Kto będzie tym winnym? Islam?
Islam pięknie dopełnia nowoczesność, jest jej drugą twarzą. Podczas gdy społeczeństwa liberalne oparte są na nieustannej transgresji i przekraczaniu tabu, islam reprezentuje prawo, które walczy z transgresją i tego tabu broni. Tam, gdzie nowoczesność zawiesza granice między płciami, narodami i religiami, islam odtwarza je w radykalnej formie. Mimo tych fundamentalnych różnic obie formacje łączą się w niechęci do chrześcijaństwa i to ono dziś staje się kozłem ofiarnym. Tak można rozumieć sekularyzację. Aby uniknąć prześladowania, opuszczamy krzyż. Bóg islamu jest bogiem dalekim, to nie chrześcijański „Bóg z nami". Dlatego dla nich Bóg, który stał się człowiek i został ukrzyżowany, jest absolutnie nie do pomyślenia.
W oświeceniowym liberalizmie, rozumiem, jest podobnie.
To teza filozofa Zbigniewa Stawrowskiego. Tomasz Hobbes twierdził, że na Ziemi odległego Boga musi reprezentować suweren, który wprowadza racjonalne prawa, byśmy się nie zabijali. W przedziwnym geście określił on tego „ziemskiego boga" jako Lewiatana. To niezwykłe, że ojciec współczesnego liberalizmu dla przedstawienia racjonalnego ładu społecznego, opartego na prawach i wolności negatywnej, odwołuje się do potężnej biblijnej figury przemocy i wojny, która przez wielu w jego czasach utożsamiana była z Antychrystem. Jak widać, również u niego powraca grecki motyw porządku wyłaniającego się z chaosu. Choć islam wydaje się znajdować na antypodach myślenia liberalnego, to łączy je właśnie wizja dalekiego Boga, którego słowo musi być interpretowane przez politycznego suwerena w postaci prawa.
Mieliśmy rozmawiać o Smoleńsku i emocjach, które wtedy się w nas obudziły, ale pół rozmowy poświęciliśmy dywagacjom cywilizacyjno-religijnym.
Często nie pamiętamy już, że bardzo ważnym elementem wybuchu sporu politycznego po 10 kwietnia był spór o krzyż. To bardzo symboliczne, bo krzyż reprezentuje Chrystusa, czyli niewinną ofiarę. Patrząc na krzyż, zadajemy sobie pytanie o naszą winę, a przecież nikt nie chce zastanawiać się nad własną winą, zawsze wolimy myśleć, że winny jest ktoś inny. Krzyż dzisiaj jest rzeczywiście zgorszeniem, bo prawo i rytuał nie pozwalają nam wyznać własnych win, a krzyż jest do tego zaproszeniem.
W sporze o Smoleńsk więc tak naprawdę chodziło o Chrystusa? To mocna teza.
W każdym ważnym sporze społecznym chodzi o zasadę jedności społecznej – rytuał, prawo albo krzyż właśnie, który symbolizuje miłość, poświęcenie się za swoich przyjaciół i wrogów nawet za cenę śmierci. Czy nie uderza pana, że z wielką regularnością powracają do nas różne rytuały, w których centrum jest właśnie krzyż? Czasem mam wrażenie, że kieruje nami jakiś przymus społeczny, nad którym nie potrafimy zapanować. „Akcja krzyż" Dominika Tarasa, czarny marsz, protesty przed domem Jarosława Kaczyńskiego, gdzie krzyż był zestawiony z ciałem nagiej kobiety, czy teraz spektakl „Klątwa" ze ścięciem krzyża na scenie. Krzyż zmusza nas do przekraczania własnej natury.
Co to znaczy?
Wprowadza do naszego świata opartego na prawie i rytuale zupełnie nowy porządek. To, co stanowiło wyłom w rozwoju naszej cywilizacji i zakończyło miotanie się ludzi między prawem i rytuałem, to wyniesienie Boga ponad prawo i odwrócenie znaczenia rytuału. Oczywiście chrześcijaństwo nie stanęło w kontrze do 10 przykazań, ale obok nich postawiło przykazanie miłości – miłości aż do końca. A rytuał, który do tej pory był zaostrzaniem konfliktu i poszukiwaniem wspólnego kozła ofiarnego, zmieniło w liturgię, która sprawuje pamiątkę niewinnej ofiary, czyli Chrystusa. Spór wokół Smoleńska powinniśmy interpretować jako spór o coś więcej niż tylko przyczyny tragedii lotniczej. Tragedia pod Smoleńskiem była tu jedynie zapalnikiem. Ten spór, który cały czas trwa, to spór o to, jakim będziemy społeczeństwem. Na czym chcemy oprzeć naszą wspólnotę.
W 2010 r. po obu stronach barykady przed Pałacem Prezydenckim stali ludzie z różnych cywilizacji?
Polska jest jednym z niewielu krajów europejskich z wciąż bardzo religijnym społeczeństwem, co rodzi sprzeciw. Ponieważ chrześcijaństwo jest tak silne, silna jest też archaiczna i prawna odpowiedź na nie. Obie grupy na Krakowskim Przedmieściu różniły się nawet wizualnie, bo krzyża broniły osoby często nieestetyczne, niefotogeniczne, źle artykułujące swoje racje. A z drugiej strony – pod wodzą Dominika Tarasa przybyły tysiące młodych, zadowolonych z życia i dobrze ubranych ludzi, którzy stawili się walczyć z krzyżem pod hasłami prawa. Rzeczowo argumentowali, o co im chodzi. Krzyczeli, że Polska jest państwem świeckim i miejsce krzyża jest w kościele. Ale choć ruszyli pod sztandarami prawa, od razu przeszli w sferę rytuału.
Podobnie jak przynajmniej część tzw. obrońców krzyża.
Jeśli ludzie pod krzyżem byli agresywni, to ich przeciwnicy jeszcze bardziej, jeszcze głośniejsi, a na koniec wylewali piwo i sikali na znicze pod krzyżem. To był klasyczny rytuał, przez który bardzo młodzi ludzie szybko zostawali wchłonięci. To wszystko działo się w radosnej atmosferze, wśród żartów i śmiechu, ale było powtórzeniem motywów znanych z prymitywnych społeczeństw. Nieprzypadkowo tłum skandował „Jeszcze jeden, jeszcze jeden", „Kaczyński jest tylko jeden", „Chcemy Barabasza", a na koniec rozerwał w akcie wściekłości pluszową kaczkę. To typowa rytualna substytucja – zamiana prawdziwej ofiary na jej symbol. Agresja wobec krzyża przyjęła bardzo archaiczne formy.
Bo krzyż w ich oczach stał się bronią, którą chciano z ich światem walczyć.
Część z obrońców rozumiała prawdziwe znaczenie krzyża, ale część próbowała tak zaostrzać znaczenie tego symbolu, by ze znaku, „któremu sprzeciwiać się będą", stał się znakiem sprzeciwu. A to jest zaprzeczeniem chrześcijaństwa. Kulturoznawca Paweł Soszyński w swej recenzji „Klątwy" pytał, kto tak naprawdę ściął krzyż: czy reżyser Oliver Frljić, czy może sam Kościół, który upolitycznił ten symbol. Ale jest jeszcze jedna możliwość: czy to nie ja go ściąłem?...
rozmawiał Michał Płociński
Dr Michał Łuczewski jest redaktorem magazynu „Czterdzieści i Cztery"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95