Jest początek marca. Do katowickiej prokuratury wpływa doniesienie o popełnieniu przestępstwa przez pewnego dominikanina. Kilka dni później wrocławski klasztor Dominikanów i prowincjał tego zakonu wydają oświadczenie w tej sprawie, a w kolejnych dniach prokuratura rozpoczyna działania: podejrzany zostaje zatrzymany, a w dwóch klasztorach prowadzone jest przeszukanie. Państwo chyba po raz pierwszy staje tak jednoznacznie po stronie ofiar i decyduje się na działanie przeciwko instytucji kościelnej. Powodem jest informacja o tym, że zakonnik, któremu już ponad 20 lat temu postawiono wiarygodnie zarzut wykorzystywania seksualnego, ekonomicznego i emocjonalnego powierzonych jego opiece studentek, wbrew zapewnieniom władz zakonnych wciąż działał i wykorzystał kolejną kobietę.
Od tego momentu wydarzenia toczą się błyskawicznie. W „Gazecie Wyborczej" ukazuje się wstrząsający wywiad z ojcem Marcinem Mogielskim, który od początku wspierał ofiary, i ojcem Pawłem Kozackim, prowincjałem zakonu. Obaj opowiadają o wieloletnich zaniedbaniach zakonu, o tym, co wydarzyło się we Wrocławiu, i dlaczego tak długo tolerowano sytuację.
Dzień później w portalu Onet głos zabierają – po raz pierwszy – ofiary. Choć już opowieść dominikanów była drastyczna, dopiero po tym wywiadzie opinia publiczna może zapoznać się z najbardziej dramatycznymi szczegółami. Kobiety opowiadają o przemocy fizycznej, o gwałtach, także dokonywanych w kaplicy, o wyłudzaniu pieniędzy i o obojętności przełożonych na ich powracające doniesienia. Ojca Pawła (w części tekstów występuje on pod pseudonimem Marek) wprawdzie ukarano, nałożono na niego pokutę, ale później co jakiś czas ją łagodzono, a on sam – często bez wiedzy przełożonych, a czasem – jak teraz przyznają oni sami – wykorzystując ich naiwność czy łatwowierność, prowadził swoją przestępczą działalność. Znajdował kolejne ofiary i posługując się mieszanką charyzmatycznej pseudoteologii i patologicznej duchowości, a także manipulacją, wykorzystywał je. Ile było ofiar w ciągu ostatnich 20 lat – bo tyle lat temu po raz pierwszy ujawniono jego sposób działania? Tego wciąż nie wiadomo. Ujawnia się ich coraz więcej.
Ze mną nie wygracie
Istotne zarzuty – nawet jeśli nie prokuratorskie czy karne, a jedynie moralne – padły także wobec przełożonych ojca Pawła. Najostrzejsze wobec zmarłego niedawno ojca Macieja Zięby. Gdy ofiarom przestępczych zachowań zakonnika udało się wreszcie dotrzeć do ówczesnego prowincjała, ten nie wpuścił ich nawet do klasztoru, ale na furcie oznajmił im: „Jesteście dorosłe, wiedziałyście, co robicie. A gdyby przyszedł wam do głowy pomysł, żeby udać się z tym do prawników lub gazet, to jestem przygotowany. Do widzenia" – tak opowiadał o tym spotkaniu w „Gazecie Wyborczej" o. Marcin Mogielski. Jedna z ofiar uzupełniała ten obraz w rozmowie ze mną, dodając, że usłyszała od o. Zięby: „Ze mną nie wygracie". Ostatecznie o. Paweł został wysłany na pokutę do klasztoru Kamedułów, a później rok spędził na wolontariacie w Lubelskim Hospicjum dla Dzieci im. Małego Księcia. Po powrocie do klasztoru jedyną karą był ograniczony kontakt z wiernymi.
Kolejni prowincjałowie – o. Krzysztof Popławski i o. Paweł Kozacki – na przemian zaostrzali i łagodzili ograniczenia, często w rytm przychodzących do nich informacji od ofiar, poddawali zakonnika kolejnym badaniom, ale żaden z nich – aż do ostatnich wydarzeń – nie zdecydował się na suspensę czy wydalenie go ze stanu duchownego. Choć zakonnik nadal miał zakaz regularnego spowiadania, samodzielnego głoszenia kazań i sprawowania funkcji duszpasterskich, zaczął w ostatnich latach otrzymywać zgody na głoszenie pojedynczych rekolekcji. Wiele z nich znalazło się później w internecie, gdzie nie tylko robiły furorę (zakonnik potrafi być naprawdę charyzmatyczny), ale i głęboko raniły ofiary, które słuchając ich, miały wrażenie, że wracają do przeszłości.