwóch tygodni dobrze zaplanować, bo wszystko się ciągle zmienia, co chwilę każdemu zdarza się coś nieprzewidywalnego, ludzie jakoś nagle zmieniają decyzje... Mamy dziwne czasy.

Ale dzieciaki w sumie nie znały wcześniejszych czasów. To my widzimy, że to dziwne czasy, a dla nich to chyba po prostu czasy.

Myślę, że nie doceniasz dzieci. One dużo więcej czują, niż myślisz – są bardzo wrażliwe, dużo lepiej odczuwają przestrzeń niż my. Czasami radzę się ich w różnych sprawach, bo mają zupełnie inny punkt widzenia. I bardzo go cenię, bo my często mamy klapki na oczach. Dorosły to ma już swoje zdanie, jest najmądrzejszy, nie lubi przyjmować uwag. A dzieci są otwarte i czasami wpadają na niesamowite pomysły. Nieraz tak potrafią mnie zaskoczyć, pokazać taką nową ścieżkę, że to ledwo mi się w głowie mieści. A one nawet nie wiedzą, jak wspaniałe są ich idee.

I w Sudetach łatwiej im na nie wpadać?

Właśnie o to chodzi – tu da się myśleć, nie ma tylu bodźców, napięcia, presji. Zupełnie inaczej niż w Warszawie, gdzie jest ciągły chaos, myśli tak cię dopadają znienacka, że trudno na czymkolwiek się skupić. Szybkość, z jaką się żyje w mieście, jest przerażająca. A tu, pośród pól, łąk i lasów, w głowie jest czyściutko.

To była twoja oaza podczas lockdownów?

Tak, podjęłam wtedy decyzję o wyprowadzce z Warszawy, lekcje prowadziłam zdalnie. Nie było to dla mnie problemem, wręcz dało mi kopa, żeby się rozwinąć – ciągle robiliśmy z dzieciakami fajne projekty. Między innymi nagraliśmy spektakl teatralny o Edku Świrusie, który zdobył statuetkę Złotego Kopernika na Festiwalu Filmów Edukacyjnych. Wszystko robiliśmy online, ćwiczyliśmy z zawodowymi aktorami z Warszawy, Gdańska i Wrocławia. Pracowaliśmy zdalnie z reżyserką, a każdy nagrywał potem siebie komórką. I wyszło naprawdę świetnie. Dzieciaki były bardzo zadowolone, każdy z nas to niesamowicie przeżywał.

Chyba właśnie tego brakuje w szkole – radości i przeżywania.

Szkoła w końcu zacznie się zmieniać – po prostu musi, bo już dalej nie może iść w tę stronę. Czas na wielką zmianę. Wszystkiego! Sposobów życia, myślenia. Przez ostatnie lata coraz mocniej cisnęliśmy dzieci, coraz więcej od nich wymagaliśmy. Oceny były coraz ważniejsze, a dzieci coraz bardziej zestresowane. Nie dziwmy się więc teraz dzieciakom, że nie dają rady tego znieść. W warszawskich szkołach mamy najprawdziwszy wyścig szczurów.

Ale z czego to wynika?

Z dużej presji – tylko najlepsi dostaną się do dobrych liceów.

Tylko kto tę presję narzuca? Przecież zawsze tak było, że większość nie dostawała się do najlepszych liceów, i świat się jakoś nie kończył.

System ją narzuca – system internetowej rekrutacji do szkół. Jak nie dostaniesz się do wybranych liceów, to nie wiadomo, do jakiego trafisz. A rodzice i nauczyciele tę presję ciągle podkręcają. Przez to dzieciaki najpierw siedzą po osiem godzin dziennie na lekcjach, a potem często przez dwie, trzy godziny dziennie na korepetycjach. I powiedz mi, jak one mają się w takich warunkach rozwijać? Gdzie czas wolny? Taki system do niczego dobrego nie może prowadzić. Uwierz, naprawdę nie chciałabym urodzić się jeszcze raz i musieć chodzić do takiej szkoły. Dzieci mi mówią, że czują się gnębione.

Ale przez kogo: nauczycieli, rodziców?

Chyba przez wszystkich.

To na pewno ci rodzice i nauczyciele będą nas czytać – może warto do nich zaapelować, by trochę wyluzowali? Bo system pewnie się nie zmieni…

…nie mów tak, proszę. Mam wrażenie, że właśnie się zaczyna zmieniać. Teraz jest bardzo dobry czas na transformację. Po tym, co się działo, można zacząć się od tego dna odbijać. W mojej szkole dyrekcja dziś cały czas apeluje do nauczycieli, by popuścili trochę tego pasa, co najmniej dwie dziurki: żeby robili mniej klasówek, wystawiali mniej ocen, narzucali mniejszą presję. Dzieci muszą znowu zacząć nawiązywać relacje między sobą, a nie tylko ciągle się porównywać. Wszyscy już powinniśmy doskonale rozumieć, że tak wielka presja, taka ciągła rywalizacja i ten cały wyścig prowadzą nas tylko do problemów psychicznych. Dlatego na moich zajęciach uczę dzieci współpracować, a nie rywalizować.

Czytaj więcej

Czeka nas jeszcze trudniejszy rok

A konkretnie – czego uczysz w tych Sudetach?

No to konkretnie już ci powiedziałam: kreatywności. Czyli zarazem samodzielności i współpracy w grupie. Dostają zadania i same muszą się z nich wywiązać. A nawet nie tyle dostają, co sami się do tych zadań lubią zgłaszać, bo ktoś musi zrobić zakupy, ktoś inny posprzątać, pozmywać, przygotować posiłek, potem przygotować plan zdjęciowy, posprzątać po zdjęciach. I musimy się też podzielić zadaniami artystycznymi. Trzeba napisać scenariusz, nakręcić go, zagrać. Taki wyjazd to mnóstwo małych projektów. A mam tu czasem 15-letnich uczniów, którzy pierwszy raz w życiu kroją pomidory. Ale mają dyżur w kuchni i trzeba je pokroić, to kroją. I tego tu uczę dzieci: odpowiedzialności – za siebie i za innych, za rówieśników. Za miejsce, w którym przebywają.

To ciekawe, bo rozmawiamy o presji, która wiąże się z wymaganiami, a dochodzimy do wniosku, że te wymagania są potrzebne.

Ależ muszą być wymagania! Wiesz, ile znam dzieci, od których nikt niczego nie wymagał i które zeszły na manowce? Które były tak delikatnie traktowane, że nie miały żadnych obowiązków, a dziś nie potrafią pracować, nie umieją sobie niczego w życiu zorganizować? Ale wymagać można bez narzucania paraliżującej presji – nie mylmy jednego z drugim. I wspólna praca sama w sobie potrafi dawać mnóstwo satysfakcji. Wiadomo, że po próbie trzeba posprzątać, poskładać statywy. Jeśli więc dzieci chcą chodzić na zajęcia artystyczne, to uczą się też solidarnie dbać o porządek – i one przecież to rozumieją, traktujmy je poważnie. Dzięki temu będą lepiej przygotowane do życia.

Okej, czyli nie traktujmy ich jak dzieci.

Traktujmy po partnersku. Obdarzmy je zaufaniem. Pozwólmy im, by same chciały coś robić. I to działa. Plus rozmawiajmy z nimi o rzeczach ważnych. Chcę, by zadały sobie pytania: kim jestem, jaki jest cel mojego życia? Pytania, których zazwyczaj w szkole się nie zadaje.

Czyli dochodzimy do wniosku, że musimy po prostu zwolnić, zająć się ważnymi rzeczami, a nie tylko biec i biec.

Dokładnie tak, przecież ten ciągły bieg nas totalnie odmóżdża. Coraz częściej żyjemy tak, że biegniemy tylko z domu do pracy, z pracy do domu – i tak w kółko. W mieście wszędzie widzę dziś zombie – ciągle z głową w telefonach, bo ten wirtualny świat jest niesamowicie wciągający. Tylko czy zadajemy sobie pytanie: jak to wpływa na dzieci? Przecież nawet nie wiemy, co się dzieje w ich głowach, jak stają się takimi zombie. Oczywiście, nie wszystkie dzieci są uzależnione od smartfona, ale im młodsze, to widzę, że tym bardziej są do niego przywiązane. On na nie działa jak magnes – nie potrafią się od niego odciągnąć. Trzeba więc im to ograniczać. Na moich wyjazdach z telefonów w ogóle nie korzystamy.

I dzieciom ich nie brakuje?

Nie, wystarczy im zapewnić coś ciekawego do roboty. Gdyby dorośli poświęcali im więcej czasu, telefon nie byłby im potrzebny.

Najpierw jednak trzeba mieć ten czas, by móc go komuś poświęcać.

To trzeba go wygenerować, bo to jest bardzo ważne dla dziecka. Każda minuta z dzieckiem jest na wagę złota. Ona już nie wróci – jak jej mu nie poświęcisz, to sorry, już tego nigdy nie naprawisz. Są takie okresy, gdy dziecko bardzo potrzebuje twojej obecności, bycia z nim, by się czuło bezpiecznie. I telefon jedynie zagłusza to pragnienie bycia z drugim człowiekiem, ale nie daje bezpieczeństwa. To taki środek zastępczy. Zapominamy w tym całym biegu, jak ważne jest dzieciństwo. I dlatego ono, niestety, jest coraz bardziej samotne. Podejrzewam, że ta samotność jest najważniejszą przyczyną tych ich wszystkich problemów psychicznych.

Myślałem, że będziesz więcej opowiadać o roli sztuki, o kwestiach artystycznych.

No właśnie, dlaczego ja o tym nie mówię? (śmiech) Chyba po prostu nie przepadam o sobie mówić, wolę robić. I widzę, że tyle już o mnie się dowiedziałeś z tego internetu, że na pewno wszystko wiesz.

W internecie to o tobie prawie niczego nie ma, ukrywasz się. Musiałem o ciebie wypytywać ludzi, jak w jakimś średniowieczu.

I bardzo dobrze! Usunęłam cały mój YouTube, bo wolę się ukryć i robić swoje. Po prostu być i żyć.

Ale o tej sztuce musimy pogadać. Co takiego ona daje dzisiejszej młodzieży?

Przede wszystkim daje poczuje własnej wartości, bo jeżeli potrafi się coś stworzyć, i jeszcze komuś się to spodoba, to naprawdę człowiek może poczuć się doceniony. Mieliśmy z dziećmi choćby kilka wystaw fotograficznych w szkole – wydrukowaliśmy plakat, zaproszenia, zdjęcia w dużym formacie, zorganizowaliśmy nawet poczęstunek, jak na prawdziwym, dorosłym wernisażu. I dzieci były bardzo dumne z siebie.

O dzieciach w jakim wieku mówimy?

U nas w szkole mamy klasy 6–8. Zaczynam więc pracować z 11-letnimi dziećmi, które nie potrafią jeszcze siebie docenić. Poczucie własnej wartości jest dla nich czymś nowym, jeszcze niezrozumiałym. One wszystkie czują się bardzo niepewnie, nawet wstydzą się mówić na głos, dziewczynki się wstydzą chłopców i na odwrót. Ten strach przed byciem odrzuconym bardzo często jest wtedy zagłuszany przez wygłupy. A dziś ten lęk jest dużo silniejszy niż za naszych czasów, bo i presja, jak już mówiliśmy, jest większa.

Mieliśmy mówić o sztuce.

Właśnie sztuka jest świetnym narzędziem, by małymi kroczkami takie strachy przełamywać. Pracujemy projektowo, czyli robimy projekt, który kończy się sukcesem – musi się kończyć sukcesem, bo dziecko właśnie ma się poczuć docenione, szczególnie przez rówieśników. I już po pierwszym takim sukcesie zaczyna inaczej pracować, bo widzi, że coś potrafi. Już wie, że da radę. I nie musi się tak bardzo bać porażki, jak na początku.

Czytaj więcej

Krzysztof Bosak: Rosja weszła w Europę jak w masło

A potem kolejny projekt…

…i kolejny, potem jeszcze jeden, aż w końcu ta banieczka ochronna zupełnie pęka i młody człowiek jakoś tak rozwija skrzydełka, coś fajnego się w nim zadziewa. I w ósmej klasie gołym okiem widać, że te dzieci są totalnie inne, niż były na początku. Mają zbudowane poczucie własnej wartości, wiedzą, że mogą się czymś popisać, że coś fajnego potrafią. I ja to pokazuję im właśnie przez sztukę – różną, bo i prowadziłam zespół muzyczny, nagrania, i robiłam zajęcia fotograficzne czy filmowe. Taki mały autorski dom kultury. Tworzymy też wspólnie internetową kronikę szkolną. To taka edukacja od innej strony. Coś, czego w szkole zazwyczaj nie uczą, bo nie ma na to czasu.

Po co właściwie to robisz?

(Cisza) Nigdy sobie tego pytania nie zadawałam. Po prostu słucham swojego serca i wiem, że to ścieżka mojej duszy, kocham to robić.


Ale wiesz, są pytania, których zazwyczaj się nie zadaje: kim jesteś, jaki jest cel twojego życia…

To może powiem ci, co mi sprawia największą satysfakcję – gdy uczeń, który uważa, że jest bardzo słaby ze wszystkiego, po tych trzech latach zupełnie zmienia o sobie zdanie. Wtedy czuję, że spełniłam swoją misję.

Aga Viburno

Nauczycielka sztuk wszelakich w Bednarskiej Szkole Podstawowej – Terytorium Raszyńska należącej do warszawskiego Zespołu Społecznych Szkół Ogólnokształcących Bednarska im. Jam Saheba Digvijay Sinhji

Plus Minus: Gdy ludzie narzekają na młode pokolenie, że dzieci są dziś strasznie delikatne, przewrażliwione, niewychowane, to co sobie myślisz?

Chyba nic, bo tego nie słyszę. Pewnie nie obracam się wśród ludzi, którzy tak narzekają, a sama podchodzę do dzieci bardzo indywidualnie i nie mam żadnego wzorca, do którego chciałabym je ponaginać. Ale chyba mamy już wdrukowane w głowy takie przekonanie, że każde kolejne pokolenie jest gorsze od poprzednich. Tak samo starsi narzekali kiedyś na nas. Tylko że teraz mamy zupełnie inne czasy i właściwie jak tu porównywać siebie do dzieci, które żyją w ogóle w innej cywilizacji, w świecie wirtualnym, w mediach społecznościowych? Ich rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej niż nasza, gdy byliśmy młodzi.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS