Demokracja, wolność słowa, społeczeństwo obywatelskie, wolny rynek, obrona mniejszości – wszystko to są wartości, z których Zachód był, i chyba jeszcze jest, dumny. Dla tych wartości całkiem niedawno narody Europy Środkowej wychodziły na ulice. Moskwa nie ma czego przeciwstawić wartościom Zachodu. W Rosji zrozumiano więc, że zamiast narzucać innym jej styl życia, lepiej zaprząc zachodnie zdobycze i hasła dla własnych celów. Moskwa po dawnemu żeruje na tradycyjnych przywarach ludzi Zachodu, z których pierwszą jest chciwość, o której mówił Lenin. Politycy, którzy wypaśli się na rosyjskich pieniądzach, jak były kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder, nie są rzadkością. Tak jak i ci, którzy krytykują sankcje wymierzone w Rosję. Niemniej dziś stosuje się bardziej wyszukane, a zarazem masowe narzędzia.
Wolność słowa, czyli Russia Today
Dobrym przykładem jest telewizja RT, zwana kiedyś Russia Today. Założona w 2005 r. stacja była z początku pomyślana jako sposób na promocję Rosji. Wychodziło to kiepsko, bo telewizja była nudna, a siermiężna prezentacja zdobyczy państwa rosyjskiego nie przynosiła rezultatów. Mało kogo to obchodziło. W redakcji przy bulwarze Zubowskim poszli więc po rozum do głowy: zamiast pokazywać, jak dobrze żyje się w Omsku czy Tomsku, o których przeciętny Brytyjczyk czy Francuz nie mają pojęcia, lepiej krytykować to, co dzieje się nad Tamizą i Sekwaną.
RT stała się więc platformą dla wszystkich rozczarowanych liberalną demokracją. Skrajnie prawicowi i lewicowi politycy, publicyści i eksperci, którzy mieli kłopoty, by przebić się do mainstreamu we własnych krajach, nagle zyskali trybunę. Chwyciło, bo okazało się, że w zachodnich społeczeństwach jest wiele osób gotowych przytakiwać, gdy ktoś mówi o spisku elit i podwójnych standardach zachodnich przywódców.
Hasła promocyjne RT odwołują się do wolności słowa, prawa do zadawania niewygodnych pytań, obowiązku wysłuchania drugiej strony. Nic, tylko przyklasnąć. Takie są przecież założenia prawdziwego dziennikarstwa, bezpiecznika demokracji. Bo czy wolno milczeć, gdy Waszyngton walczył na Bliskim Wschodzie, łamiąc nawet własne prawo? Czy wolno milczeć, gdy elity demokratów w USA faworyzowały Hillary Clinton kosztem Berniego Sandersa? Nie – i RT o tym wszystkim mówi. Wystarczy jednak posłuchać Lizy Wahl, Amerykanki, która odeszła z RT, by zrozumieć, że głównym celem tej telewizji jest dezinformacja.
Świadomi obywatele stowarzyszeni w organizacjach, niekoniecznie o politycznym charakterze, to zmora wszelkich dyktatorów. Gotowi są nieść sobie pomoc, ale mogą też tworzyć niekontrolowane struktury. Dziś to może być działalność na rzecz posprzątania parku, ale jutro? Zresztą, jeśli park zamierza zabudować deweloper zaprzyjaźniony z lokalną władzą – sprawa robi się już polityczna. I groźna. Tak właśnie Zachód przez lata podkopywał władze poradzieckich elit – sponsorując organizacje, które tworzyły sieci powiązań i w kluczowym momencie wychodziły na ulice. Przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy Putina czy Wiktora Janukowycza, którzy nie rozumieją, że to nie wsparcie Zachodu było decydujące, ale złość własnych obywateli.