Entomolog Maciej Krzyżyński: Jeszcze zbadamy owady na Krymie

Wyznaczmy w miastach strefy, które będą dla nas, i takie, które będą dla pozostałych gatunków zwierząt. Bo na razie mamy parki, które ani nie są dla człowieka, ani dla przyrody - mówi entomolog Maciej Krzyżyński.

Aktualizacja: 27.05.2022 12:15 Publikacja: 27.05.2022 10:00

Entomolog Maciej Krzyżyński: Jeszcze zbadamy owady na Krymie

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Plus Minus: Gdy widzisz mrówki w domu, to się cieszysz?

To zależy. W mieszkaniu, które kiedyś wynajmowałem, miałem i mrówki faraonki, i karaluchy – prusaki. Te pierwsze w łazience, a drugie w kuchni, salonie i sypialni. Jak zacząłem tępić faraonki, to prusaki zajęły również wannę. Zobaczyłem, że nie tylko ja prowadzę z nimi wojnę, ale i one między sobą, więc wszedłem w komitywę z mrówkami, dzięki czemu odzyskałem łazienkę. Bo nie oszukujmy się – dużo lepiej, jak po fudze chodzi malutka, półcentymetrowa i półprzezroczysta faraonka, niż jak karaluch wskakuje ci do wanny.

Ale jako robakolog nie masz problemu, by wytępić robale?

Może jestem trochę hipokrytą, ale uważam, że np. takich komarów nie należy tępić, o ile są dalej niż pięć metrów od mojej skóry. Jeżeli zobaczę jakiegoś owada, którego ktoś może się w domu przestraszyć, to staram się go wziąć na rękę i wyrzucić na dwór. Niektóre niestety odrzucają wtedy odnóża, więc jest to dla nich strata, ale staram się zrobić wszystko, by przeżyły eksmisję. Natomiast co do krwiopijców w domu to nie mam litości.

Jaki jest w ogóle sens istnienia komarów?

Jak wszystkiego innego – wywalczyły sobie pewną niszę w ekosystemie, konkurując z innymi gatunkami, i w niej sobie egzystują. To owadzi wolny rynek. Wygrywa ten, kto potrafi się najlepiej dostosować. I z reguły gatunki już się nie cofają, kiedy sobie taką niszę wywalczą.

A tak zupełnie szczerze – to może pozostać tylko między nami: jeśli wytępimy wszystkie komary, to stanie się coś złego?

Szczerze – nie wiem. Systemy ekologiczne są tak mocno ze sobą powiązane i to tak gęsta sieć, że często o wadze jednego z elementów dowiadujemy się dopiero wtedy, kiedy doprowadzimy do jego zniknięcia. Może się okazać, że np. larwami komarów żywi się coś, czego obecność w ekosystemie jest dla nas naprawdę istotna. I gdy tego zabraknie, to zrozumiemy, jak potrzebne były nam komary.

Ale może warto zaryzykować?

No, trochę korci, nie? (śmiech). Ale już z kleszczami bym zaryzykował. Wiadomo, to nie owady, więc może dlatego jest mi łatwiej.

Jak to – nie owady?

Kleszcze to pajęczaki, roztocza. Licz nogi: sześć to owad, osiem – pajęczak, a jeszcze więcej to coś jeszcze innego, jakiś skorupiak czy wij.

Czytaj więcej

Łukasz Wojciechowski: Ważna jest prawie wyłącznie cena

Twój hasztag #entomotwitter coś ostatnio przycichł. Dlaczego najbardziej znany robakolog Twittera zniknął?

Pomyślałem, że ludzie umierają na Wschodzie, to co ja będę o robakach pisać... Ale planuję wrzucić coś w końcu o ukraińskich owadach. Moi znajomi jeździli regularnie na Krym, właśnie na wyprawy ornitologiczno-entomologiczne, bo tam są naprawdę świetne zwierzaki. Nic, tylko trzymać kciuki, żeby Ukraińcy te ziemie odzyskali, to będziemy znowu jeździć i na pewno wszyscy chętnie zostawimy tam parę złotych.

Skąd u ciebie ta miłość do robali?

Ona pojawiła się dopiero na studiach biologicznych, bo wcześniej ukochałem sobie raczej ptaki, a jeszcze wcześniej dinozaury, ale babcia powiedziała, że ona nie chce mieć w rodzinie żadnego „palantologa" (śmiech). Czyli widzisz, schodziłem na coraz mniejsze zwierzaki. Bodaj na pierwszą komunię dostałem lornetkę – mam ją do dziś. Nic specjalnego, nazwa producenta pisana jest jeszcze cyrylicą. I latałem z tą lornetką jak głupi, wszędzie szukałem ptaków. A już na studiach poznałem człowieka, który patrzył bardziej pod nogi niż w niebo. I mnie po prostu w te robaki wciągnął. Pomogła w tym na pewno moja wada wzroku.

Robaka chyba trudniej zauważyć niż ptaka.

Ale ptaki są dalej, a robaka łatwiej złapać, wziąć na rękę, ostatecznie siedzieć nad nim godzinami przy mikroskopie, jak chce się jeszcze bardziej popsuć sobie wzrok. Jest sporo ptaków, dosyć popularnych, tyle że niewielkich, które ze słuchu rozpoznam, ale nigdy ich jeszcze nie widziałem. Pierwiosnek co chwilę nadaje, ale wstyd się przyznać – ja widziałem najwyżej jakąś czarną kropkę na drzewie. Z owadami mam dużo łatwiej.

Dobra, to co jest takiego fascynującego w tych owadach?

Zaraz się okaże, że chodzi tylko o próżność i jakiś gen kolekcjonera, ale dla mnie one po prostu są ładne. No i chyba każdy naukowiec ma w sobie sporo z odkrywcy. Trudno byłoby w Polsce znaleźć nowy gatunek dużego ssaka, ale prawdopodobnie w obrębie dwóch kilometrów można by znaleźć nowy gatunek niewielkiego bezkręgowca. Jeśli więc cię takie odkrywanie kręci, to owady są właśnie dla ciebie.

A ciebie co najbardziej kręci?

W owadach – wszystko. Kiedy byłem na uczelni, to oczywiście miałem gabloty, bo to ważne, żeby zbierać osobniki. Czasem dopiero po iluś tam latach, patrząc któryś raz po tych gablotach, wpada się na coś, co wcześniej umykało. To taka filatelistyka dla tych, którzy wolą chodzić po trawie niż na pocztę.

Po trawie to ładnie powiedziane, bo ty chyba zajmowałeś się entomologią sądową, czyli w praktyce raczej chodzeniem po trupach.

Ale tylko po trupach świń, bo mają podobny schemat przemian pośmiertnych jak człowiek, i to na nich robiliśmy badania. Poza tym o owadach zasiedlających zwłoki to pisałem jedynie magisterkę. Ale to fascynujące, bo może się okazać, że w zwłokach leżących np. na plaży znajdziemy owady typowo leśne. Wtedy wiadomo, że ktoś je na tę plażę przytargał już po śmierci.

Normalnie „CSI: Kryminalne zagadki Mielna".

Ale w „CSI..." wystarczy spojrzeć na to, kiedy zatrzymała się wskazówka w zegarku denata, i już wiemy dokładnie, o której godzinie zginął (śmiech). A to jest dużo trudniejsze. Entomologia sądowa bada, w jakich warunkach i jak długo rozwijają się owady, które możemy znaleźć w zwłokach – i to dzięki nim możemy oszacować przybliżony czas śmierci.

Nie chcę cię urazić, ale normalny człowiek powiedziałby, że to obrzydliwe.

Kwestia przyzwyczajenia. Po tygodniu badań mogłem już spożywać posiłek, nie wstając od biurka, tuż przy materiale badawczym. Bo to przecież tylko larwy. Ale dziś zajmuję się już głównie popularyzacją nauki, nawet już nie wykładam, raczej interesuje mnie wychodzenie poza akademickie środowisko, co jest naprawdę potrzebne – nie dla mnie, ale dla tematu.

Bo w końcu ty już jesteś sławny. Gdy zeszłego lata wchodziłeś do polityki, dołączając do Porozumienia Jarosława Gowina, to „Super Express" pisał o „wielkim transferze", „mocnym nazwisku" i „uznanym naukowcu".

Co jeden z dziennikarzy nazwał podłym clickbaitem (śmiech).

Ale jak ludzie mają jakiś problem natury owadziej, to jednak zwracają się na Twitterze do ciebie: panie doktorze, czy wiesz, co to za zwierz?

Nie lubię tego doktoryzowania. A najgorzej, jak ktoś już pisze to „panie doktorze", a potem zadaje pytanie, które w ogóle nie jest o owadach (śmiech).

Na przykład pyta o pająki.

To już ustaliliśmy. Naukowo zajmowałem się muchówkami i błonkówkami. Muchówki to wiadomo: muchy, komary, ale także bzygi, które imitują osy – dzieci często mówią na nie „helikoptery", bo zawisają nad kwiatami. Ale też moje ulubione łowiki, czyli krępej budowy muchówki, które polują na inne owady.

Takie grube muchy?

Od razu grube – one są po prostu umięśnione (śmiech). Ale nie, tak naprawdę to są dłuższe niż szersze. Mają mocną kłujkę, którą zabijają swoje ofiary, i całkiem bujną brodę. Na pewno nie jest łatwo je złapać. W przypadku owadów bytujących na kwiatach często wystarczy poszukać roślin baldaszkowatych, które mają wielkie kwiatostany, bo na nich zawsze coś siedzi. I wtedy tylko siup siatką – i mamy. A za drapieżnikami to trzeba pobiegać, poskakać – prawdziwe polowanie. Podobało mi się, że trochę musiałem się poruszać.

Czytaj więcej

Jak Rosja przepisuje podręczniki do historii

A błonkówki?

Błonkówki, inaczej błonkoskrzydłe. W tej grupie najwięcej czasu poświęciłem parazytoidom – one są jak „Obcy – ósmy pasażer Nostromo". Ich strategia życiowa podobna jest do pasożytów – i często nawet jest określana jako rodzaj pasożytnictwa – z tym że kontakt pasożyta z gospodarzem jedynie może, ale nie musi, zakończyć się śmiercią tego drugiego, a w przypadku parazytoidów jest to konieczność. Ich larwy zjadają ciało gospodarza, nie dopuszczając do jego śmierci, aż zbliża się moment, w którym będą gotowe się przepoczwarczyć. Wówczas gospodarz kończy źle.

Fascynujące.

Prawda? A takie malutkie, często nawet milimetra nie mają.

I to w ludziach?

Nie, w innych owadach czy pająkach. Nam do skóry dobierają się muchówki, ale to raczej w tropikach, choć czasem potrafimy owe pamiątki z wakacji przywlec do Polski. I wtedy larwa takiego gza przebywa w naszej skórze przez parę tygodni, o ile jej wcześniej mechanicznie z niej nie wydobędziemy. Poza skrajnymi przypadkami nie kończy się to jednak źle dla człowieka.

Ale skoro już o pasożytach mowa, to pogadajmy chwilę o polityce. Liczę na twoją naukową opinię: które partie byłyby jakimi robakami?

Najłatwiej będzie z PSL, bo koniczyna całkiem skutecznie zapylana jest przez trzmiele. A na dodatek trzmiele często gniazdują w ziemi, a więc są z nią silnie związane – wprost idealny owad dla ludowców. Ale naprawdę nie chcę dalej w to brnąć, bo mogę nie być zbyt sympatyczny, jeśli chodzi o większość partii (śmiech).

Dobra, zostawmy politykę i pogadajmy w końcu o kimś pracowitym – dużo mówi się ostatnio o pszczołach.

Tak, poznałem ostatnio nawet nowe pojęcie: „beewashing". Cudowne określenie, bo jednym słowem mówi to, o co zawsze się pieniłem w kilku zdaniach. W końcu strasznie lubimy się chwalić, jacy to jesteśmy fajni, ekologiczni, jak to dbamy o przyrodę. I jestem oczywiście fajniejszy niż ty, kiedy postawiłem sobie na dachu ul... Nie chcę nikogo obrażać, ale stawianie ula dla pszczoły miodnej, by polepszyć życie dzikich zapylaczy, to dla mnie jak założenie hodowli mopsów w trosce o dzikie zwierzęta drapieżne. W ten sposób udajemy, że robimy coś dobrego, a tylko tracimy czas i siły, które moglibyśmy poświęcić na realne działanie.

Byłem ostatnio w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, gdzie na dachu stało kilka uli i to naprawdę fajnie wyglądało.

Bo to fajnie wygląda. I to fajna promocja pszczelarstwa, więc pszczelarstwo na tym pewnie zyska, ale przyroda niekoniecznie – raczej nie w dużym stopniu. Może jestem zbyt surowy w tej ocenie, ale przyroda jest czymś bardzo skomplikowanym. Gdy wspieramy tylko jeden gatunek, możemy zachwiać delikatny balans i spowodować, że reszta w tej owadziej konkurencji o pokarm czy siedlisko będzie miała tylko trudniej. Nigdy nie pomożemy dzikim pszczołom, pomagając jedynie pszczole miodnej.

To w ogóle w mieście mamy nie pomagać pszczołom?

Tego bym nie powiedział. Najlepiej możemy pomóc, jak najmniej niszcząc, plus starając się odtwarzać naturalne siedliska. Czyli zamiast łąki kwietnej złożonej jedynie z tulipanów, liliowców i innych kwiatów, które głównie cieszą nasze oczy, odtwórzmy to, co by tu żyło, gdy nie było tego całego betonu. Nawet jeśli nasza praca nie wniesie zbyt wiele dla wizualnych walorów okolicy. Pamiętajmy też o pochodzeniu roślin. Potrzebujemy takich gatunków, z których nasze owady będą potrafiły skorzystać. Przecież to nie przypadek, że jak sadzimy w parku obce drzewa – sprowadzone do Polski, bo ładne – to mamy na nich mniej ptaków niż na naszych rodzimych drzewach. Bo na obcych te ptaki mają o wiele mniej pożywienia – na nich nie ma owadów, bo najprościej mówiąc, nasze robale często nie potrafią tych drzew żreć.

Dlaczego?

Rośliny, broniąc się przed „szkodnikami", wytwarzają mechanizmy obronne, na przykład produkują toksyczne substancje. A to prowadzi do swoistego wyścigu zbrojeń między roślinami a owadami, które są z nimi związane. Tyle że nasze robale w tym wyścigu z obcymi drzewami nie brały dotąd udziału, więc sobie nie radzą z ich mechanizmami obronnymi. W ten sposób, sprowadzając nowe gatunki, paradoksalnie uderzamy w bioróżnorodność.

Od paru lat trwa debata, czy kosić w miastach trawniki...

...bądź by robić to bardzo rzadko. I to bardzo sensowny postulat. Przy czym nie wystarczy nie kosić tylko wtedy, kiedy rośliny kwitną, bo jedne owady korzystają z roślin kwitnących, inne z owoców, nasion, jeszcze inne żyją w łodygach – jeśli więc naprawdę chcemy dbać o bioróżnorodność w miastach, a nie tylko o estetykę, to fajnie byłoby nie kosić.

Ale to się ludziom kojarzy z czasami PRL-u, kiedy nie było nas stać na koszenie i wszystko było koszmarnie zarośnięte.

To zróbmy może podział. Wyznaczmy strefy, które będą dla nas, i takie, które będą dla pozostałych gatunków zwierząt. Bo na razie mamy parki, które ani nie są dla człowieka, ani dla przyrody.

Czyli?

Ani nie są tak zadbane, by spokojnie przyjść sobie z kocykiem i zrobić piknik, a przy okazji w nic nie wdepnąć i nie potknąć się o tabliczkę z napisem „zakaz deptania" czy „zakaz gry w piłkę". Ani też nie są w taki sposób zagospodarowane, by były korzystne dla bioróżnorodności. Podzielmy zielone tereny na dwie kategorie i przydzielmy im konkretne zadania.

Czytaj więcej

Adam Gendźwiłł: Szukając bohaterów małych ojczyzn

Ale co z ciebie za miłośnik owadów – dlaczego nie zrobić by wszystkich stref pod robale?

Bo nie da się pomagać jednym, nie odbierając czegoś komuś innemu. Ilość dóbr jest ograniczona. Przede wszystkim nie możemy ludzi zniechęcać do dbania o przyrodę – to bardzo drażliwy temat. Obserwuję, jak na świecie dąży się do tego, by ludzie ją pokochali. I bardzo podoba mi się coś takiego, jak nauka obywatelska. Jest ona rozwinięta głównie w krajach, których mieszkańcy już nie wiedzą, co robić z czasem, bo nie muszą się aż tak uganiać za pieniędzmi. Obserwuję to w Wielkiej Brytanii, widziałem w Belgii. Ludzie chodzą po okolicznych parkach czy skwerach i spisują, jakie widzą tam ptaki, a potem dzielą się tym z naukowcami i powstają z tego bazy danych. Często też w wolnym czasie odwiedzają muzea przyrodnicze, gdzie pomagają choćby we wstępnym oznaczaniu materiału. Potem mamy analizy, publikacje itd. A co równie ważne, ludzie w ten sposób przywiązują się do przyrody. W końcu nie dopuścisz do tego, by ci zabetonowali okolicę, jeżeli chodzisz po niej co weekend i badasz sobie te ptaszki, robaczki czy nawet pająki, jeśli jesteś bardzo dziwnym człowiekiem (śmiech). Serducho jest najważniejsze. Jeśli jesteś emocjonalnie związany ze środowiskiem, to nie pozwolisz go zniszczyć. Zamiast więc szafować zakazami i nakazami, pozwólmy ludziom zakochać się w otaczającej ich zieleni.

Maciej Krzyżyński (ur. 1987) – d

Doktor nauk biologicznych, popularyzator nauki i owadzi aktywista na Twitterze – twórca hasztaga #entomotwitter

Plus Minus: Gdy widzisz mrówki w domu, to się cieszysz?

To zależy. W mieszkaniu, które kiedyś wynajmowałem, miałem i mrówki faraonki, i karaluchy – prusaki. Te pierwsze w łazience, a drugie w kuchni, salonie i sypialni. Jak zacząłem tępić faraonki, to prusaki zajęły również wannę. Zobaczyłem, że nie tylko ja prowadzę z nimi wojnę, ale i one między sobą, więc wszedłem w komitywę z mrówkami, dzięki czemu odzyskałem łazienkę. Bo nie oszukujmy się – dużo lepiej, jak po fudze chodzi malutka, półcentymetrowa i półprzezroczysta faraonka, niż jak karaluch wskakuje ci do wanny.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS