Silny człowiek na Kremlu, choć dziś zepchnięty został – przynajmniej w zachodnich mediach i na ustach zachodnich polityków – na margines i obsadzony w roli groźnego psychopaty, jeszcze niedawno w wielu środowiskach budził respekt i podziw. I to po każdej stronie sceny politycznej. Dla jednych był przedstawicielem mocarstwa o wielkiej kulturze i sztuce, z którym trzeba się liczyć; innym – by wymienić tylko Gerharda Schrödera – zapewniał dostatnie życie i pozwalał robić lukratywne interesy. Jeszcze innym imponowała jego siła, zdecydowanie, a także konserwatywne i religijne wartości, które miał rzekomo reprezentować.
Ten wizerunek, podparty gigantycznym wsparciem finansowym rozmaitych mniej lub bardziej konserwatywnych projektów, sprawił, że jeszcze niedawno Putin dawał nadzieję na zdrowy konserwatyzm, który zastąpiłby ten zachodni, rozmemłany i ulegający politycznej poprawności. Byli nawet tacy, którzy widzieli w nim katechona, powstrzymującego swoimi działaniami przyjście Antychrysta. Jeśli zaś kogoś nie przekonywał sam Putin, to niekiedy ulegał urokowi Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, a przynajmniej jej intelektualistów oddelegowanych na front debaty i dialogu z zachodnimi środowiskami. Sam – w pewnym momencie – byłem gorącym admiratorem metropolity Hilariona (Alfiejewa), który „wydawał się" ożywczym głosem konserwatywnego chrześcijaństwa. Słowo wydawał się jest tu kluczowe, bowiem teraz już wiem, że Hilarion jest takim samym propagandzistą „ruskiego świata" jak Cyryl i wielu innych, tyle że kierującym swój przekaz do innych środowisk, którym putinowskie czy Cyrylowe „filozofowanie młotem" zwyczajnie, estetycznie nie odpowiadało.
Teraz oczywiście nie wypada się do takich zainteresowań przyznawać. Nawet Marine Le Pen zapewnia, że byłaby ostrzejsza dla Putina niż Emmanuel Macron (choć jednocześnie przekonuje, że jak tylko wojna się skończy, to zacznie budować strategiczne zbliżenie NATO z Rosją). Myliłby się jednak ten, kto uznałby, że zniknęły z debaty publicznej emocje, sentymenty, racje i wizje polityczne, które wcześniej tęsknym okiem spoglądały na Putina. One wciąż istnieją i warto się z nimi na poważnie zmierzyć, być może oczyścić myślenie polityczne z tego, co stanowi istotę raszystowskiej polityki i czerpiącej inspirację z „ruskiego świata" religijności. Z perspektywy konserwatywnej jest to szczególnie ważne, bowiem tak się składa, że ideologia putinowskiej Rosji zgrabnie i chętnie – choćby piórem historyka Aleksandra Dugina – posługuje się konserwatywnymi kliszami, obrazami, a także sięga do skarbnicy religijnej wyobraźni.
Czytaj więcej
Od kilku tygodni ostro krytykuje politykę, dyplomację, ale i działania symboliczne Stolicy Apostolskiej w sprawie wojny w Ukrainie. I gdy wydaje mi się, że już nie może być gorzej, że sytuacja osiągnęła dno, ktoś – zazwyczaj jest to kardynał Pietro Parolin – puka od spodu.
Postkomunizm czy imperialny populizm
Z konserwatywnego i religijnego punktu widzenia najprościej byłoby uznać, że to tylko gra pozorów. Postkomunistyczne państwo – w istocie nihilistyczne – rozgrywa religijne i konserwatywne emocje po to, by zachować stan posiadania starych sowieckich elit w nowym przebraniu. Wedle tej wizji Rosyjska Cerkiew Prawosławna jest tylko prostą kontynuacją Cerkwi metropolity Sergiusza, spacyfikowanej przez Stalina, a później dopuszczonej jako element systemu komunistycznego.