Prywatna sekta ojca Pawła. Nieodrobiona lekcja Kościoła

Na jego kazania we Wrocławiu przychodziły tłumy. Potrafił wykorzystać każdą zdobytą informację, uzależnić od siebie kolejne osoby, stopniowo odbierając im wolność. Upokarzał, molestował, gwałcił. Wierni przemieniali się w niewolników, którzy dla swojego duszpasterza mogli zrobić wszystko.

Aktualizacja: 29.03.2021 06:04 Publikacja: 27.03.2021 23:01

Prywatna sekta ojca Pawła. Nieodrobiona lekcja Kościoła

Foto: Reporter, Krzysztof Kaniewski

Jest początek marca. Do katowickiej prokuratury wpływa doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez pewnego dominikanina. Kilka dni później wrocławski klasztor Dominikanów i prowincjał tego zakonu wydają oświadczenie w tej sprawie, a w kolejnych dniach prokuratura rozpoczyna działania: podejrzany zostaje zatrzymany, a w dwóch klasztorach prowadzone jest przeszukanie. Państwo chyba po raz pierwszy staje tak jednoznacznie po stronie ofiar i decyduje się na działanie przeciwko instytucji kościelnej. Powodem jest informacja o tym, że zakonnik, któremu już ponad 20 lat temu postawiono wiarygodnie zarzut wykorzystywania seksualnego, ekonomicznego i emocjonalnego powierzonych jego opiece studentek, wbrew zapewnieniom władz zakonnych wciąż działał i wykorzystał kolejną kobietę.

Od tego momentu wydarzenia toczą się błyskawicznie. W „Gazecie Wyborczej" ukazuje się wstrząsający wywiad z ojcem Marcinem Mogielskim, który od początku wspierał ofiary, i ojcem Pawłem Kozackim, prowincjałem zakonu. Obaj opowiadają o wieloletnich zaniedbaniach zakonu, o tym, co wydarzyło się we Wrocławiu, i dlaczego tak długo tolerowano sytuację.

Dzień później w portalu Onet głos zabierają – po raz pierwszy – ofiary. Choć już opowieść dominikanów była drastyczna, dopiero po tym wywiadzie opinia publiczna może zapoznać się z najbardziej dramatycznymi szczegółami. Kobiety opowiadają o przemocy fizycznej, o gwałtach, także dokonywanych w kaplicy, o wyłudzaniu pieniędzy i o obojętności przełożonych na ich powracające doniesienia. Ojca Pawła (w części tekstów występuje on pod pseudonimem Marek) wprawdzie ukarano, nałożono na niego pokutę, ale później co jakiś czas ją łagodzono, a on sam – często bez wiedzy przełożonych, a czasem – jak teraz przyznają oni sami – wykorzystując ich naiwność czy łatwowierność, prowadził swoją przestępczą działalność. Znajdował kolejne ofiary i posługując się mieszanką charyzmatycznej pseudoteologii i patologicznej duchowości, a także manipulacją, wykorzystywał je. Ile było ofiar w ciągu ostatnich 20 lat – bo tyle lat temu po raz pierwszy ujawniono jego sposób działania? Tego wciąż nie wiadomo. Ujawnia się ich coraz więcej.

Ze mną nie wygracie

Istotne zarzuty – nawet jeśli nie prokuratorskie czy karne, a jedynie moralne – padły także wobec przełożonych ojca Pawła. Najostrzejsze wobec zmarłego niedawno ojca Macieja Zięby. Gdy ofiarom przestępczych zachowań zakonnika udało się wreszcie dotrzeć do ówczesnego prowincjała, ten nie wpuścił ich nawet do klasztoru, ale na furcie oznajmił im: „Jesteście dorosłe, wiedziałyście, co robicie. A gdyby przyszedł wam do głowy pomysł, żeby udać się z tym do prawników lub gazet, to jestem przygotowany. Do widzenia" – tak opowiadał o tym spotkaniu w „Gazecie Wyborczej" o. Marcin Mogielski. Jedna z ofiar uzupełniała ten obraz w rozmowie ze mną, dodając, że usłyszała od o. Zięby: „Ze mną nie wygracie". Ostatecznie o. Paweł został wysłany na pokutę do klasztoru Kamedułów, a później rok spędził na wolontariacie w Lubelskim Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia. Po powrocie do klasztoru jedyną karą był ograniczony kontakt z wiernymi.

Kolejni prowincjałowie – o. Krzysztof Popławski i o. Paweł Kozacki – na przemian zaostrzali i łagodzili ograniczenia, często w rytm przychodzących do nich informacji od ofiar, poddawali zakonnika kolejnym badaniom, ale żaden z nich – aż do ostatnich wydarzeń – nie zdecydował się na suspensę czy wydalenie go ze stanu duchownego. Choć zakonnik nadal miał zakaz regularnego spowiadania, samodzielnego głoszenia kazań i sprawowania funkcji duszpasterskich, zaczął w ostatnich latach otrzymywać zgody na głoszenie pojedynczych rekolekcji. Wiele z nich znalazło się później w internecie, gdzie nie tylko robiły furorę (zakonnik potrafi być naprawdę charyzmatyczny), ale i głęboko raniły ofiary, które słuchając ich, miały wrażenie, że wracają do przeszłości.

Ani styl, ani tematyka, ani nawet przykłady się nie zmieniły, a ojciec Paweł niekiedy nawet w tych samych momentach ronił łzę. – Żałuję, że dałem mu się oszukać – mówił w rozmowie ze mną o. Kozacki. W „Gazecie Wyborczej" powoływał się zaś na sprzeczne opinie psychologiczne, które usprawiedliwiać miały łagodzenie nakładanych na zakonnika ograniczeń. Argumenty te nie przekonują jednak ofiar, z którymi rozmawiałem. – Alarmowałyśmy zakon wielokrotnie. Nikt nas nie słuchał. Lekceważono nas – mówi mi jedna ze skrzywdzonych kobiet.

Zaniedbania są więc jednoznaczne. Byłbym jednak na miejscu ludzi Kościoła, szczególnie innych zakonników czy kapłanów, ostrożny z schadenfreude. Zachowanie przełożonego przed 20 laty, a także późniejsze, nie było w żaden sposób wyjątkowe. Bez ryzyka wielkiego błędu można powiedzieć, że 100 (lub niemal 100) procent ówczesnych biskupów czy prowincjałów zachowałoby się dokładnie w ten sam sposób. A i dzisiaj, choć o skali wykorzystania seksualnego w Kościele wiemy o wiele więcej, a mechanizmy duchowej i emocjonalnej przemocy czy manipulacji są o wiele dokładniej poznane, nadal wielu duchownych (i świeckich) lekceważy zagrożenie, sugerując, że ofiary były dorosłe, więc z pewnością wiedziały, co robią, i że powinny poszukać winy w samych sobie.

Wtórna wiktymizacja, która często jest opakowana w pobożność i religijność, ma się w Polsce i w polskim Kościele świetnie. Oszczędzę czytelnikom przykładów maili, esemesów i wpisów w mediach społecznościowych, które są tego smutnym przykładem.

Wciąż nieodrobiona lekcja

Niemała część polskich katolików, także duchownych i hierarchów, nie ma pojęcia, czym jest wykorzystanie bezbronnych dorosłych ani jak wykorzystywana jest do tego religijna i duchowa manipulacja. Nie wydaje się także, by do większości z polskich katolików dotarła nawet prosta informacja o tym, że papież Franciszek wykorzystanie „bezbronnych dorosłych" (a dotyczy to zarówno sióstr zakonnych, kleryków, młodych księży, jak i powierzonych opiece duszpasterskiej wiernych) uważa za problem równie istotny, jak wykorzystanie seksualne nieletnich.

Kościół jest w tej sprawie spóźniony o kilkanaście lat. W debacie dotyczącej przemocy seksualnej, wykorzystania seksualnego w Stanach Zjednoczonych zaczęła o tym mówić filozof prof. Martha C. Nussbaum, a w kolejnych latach mocno rozwinięto ten temat, także w trakcie akcji #MeToo. W Kościele jako pierwszy zaczął o tym mówić wprost papież Franciszek, szczególnie po tym, gdy w amerykańskim Kościele wybuchł skandal związany z kardynałem Theodorem McCarrickiem, który przez lata wykorzystywał głównie kleryków i młodych księży, zależnych od niego, ale pełnoletnich. Od tego momentu coraz częściej – także na łamach watykańskich magazynów – pojawia się problem wykorzystywania seksualnego i przemocy wewnątrz struktur kościelnych, dotykający sióstr zakonnych, kleryków i księży.

Pierwszy raport poświęcony temu problemowi został opublikowany w 1994 roku przez irlandzką siostrę Mauraę O'Donohue. Obejmował przypadki wykorzystania przez księży i biskupów sióstr zakonnych w ponad 20 krajach (także w Irlandii, Włoszech czy w Stanach Zjednoczonych). Raport ten, choć był dobrze udokumentowany i opisywał wstrząsające historie, trafił na półkę w Watykanie, a ujawnił go w 2001 roku „National Catholic Reporter". Milczenie przerywano stopniowo, akcja #MeToo, ujawnianie skandali seksualnych w Kościele, ale także doniesienia watykańskich mediów sprawiły, że w 2018 roku członkinie Międzynarodowej Unii Przełożonych Generalnych Żeńskich Zgromadzeń zakonnych wezwały do zerwania z „kulturą milczenia" i otwartego zmierzenia się z tym problemem. To jednak dopiero początek drogi.

Nie inaczej jest z molestowaniem i wykorzystywaniem zależnych od przełożonych mężczyzn. W Polsce znamy ten problem ze skandalu z arcybiskupem Juliuszem Paetzem. Jego ofiarami byli klerycy i młodzi księża, których święcenia, a także późniejsze losy były zależne od jego decyzji. Takich historii może być w polskim Kościele więcej, bo jak mówił mi jeden z duchownych zajmujących się tym problemem, w każdej diecezji, gdzie biskupem był Paetz, wyrosły pokolenia zdegenerowanych księży. Kościół w Polsce zaś nigdy się z tej sprawą nie rozliczył. Nadal nie wiemy, dlaczego dokumenty nie docierały do papieża, nadal nie wiemy, kto uczestniczył w ukrywaniu faktów, nadal główni obrońcy arcybiskupa w Poznaniu – by wymienić tylko abp. Marka Jędraszewskiego – pełnią najważniejsze funkcje. Trudno sobie wyobrazić, by akurat oni zaczęli zdecydowaną walkę z problemem wykorzystywania „bezbronnych dorosłych". A bomba tyka. – To w końcu wybuchnie i będzie tych spraw równie dużo, jak tych związanych z molestowaniem nieletnich – mówi mi ks. prof. Andrzej Kobyliński.

Jeszcze mniej uświadomiony i zbadany jest problem wykorzystywania, molestowania, przemocy psychicznej, duchowej i seksualnej wobec dorosłych świeckich, często bezbronnych wobec autorytetu księdza czy podatnych na manipulacje. We Francji problem ten ujawnił się przy sprawie o. Marie Dominique Philippe'a, który wykorzystywał dorosłe kobiety, powierzone jego opiece duchowej, i Wspólnoty św. Jana, w której 20 proc. członków dopuszczało się takich czynów. O. Paweł, co rzuca pewne światło na jego historię, napisał zresztą doktorat na temat Marie-Dominique Philippe'a, a niektóre z jego idei doprowadził do perfekcji. Z tym problemem dopiero przyjdzie nam się zmierzyć.

Patologie duchowości

Model działania o. Pawła i fakt, że było ono tak długo tolerowane, wiąże się z pewnymi cechami charakterystycznymi niezwykle popularnych form duchowości i pobożności. Nie tylko sięgał on po pewne zachowania duchowości charyzmatycznej, ale i czerpał z niezwykle popularnych wśród polskich katolików obrazów kapłanów niesłusznie prześladowanych, krzywdzonych przez hierarchów czy przełożonych. Dla ludzi, których zwodził, poddawanych przez niego psychomanipulacji, był jednocześnie narzędziem Ducha Świętego, głosem Boga, a z drugiej strony ojcem Pio i księdzem Dolindo Ruotolo w jednym, którego wszyscy wokół prześladują, i którego przed owym prześladowaniem trzeba bronić.

Jak wyglądał proces zniewalania? Podobnie jak podczas tworzenia sekty. Zaczynało się od bombardowania miłością, zakonnik dla każdego miał czas, z każdym rozmawiał, interesował się problemami. Szybko skracał dystans, wyciągał od ludzi coraz bardziej intymne problemy, zaczynał wprowadzać w coraz bardziej zaskakujące formy pobożności. Wielogodzinne spowiedzi, wypędzanie złych duchów, coraz ściślejsza kontrola (oczywiście pod pozorem kierownictwa duchowego) każdego aspektu życia prowadziły do powolnego odbierania wolności, zdolności rozeznania. Nocne czuwania, niewyspanie, brak czasu, separowanie od rodziny i bliskich (jako nieczystych i niegodnych) i wreszcie przekonywanie, że Bóg ma dla ludzi, których duchowny wciągał w zakres swoich praktyk, szczególny plan – to wszystko stosowane było w duszpasterstwie o. Pawła.

Do tego dochodziła jego osobista charyzma. Na jego kazania we Wrocławiu przychodziły tłumy. Potrafił też wykorzystać każdą zdobytą informację, uzależnić od siebie kolejne osoby, a nawet nastawiać je przeciw sobie. Działanie te prowadziły do stopniowego odbierania wolności i odbierały możliwość niezależnego podejmowania decyzji. Wierni przemieniali się w niewolników, którzy dla swojego duszpasterza mogli zrobić wszystko.

Dopiero gdy uświadomimy sobie skalę uzależnienia od duchownego, zrozumiałe się staje, dlaczego osoby zaangażowane w jego grupę tolerowały i uznawały za normalne zarówno przemoc, niszczenie, jak i wykorzystywanie seksualne. Rodziło się w nich przekonanie, że otrzymują szczególny dar, coś, czego Kościół nie jest jeszcze w stanie zrozumieć, a co dzięki Duchowi Świętemu i Jego posłańcowi one dopiero rozpoznają.

Jeśli coś w tej sprawie zaskakuje, to wcale nie to, że młodzi, powierzeni kapłanowi, często oddzieleni od rodzin, mu uwierzyli, oddali mu swoje dusze i ciała. Bardziej zaskakujące jest, że choć dominikanie wiedzieli o tym, że część z dziewcząt śpi w klasztorze, a późno w nocy ciągną się dziwaczne i niemające nic wspólnego z chrześcijaństwem praktyki religijne, niewiele z tym zrobili. Część zakonników, z którymi rozmawiałem, tłumaczy, że wprawdzie uważali Pawła za wariata, ale nie dostrzegali w tym nic szkodliwego. Możliwe, że z powodu podobieństw do innych wspólnot charyzmatycznych. I tam zwykła spowiedź nie wystarcza, konieczne są jakieś jej uzupełnienia (im dłuższe, tym lepsze), i tam promuje się zaskakujące modlitwy, związane z przekraczaniem granic, z krzykiem, tarzaniem się czy nawet przemocą. Sam pamiętam, jak podczas pewnych charyzmatycznych rekolekcji, w których kiedyś z żoną uczestniczyłem, prowadzący – znany i popularny w Polsce kaznodzieja z zagranicy – prosił, by na początku spotkania uczestnicy uderzyli się wzajemnie w policzek. „Mocniej, nie mówiłem o pogłaskaniu" – pokrzykiwał, gdy zaskoczeni uczestnicy nie wykonali polecenia. Można oczywiście powiedzieć, że od tego do tolerowania przemocy droga jest daleka. Jeśli jednak uznaje się transgresję czy religijną przemoc za uzasadnioną, to wchodzi się na równię pochyłą, na której szczególnie osobie w kryzysie albo niedojrzałej, albo – jak to było w przypadku o. Pawła – skrzywdzonej w dzieciństwie, może nie być łatwo się zatrzymać.

Inną, nie mniej istotną patologią duchowości, dotykającą niektórych katolików, która umożliwiała lekceważenie niepokojących sygnałów związanych z działalnością o. Pawła, był kult sukcesu. Zakonnik sukcesy odnosił. Wspomniane tłumy na jego kazaniach, z jego duszpasterstwa wielu chłopaków wstępowało do dominikanów, a wspólnota kwitła i wciąż przyciągała nowe osoby. „Dziwactwa", jak lekceważąco określano zachowania zakonnika, wydawały się niewielką ceną sukcesu.

Istotnym problemem jest także to, że wielu innych duchownych uznaje głęboką kontrolę, wchodzenie w najintymniejsze problemy powierzonych sobie wiernych, a także psychiczne i duchowe uzależnienie od kapłana za najlepszy z modeli duszpasterskich. W polskim Kościele (ale nie tylko) wolność i autonomiczność niekoniecznie są wartościami, a za cel kierownictwa uznaje się nie tyle samodzielność i dojrzałość, ile uległość i posłuszeństwo. Z prawdziwie chrześcijańskim towarzyszeniem duchowym niewiele ma to wspólnego. Pragnienie kontroli, szczegółowe analizowanie wszystkich decyzji, w tym także niezwiązanych z religią, wymóg pewnego podporządkowania się liderowi – to droga sekty, a nie Kościoła. Psychomanipulacja, uzależnienie nie prowadzą do rozwoju, ale do przemocy, niekoniecznie seksualnej, ale zawsze duchowej i psychicznej. Tu potrzeba ogromnego wyczucia.

Odpowiedzialność przełożonych

I wreszcie trzeba zadać sobie pytanie, dlaczego ta sprawa mimo powracających informacji od ofiar, mimo zebranej już 20 lat temu dokumentacji, tyle lat musiała czekać na rozwiązanie? Dlaczego dominikanie – zakon uchodzący dotąd za wzorcowo rozwiązujący swoje problemy – czekali z działaniami do momentu doniesienia do prokuratury? I wreszcie dlaczego, choć wiedza o nadużyciach była w zakonie powszechna, umożliwiono zakonnikowi głoszenie kolejnych rekolekcji? Odpowiedzi na te pytania może dostarczyć tylko szczegółowy raport, który ma przygotować niezależna komisja. Ta sprawa musi być zbadana, a odpowiedzialni za zaniedbania wskazani. To się należy ofiarom, ale to także jedyna droga, by nie dopuścić do powtórzenia tego problemu, w jakimś nowym wydaniu.

Już teraz możemy jednak powiedzieć, że z tym samym problemem będzie się mierzył także cały Kościół w Polsce. Archidiecezja poznańska, ale również diecezja łomżyńska powinny także zbadać sprawę wykorzystania bezbronnych dorosłych kleryków czy kapłanów. Kary nałożone na kardynała Henryka Gulbinowicza pozwalają postawić pytanie, czy podobnie nie było w archidiecezji wrocławskiej. Nadużycia w diecezji kaliskiej opisywał chociażby Zbigniew Nosowski w „Więzi". To nie koniec – w prywatnych rozmowach siostry zakonne zaczynają wspominać o różnych dziwnych zachowaniach niektórych księży (niekoniecznie polskich).

Warto także, a trzeba to zrobić nie tylko przez pryzmat teologii, ale także psychologii, uważnie przyjrzeć się rozmaitym nowym zjawiskom religijnym. W części z nich – nie tylko tych charyzmatycznych – pojawiają się techniki manipulacyjne, przesadna kontrola czy kult tajemnicy. Mogą one prowadzić do podobnych zdarzeń, jak to było w przypadku o. Pawła i jego wspólnoty. Poważne, całościowe wyjaśnienie jego sprawy może stać się pierwszym krokiem na drodze do oczyszczenia Kościoła.

Jest początek marca. Do katowickiej prokuratury wpływa doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez pewnego dominikanina. Kilka dni później wrocławski klasztor Dominikanów i prowincjał tego zakonu wydają oświadczenie w tej sprawie, a w kolejnych dniach prokuratura rozpoczyna działania: podejrzany zostaje zatrzymany, a w dwóch klasztorach prowadzone jest przeszukanie. Państwo chyba po raz pierwszy staje tak jednoznacznie po stronie ofiar i decyduje się na działanie przeciwko instytucji kościelnej. Powodem jest informacja o tym, że zakonnik, któremu już ponad 20 lat temu postawiono wiarygodnie zarzut wykorzystywania seksualnego, ekonomicznego i emocjonalnego powierzonych jego opiece studentek, wbrew zapewnieniom władz zakonnych wciąż działał i wykorzystał kolejną kobietę.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi