Jan Maciejewski: Koniec początkiem

Pamiętam z dzieciństwa reportaż telewizyjny nakręcony w miejscu nawiedzonym kilka dni wcześniej przez trzęsienie ziemi. Przez długi czas nie dawało mi spokoju wspomnienie ludzi krążących wśród zgliszcz swoich domów. Poszukujących resztek swojego dobytku, a może tylko jakichś pamiątek po dawnym, nieuchronnie utraconym życiu, które wezmą ze sobą na dalszą drogę.

Aktualizacja: 20.03.2022 15:36 Publikacja: 18.03.2022 17:00

Jan Maciejewski: Koniec początkiem

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzinski

Były w ich twarzach smutek i niepokój, to jasne. Ale znalazło się tam miejsce na coś jeszcze. Wszyscy oni zdawali się – tak przynajmniej to zapamiętałem – odczuwać ulgę. Tak jakby równolegle ze stratą przyszło wyzwolenie. Nie tylko stracili dach nad głową, ale też otwarły się przed nimi mury więzienia. Krążyli wśród ruin, jakby przechadzali się po zdobytej, a długo przedtem obleganej twierdzy. Mogli teraz ruszyć dalej, wypłynąć ku nowym lądom. W tamtej chwili przestali być stróżami, a stali się zdobywcami, poszukiwaczami. Dlatego właśnie żal mieszał się na ich twarzach z ulgą. Przekazywały one tym samym bardzo ważną informację na temat każdego domu – że jest on nie tylko schronieniem, ale i zastawioną na nas zasadzką. I nie tylko zresztą dom, ale każde urządzenie czy miejsce, które ma zapewnić wygodę i bezpieczeństwo.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Grzechy Zachodu to sojusznik Rosji

Przypomniałem sobie o tym wszystkim niedawno dzięki mojej żonie. Krąży ona od kilku tygodni po domu, podśpiewując pod nosem: „Budujcie arkę przed potopem, słychać już grzmot burzowych chmur". Refren piosenki Kaczmarskiego towarzyszy jej w kompletowaniu kolejnych elementów zestawu małego postapokaliptyka. Nasza rodzina została zaopatrzona na wypadek końca świata w zapas wody pitnej, mąki, cukru, oleju, ryżu i makaronu. Wszystko to upieczemy na szwedzkim ogniu (najprostszej kuchence świata) i zjemy w ciepłym, pełgającym świetle naftowej lampy. Co do apokalipsy jestem więc spokojny, męczy mnie tylko pytanie: co dalej? Zapobiegliwość, jak każda świeżo odkryta cecha charakteru, jest ze swej natury ekspansywna. Nad tym, co może wyniknąć z nieuchronnego kolapsu naszej cywilizacji, zastanawiam się więc ostatnio dość intensywnie.

Co będzie, kiedy ziemia już się uspokoi, przestanie płonąć i trzeszczeć? Co będziemy robić w tym krótkim interludium jej historii, które dane było przeżyć zaledwie kilku pokoleniom spośród naszych przodków, a które – jak wiele (z zaopatrzeniem mojej spiżarni na czele) na to wskazuje – może przypaść w udziale i nam? Kiedy dawne kształty przestały istnieć, a nowe nie zostały jeszcze rozrysowane. Gdy formy życia, kultury, cywilizacji wracają do swej embrionalnej postaci. I cała maszyneria zaczyna się rozpędzać od nowa. W temacie potopu Biblia potwierdza przecież ustaloną linię orzeczniczą wszystkich pozostałych mitologii i wierzeń – zniszczenie dokonuje się równolegle z odrodzeniem.

Co będzie, kiedy ziemia już się uspokoi, przestanie płonąć i trzeszczeć? Co będziemy robić w tym krótkim interludium jej historii, które dane było przeżyć zaledwie kilku pokoleniom spośród naszych przodków, a które – jak wiele (z zaopatrzeniem mojej spiżarni na czele) na to wskazuje – może przypaść w udziale i nam?

Co będzie, kiedy spełnią się najczarniejsze z wizji? Zapewne utracona wygoda zrobi miejsce na zapomnianą dawno temu wiedzę. I nie mówię tu tylko o umiejętności ugotowania sobie obiadu bez dostępu do gazu i elektryczności. To jak z wędrówką Dantego, który po dotarciu na szczyt Góry Czyśćcowej musiał napić się jednocześnie z dwóch płynących obok siebie strumieni – Lety i Eunoi. Pierwszy łyk skutkował wymazaniem z pamięci, drugi – przypomnieniem. Przed wkroczeniem do Nieba wyrównany musiał zostać bilans zysków i strat. Zapomnianych pogłosek i odzyskanej wiedzy. Gospodarka duszy od zawsze była oparta na zasadzie zrównoważonego rozwoju.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Świat się poruszył

Po ruinach naszej cywilizacji zamierzam więc się przejść jak bohaterowie tamtego, zapamiętanego z dzieciństwa reportażu. Z żalem i ulgą, smutkiem i nadzieją, na jakie zasługuje jedynie koniec, który jest jednocześnie początkiem.

Były w ich twarzach smutek i niepokój, to jasne. Ale znalazło się tam miejsce na coś jeszcze. Wszyscy oni zdawali się – tak przynajmniej to zapamiętałem – odczuwać ulgę. Tak jakby równolegle ze stratą przyszło wyzwolenie. Nie tylko stracili dach nad głową, ale też otwarły się przed nimi mury więzienia. Krążyli wśród ruin, jakby przechadzali się po zdobytej, a długo przedtem obleganej twierdzy. Mogli teraz ruszyć dalej, wypłynąć ku nowym lądom. W tamtej chwili przestali być stróżami, a stali się zdobywcami, poszukiwaczami. Dlatego właśnie żal mieszał się na ich twarzach z ulgą. Przekazywały one tym samym bardzo ważną informację na temat każdego domu – że jest on nie tylko schronieniem, ale i zastawioną na nas zasadzką. I nie tylko zresztą dom, ale każde urządzenie czy miejsce, które ma zapewnić wygodę i bezpieczeństwo.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS