Cywilizacja ukrytej agresji

Kiedyś zdobycie władzy nad innymi wymagało wykazania się odwagą i siłą. Dzisiaj, jak nigdy dotąd w historii, na buty władców przelewających krew tysięcy nie pada nawet jedna kropla krwi. Ale czy to znaczy, że nie potrafią oni dominować i wykorzystywać innych?

Publikacja: 21.01.2022 17:00

Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 3.0 Unported (CC BY-SA 3.0), stevenpinker.com

Wikimedia Commons, Attribution-ShareAlike 3.0 Unported (CC BY-SA 3.0), stevenpinker.com

Foto: Wikimedia Commons

Przekonanie, że świat schodzi na psy i czeka nas upadek obyczajów, towarzyszy przedstawicielom rodzaju ludzkiego chyba od zarania. Coś w tych kasandrycznych wizjach mogło być na rzeczy, ponieważ kilka cywilizacji rzeczywiście upadło, a te, które się rozwinęły na gruzach poprzednich, z ponurym katastrofizmem wypatrują apokalipsy spowodowanej lekceważeniem zasad moralnych i zezwierzęceniem relacji ludzkich. Czy jednak nasz gatunek rzeczywiście stacza się moralnie, czy raczej występują w jego rozwoju jakieś cykle wznoszące nas na wyżyny człowieczeństwa, a potem strącające w otchłań, gdzie rządzi jedynie pogarda dla innych? A może, wbrew narzekaniom kolejnych pokoleń, rozwijamy się moralnie? Czy da się to w ogóle jakoś obiektywnie zmierzyć?

Czytaj więcej

Tomasz Komenda i inni. Gdzie się podziało domniemanie niewinności

Moralny rozwój ludzkości

Tego niezwykle trudnego zadania podjął się psycholog z Uniwersytetu Harvarda Steven Pinker. W swojej blisko tysiącstronicowej książce „Zmierzch przemocy" zebrał dane dotyczące przemocy od czasów prehistorycznych aż po XX wiek. Śledząc dzieje ludzkości przy pomocy dostępnych danych, Pinker ukazuje systematyczny moralny rozwój ludzkości – od agresji i przemocy do łagodności i empatii. Z niezwykłą erudycją przedstawia proces cywilizacyjny uwalniający nas od gwałtu, przymusu, bezprawia i terroru. Liczby mówią same za siebie. W wychwalanym przez antropologów pokojowym współżyciu Inuitów czy członków plemienia Kung wskaźnik morderstw sięgał poziomu współczesnego zdemoralizowanego Detroit, a skąpana we krwi Europa XX wieku na tle dawniejszej historii jawi się jako oaza pokoju.

Pinker nie poprzestał na analizie przemocy. W swojej kolejnej książce „Nowe oświecenie" przekonuje nas, że niemal każdy aspekt naszego życia uległ poprawie w porównaniu z przeszłością. Żyjemy dłużej, jesteśmy coraz zdrowsi, bardziej wolni i szczęśliwi, otacza nas coraz większy dostatek i bezpieczeństwo. 75 zdumiewających, przygotowanych przez Pinkera wykresów udowadnia, że oświeceniowe ideały zmaterializowały się, a owo kasandryczne wieszczenie upadku wartości i nadciągającej zagłady wynika wyłącznie z naszych złudzeń poznawczych, które negatywnym wydarzeniom przydają dużo większej wagi niż niedocenianym zmianom na lepsze.

Autor „Nowego oświecenia" nie jest odosobniony w swoich poglądach na rozwój cywilizacji. Podobne tezy głosił o wiele wcześniej, bo już w 1989 r., politolog John Mueller w „Retreat from Doomsday" (Odwrocie od zagłady), twierdząc, że instytucja wojny zanika. Francis Fukuyama w bestsellerowym „Końcu historii" zapowiadał kres wojen na szeroką skalę toczonych przez rywalizujące ze sobą ustroje polityczne. Dzisiaj wtóruje im także specjalista w zakresie stosunków międzynarodowych Joshua Goldstein w swojej książce „Winning the War on War" (Zwycięstwo w walce z wojną).

Nie wszyscy jednak dołączają do tego chóru optymistów. Szczególnie stanowczo na wizję Pinkera zareagował filozof John Gray, który podważa sposób gromadzenia i prezentacji danych przez autora „Zmierzchu przemocy", porównując podobne praktyki do naukowego wróżbiarstwa i żonglerki statystyczną numerologią. Z wizją świata Pinkera nie zgadza się nawet jego były mentor Noam Chomsky, który mówiąc o jego książkach, twierdzi wprost, że: „same statystyki, bez głębszej analizy, mówią nam bardzo niewiele o świecie", i przeciwstawia mu opracowania Roberta Gordona, który w swojej książce „The Rise and Fall of American Growth" (Powstanie i upadek amerykańskiego rozwoju gospodarczego) pokazuje złudzenia, jakim podlegamy, analizując historyczne i współczesne wskaźniki ekonomiczne.

Wizja Pinkera zgrzyta też wielu czytelnikom, bo ich własne doświadczenie przeważa nad nagromadzonymi przez niego liczbami i wykresami. Czują też, że obraz rzeczywistości naszkicowany w „Zmierzchu przemocy" jest niepełny. Przeczucie to materializuje się w pytaniu: „Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?". Podobny dysonans odczuwałem podczas lektury jego prac. Mimo że nieraz dałem się uwieść erudycji i rozmachowi prezentacji dowodów przez Pinkera, pozostała we mnie spora nieufność i przekonanie, że w jego wizji czegoś brakuje. Istotę tego braku odkryłem przypadkiem, kiedy spojrzałem na rzeczywistość... za kratami.

Czytaj więcej

Epidemia samotności kontra dyktatura szczęścia

W więziennych celach

Subkultura więzienna to mikroświat oddzielony od reszty cywilizacji murami i ograniczeniami narzucanymi więźniom. Zdominowany przez agresywnych dominujących mężczyzn od dawna charakteryzował się przemocą i przymusem, a siła i stanowczość stanowiły w nim podstawową wartość. Szczególnie barwnym przykładem takiej podkultury są tzw. grypsujący lub inaczej git-ludzie, lub po prostu ludzie. Prawdopodobnie funkcjonowali w więzieniach od zawsze, ale swoją obecność zaznaczyli szczególnie wyraźnie na przełomie lat 50. i 60. Twierdzili, że jakikolwiek porządek można zaprowadzić jedynie dzięki sile, a hierarchia, którą tworzyli, była naturalną konsekwencją tego przekonania. Wartością szczególną był honor, a spójność grupową cementowała nienawiść do administracji więziennej. Czy w takich warunkach możliwy jest pinkerowski zmierzch przemocy i nowe oświecenie?

Cóż, wygląda na to, że chyba tak, bo oto nagle na początku lat 90. ta podkultura więzienna stępiła swe ostrze, zaczął zmniejszać się solidaryzm grupowy i odrębność, zmieniać począł się również stosunek do pracy, która ze zła koniecznego stała się dobrem pożądanym. Co najciekawsze jednak, nastąpił spadek znaczenia przywódców i motywacja do walki za wszelką cenę o nieformalną władzę w grupie. Czyżby te zmiany zapowiadały nieuchronne nadejście oświecenia za więzienne mury?

Gdyby próbować ocenić tę sytuację za pomocą wskaźników, którymi posłużył się Pinker, rzeczywiście musielibyśmy dojść do takich wniosków. Zmalała liczba aktów agresji, liczba osób poszkodowanych w bezpośredniej walce i zmniejszyły się skutki bezpośredniej przemocy. Ale pustki po ustępującej agresji nie zapełniły empatia i altruizm. Wypełnił ją pieniądz, który pokonując wieloletnie zwyczaje, stał się wyznacznikiem więziennej hierarchii. Więzi wynikające z wartości podkultury zostały wyparte przez relacje materialne, a grypsujący stali się marginalną, zanikającą grupą, stanowiącą raczej ciekawostkę w nowej subkulturze pieniądza. Oczywiście, zarówno siła fizyczna, stanowczość i zdecydowanie, status wynikający z otrzymanego wyroku nadal mają znaczenie, ale są raczej niezbędnym dodatkiem do statusu materialnego, umożliwiają pełne jego wykorzystanie.

Nie mamy takich możliwości, aby tworzyć eksperymenty społeczne, które odpowiadałyby na pytania, czy tezy Pinkera i jemu podobnych optymistów są prawdziwe, jednak naturalnie stworzone sytuacje o znamionach eksperymentu, a do takich z pewnością należy wyizolowanie grupy ludzi w więziennych murach, pozwalają dostrzec w skali mikro to, co niezbyt wyraźnie ukazuje się w skali makro. Czyż bowiem obserwowany przez Pinkera rozwój cywilizacyjny nie przypomina tego, którego świadkami jesteśmy, zaglądając uważnie przez kraty do więziennych cel? Autor „Zmierzchu przemocy" źródeł postępu upatrywał między innymi w roli państwa jako agenta nakłaniającego jednostki do zachowań mniej agresywnych. I rzeczywiście, przemoc fizyczna, rozlew krwi i temu podobne metody zdobywania pozycji w hierarchii przestały się „opłacać". Państwo narzuciło zbyt duże opłaty i kary za takie formy zdobywania władzy jednych ludzi nad innymi. Ale czy to znaczy, że państwo wyeliminowało w ogóle takie zachowania, czyniąc tym samym miejsce na empatię i altruizm, czy raczej, podobnie jak polskich więźniów, jedynie skłoniło do zmiany formy takich zachowań?

Czytaj więcej

Waldemar Witkowski: Młodzi zakładają moje fankluby

Subtelna dominacja

Noam Chomsky, krytykując wizję Pinkera, wskazuje na pogłębiające się różnice w zamożności ludzi, które nigdy jeszcze w historii rodzaju ludzkiego nie były tak ogromne. Czy są one wynikiem zastąpienia agresji i przemocy empatią i altruizmem, czy raczej efektem zastąpienia jednych form dominacji przez inne, bardziej subtelne? Kiedyś zdobycie władzy nad innymi wymagało wykazania się odwagą i siłą. Władca nie mógł podbić i podporządkować sobie innych, jeśli nie stanął na czele swoich agresorów i nie wykazał się własną, ponadprzeciętną agresją. Dzisiaj, jak nigdy dotąd w historii, na buty władców przelewających krew tysięcy nie pada nawet jedna kropla krwi. Ale czy to znaczy, że nie potrafią oni dominować i wykorzystywać innych?

Na nastanie ery powszechnego oświecenia warto też spojrzeć oczami naszych „braci mniejszych". Żyjemy w czasach, kiedy zwierzęta mają więcej praw, niż miały kiedykolwiek w historii, i cały czas dbamy o szacunek dla nich. Dzisiaj nikt nie skatuje na ulicy konia, który nie chce ciągnąć wozu, a właściciel, który skrzywdził swojego czworonoga, może spotkać się z nienawiścią tysięcy internautów i ostracyzmem, jeśli ten fakt trafi do sieci. Tylko dlaczego w tak oświeconych czasach mamy do czynienia z szóstym masowym wymieraniem gatunków, wydarzeniem bez precedensu w historii ewolucji? Czy doprowadziliśmy do tej katastrofy, redukując z dnia na dzień swoją agresję, czy może ukrywając ją pod akceptowalnymi kulturowo formami, w ramach których hołubimy swoje zwierzęta domowe, przechodzimy obojętnie wobec okrutnego traktowania zwierząt hodowlanych i nie dostrzegamy tragedii tysięcy gatunków, których DNA codziennie i na zawsze wykreślamy z listy obecności na planecie Ziemia?

W XVIII wieku powołany do życia przez Woltera dr Pangloss, znawca metafizyko-teologo-kosmologo-nigologii, przekonywał swoich współczesnych, że żyli na najlepszym z możliwych światów. Ten świat zarówno jemu, jak i jego towarzyszom zgotował dość okrutny los dlatego, że go nie zrozumieli. Dzisiaj w rolę Panglossa wcielił się Steven Pinker i podobnie do niego myślący. Wsłuchując się w ich głosy, warto pamiętać, że pesymizm defensywny, polegający na rzetelnej próbie zrozumienia rzeczywistości i przygotowywaniu się do ewentualnych negatywnych scenariuszy, zapobiegł niejednej katastrofie, podczas gdy nadmiar optymizmu towarzyszący powierzchownemu oglądowi świata otwierał furtkę wielu niedorzecznościom.

Tomasz Witkowski

Doktor psychologii, pisarz, autor m.in. „Psychoterapii bez makijażu", trzech tomów „Zakazanej psychologii" i wydanych w USA „Psychology Gone Wrong" oraz „Psychology Led Astray"

Przekonanie, że świat schodzi na psy i czeka nas upadek obyczajów, towarzyszy przedstawicielom rodzaju ludzkiego chyba od zarania. Coś w tych kasandrycznych wizjach mogło być na rzeczy, ponieważ kilka cywilizacji rzeczywiście upadło, a te, które się rozwinęły na gruzach poprzednich, z ponurym katastrofizmem wypatrują apokalipsy spowodowanej lekceważeniem zasad moralnych i zezwierzęceniem relacji ludzkich. Czy jednak nasz gatunek rzeczywiście stacza się moralnie, czy raczej występują w jego rozwoju jakieś cykle wznoszące nas na wyżyny człowieczeństwa, a potem strącające w otchłań, gdzie rządzi jedynie pogarda dla innych? A może, wbrew narzekaniom kolejnych pokoleń, rozwijamy się moralnie? Czy da się to w ogóle jakoś obiektywnie zmierzyć?

Pozostało 93% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS