I nawet fakt, że właśnie obchodzimy Rok Mackiewicza, niewiele tu zmieni. Ta niemal jednogłośnie podjęta przez polski Sejm decyzja dowodzi tylko tego, że wraz ze wściekłością, jaką budził jeszcze dwie dekady temu autor, zainteresowanie jego postacią dziś się wyczerpało. A w „Kontrze" znajduje się to wszystko, czym zasłużył sobie na jedno i drugie. Idzie na przestrzał oficjalnej wersji zdarzeń. Kozacy, którzy są jej głównymi bohaterami, nigdy nie zaakceptowali rządów bolszewików. Walczyli z nimi po stronie „białych" Rosjan, przyłączyli się po polskiej stronie do wojny 1920 roku. A kiedy na Wschód ruszyli w 1941 roku Niemcy, Kozacy poszli razem z nimi, tak jak zresztą większość narodów wschodnioeuropejskich. Walcząc nie „za Hitlera", ale przeciwko rewolucji. Już to nie mieściłoby się w kanonach poprawności patriotycznej, a dalej jest tylko gorzej.
Czytaj więcej
Historia jest dla polityki nie tyle narzędziem, ile problemem. Jak poważyć się na coś wielkiego, mając świadomość nieprzewidywalności i złożoności skutków każdego czynu? Wykształcenie historyczne może być więc dla polityka przydatne tylko wtedy, kiedy nie był on zbyt pojętnym uczniem. Albo gdy udało mu się zapomnieć wystarczająco dużo.
Bo tak jak Mackiewicz opiewa walkę kozaków z komunizmem, tak nie przemilcza czarnych kart zapisanych przez ich oddziały. U boku Dirlewangera biorących choćby udział w rzezi powstańczej Warszawy. Jest jednak „Kontra" przede wszystkim świadectwem wielkiej zdrady Zachodu, jakiej ten dopuścił się wobec Europy Środkowej. Po porażce Niemców Kozacy oddali się w ręce Anglików i poprosili o azyl. Ci zaś podstępem i siłą wydali ich – wraz z idącymi z oddziałami ręką w rękę kobietami, starcami i dziećmi – w łapy NKWD. Na więcej niż pewną śmierć. Taka była prawda ówczesnego, jeszcze przez krótką chwilę nie zimnowojennego etapu.
Jest jednak „Kontra" przede wszystkim świadectwem wielkiej zdrady Zachodu, jakiej ten dopuścił się wobec Europy Środkowej. Po porażce Niemców Kozacy oddali się w ręce Anglików i poprosili o azyl. Ci zaś podstępem i siłą wydali ich – wraz z idącymi z oddziałami ręką w rękę kobietami, starcami i dziećmi – w łapy NKWD.
Józef Mackiewicz miał obsesję „staroświeckiej" koncepcji prawdy. Opisania wydarzeń tak, jak one naprawdę wyglądały, a nie jak chcielibyśmy je widzieć z perspektywy czasu. Dlatego jego proza pełna jest tematów, o których – jak głosi tytuł jednej z jego powieści – „Nie trzeba głośno mówić". Kiedy zobaczył masakrę Żydów w litewskich Ponarach – opisał ją z dokładnością co do każdego szczegółu. Gdy na zaproszenie Czerwonego Krzyża pojechał do Katynia – zdał jako pierwszy relację na temat sowieckiej zbrodni na polskich oficerach. A kiedy poznał historię zdradzonych przez aliantów oddziałów kozackich – napisał powieść, którą powinien przeczytać każdy mieszkaniec Europy Środkowej. Zdaje ona sprawę z istnienia płynnej granicy dzielącej Wschód od Zachodu, która miała podzielić nie tylko strefy wpływów, ale mieszkających w nich ludzi na dwie kategorie. „W jednej – pisał Mackiewicz – znajdowali się ludzie korzystający z praw wyborczych i gwarancji konstytucyjnych, w drugiej ci, których można strzelać jak zające, gnieść tankami i pławić w rzekach, bez tego, aby wykonujący te czynności mieli świadomość przekraczania zasad moralnych i przepisów etykiety towarzyskiej obowiązującej w ich krajach".