Epidemia samotności kontra dyktatura szczęścia

Ludzkości nie grozi epidemia samotności, lecz podsycanego powszechnie lęku przed nią. Lęku, którego objawy próbujemynieudolnie leczyć zwiększaniem liczby i intensywności kontaktów z innymi.

Publikacja: 11.09.2020 18:00

Epidemia samotności kontra dyktatura szczęścia

Foto: Getty Images

Samotność zabija więcej ludzi niż otyłość

Samotność jest jak wyrok

Samotność degeneruje mózg i zwiększa ryzyko śmierci tak samo jak palenie papierosów czy nadużywanie alkoholu

Samotność skraca życie

Samotność jest śmiertelnie niebezpieczna

Epidemia osamotnienia

Katastrofa samotności

Samotność truje jak pół paczki papierosów dziennie

Samotność groźna jak rak

To tylko niektóre nagłówki publikowanych w ostatnich latach na całym świecie artykułów na temat samotności. Dzisiaj te alarmistyczne doniesienia wzmocniły dodatkowo nasze dotychczasowe doświadczenia z pandemią koronawirusa:

Drugie oblicze koronawirusa. Nadchodzi pandemia samotności

Czasem myślę, że to nie koronawirus mnie zabije,

ale samotność

Pandemia samotności, izolacji i strachu

Wygląda na to, że ludzkość nie tylko przeraziła się samotności, ale wypowiedziała jej również wojnę, bo oto w 2018 roku ówczesna brytyjska premier Theresa May powołała wiceminister ds. cyfrowych, kultury, mediów i sportu Tracey Crouch na stanowisko pełnomocnika rządu ds. walki z samotnością. Nowa pełnomocnik stanęła na czele międzyresortowej grupy roboczej. Wśród wypracowanych przez nią rekomendacji są zalecenia dla lekarzy rodzinnych, organizacji pozarządowych i listonoszy. Zaraz po tym, gdy świat obiegła informacja o krokach, jakie Wielka Brytania poczyniła w wojnie z samotnością, ekspert ds. zdrowia z partii SPD Karl Lauterbach zaczął domagać się powołania także w Niemczech pełnomocnika ds. walki z samotnością, najlepiej w Ministerstwie Zdrowia. Wtórował mu polityk CDU Markus Weinberg.

Wyzwanie samotności rzucili nie tylko politycy. Niedawno naukowcy z Brain Dynamics Laboratory z Uniwersytetu Chicagowskiego rozpoczęli prace nad pigułką przeciwko samotności. Ich zdaniem cudownym lekiem ma być pregnenolon, związek neurosteroidowy tworzony z cholesterolu, który ma ograniczać lub w ogóle likwidować poczucie samotności. Z kolei naukowcy z Uniwersytetu w Sydney testują syntetyczną cząsteczkę zwaną SOC-1, której działanie powoduje spadek poziomu oksytocyny i zwiększa chęć kontaktów społecznych. Inną ścieżką podążają naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Badają użyteczność beta-blokerów w warunkach długotrwałego stresu. Ta grupa substancji odkrytych już kilkadziesiąt lat temu może, ich zdaniem, przeciąć zależność pomiędzy stresem spowodowanym samotnością a somatyczną odpowiedzią organizmu, czyli chorobami.

Kim jest wróg?

Pomimo intensywnych wysiłków zmierzających do jej ujarzmienia, samotność jest zjawiskiem wymykającym się naszemu oglądowi podobnie jak śmierć. Czyż bowiem samotnik, który doświadcza jej w pełni, będzie dzielił się z nami refleksjami na jej temat? Czy samotność nie zakłada całkowitego wyjścia poza społeczeństwo, jak próbował to uczynić Christopher Johnson McCandless, który po skończeniu szkoły porzucił wszystkich i wszystko i zamieszkał w odosobnieniu na Alasce, a którego losy i tragiczną śmierć z trudem próbował odtworzyć Ion Krakauer w książce „Wszystko za życie"?

Czy szukając odpowiedzi o istotę samotności w rozprawach intelektualistów, którzy podobno jej doświadczyli, nie znajdujemy wyłącznie wdzięczenia się do słuchaczy przypominającego do złudzenia relacje turystów, którzy, słono za to płacąc, zafundowali sobie kilkutygodniowy pobyt na bezludnej wyspie lub odosobnienie w klasztorze i teraz ochoczo chwalą się tym „wyczynem" przed znajomymi, okraszając swoje opowieści zdjęciami i filmikami zrobionymi smartfonem? Czy samotność nie jest całkowitym wykluczeniem innych, którzy mogą poznać jej istotę, a uczestnicząc w tym poznaniu, niweczą jej sens?

Samotności się boimy, choć jednocześnie ją podziwiamy. Nie ma w tym sprzeczności. Lęk przed samotnością odziedziczyliśmy po naszych przodkach, dla których przebywanie poza grupą, bez towarzystwa innych, oznaczało śmiertelne niebezpieczeństwo. Romantyczni samotnicy, poszukujący chwili wytchnienia od zgiełku grupy, byli zbyt łatwym kąskiem dla drapieżników, aby im się udało z sukcesem przekazać swoje geny następcom. Poszukiwanie towarzystwa jest dla gatunku ludzkiego niemal tak podstawową czynnością, jak poszukiwanie pożywienia i bezpieczeństwa. Podziw dla samotników, którzy w pojedynkę żeglują dookoła świata, wspinają się na najtrudniejsze góry, przemierzają pustynie i dokonują innych nieprawdopodobnych wyczynów, ma swoje źródło właśnie w lęku przed samotnością. Samotne, podjęte z własnego wyboru zmaganie się z siłami natury i przeciwnościami losu jest czymś, co zdaje nam się umiejętnością niemal nadludzką.

Lęk przed samotnością w skrajnej postaci przyjmuje formę monofobii – zaburzenia paraliżującego normalne funkcjonowanie. Ludzie cierpiący na ten rodzaj fobii nie są w stanie funkcjonować samotnie. Pozbawieni towarzystwa innych osób doświadczają ataków lęku i paniki. Bardzo często uaktywnia się u nich również paniczny lęk przed śmiercią.

Kiedy przyglądam się wojnie wypowiedzianej samotności przez przedstawicieli kultury zachodniej, rosną we mnie wątpliwości w jej powodzenie. Przede wszystkim uderza fakt, że, podobnie jak na każdej wojnie, wiele z podejmowanych działań to działania propagandowe. Ich celem aż nazbyt często jest demonizowanie przeciwnika. W tym przypadku nauki społeczne na potrzeby propagandy wojny z samotnością dostarczają liczb – takich jakich się od nich oczekuje, podobnie jak prostytutka dostarcza tych rozkoszy, których żąda od niej klient. Tworzą ogrom propagandowych danych korelacyjnych, które nic nie mówią o związkach przyczynowo-skutkowych, ale które łatwo zinterpretować w sposób, który wpisze się w powszechną dyktaturę szczęścia. Wywołują ból zębów uproszczeniami wyników badań opartych na niewiele mówiących deklaracjach osób badanych. Ale nade wszystko trywializują fenomen samotności.

Jeśli choć przez chwilę odrzucimy narzucone nam schematy myślowe i zastanowimy się nad znaczeniem słowa „samotność", dość szybko okaże się, że mieści się w tym pojęciu izolacja społeczna, czyli sytuacja, kiedy to inni pozbawiają nas kontaktów ze sobą. Może to być także intencjonalne odosobnienie i ograniczenie kontaktów społecznych zakonnika, żeglarza, intelektualisty, człowieka nieakceptującego istniejącego porządku społecznego albo tak charakterystyczny dla dzisiejszych czasów stan poczucia braku zrozumienia przy jednoczesnym bogatym życiu towarzyskim. Samotnymi nazywamy często ludzi towarzyskich, którzy po prostu nie mają stałego partnera życiowego. Filozofowie dorzuciliby tutaj jeszcze parę dodatkowych znaczeń tego słowa. Z nich wszystkich izolacja społeczna jest tym, co ewolucyjnie odczuwamy jako najbardziej zagrażające i to prawdopodobnie przeciwko niej toczy się owa wojna, w której przy okazji bierze się na cel i niszczy wszystko, co zjawisko samotności w sobie kryje.

Szczepionka dla nietowarzyskich

Jeśli weźmiemy na warsztat dane tak chętnie produkowane przez naukowców (komisje przyznające granty badawcze też chętnie włączają się w obowiązujące trendy i łaskawiej oceniają propozycje badań wpisujących się w nie niż im przeciwne), to szybko okaże się, że wizerunek samotności został tak bardzo strywializowany i zniekształcony, jak rzadko którego zjawiska. Oto bowiem okazuje się, że być może fakt, że ludzie samotni żyją krócej, wcale nie oznacza, że to samotność szkodzi zdrowiu. Ludzie o gorszym zdrowiu mają mniej energii i zasobów na to, aby nawiązywać i pielęgnować kontakty z innymi. Ba, kontakty z innymi po prostu ich męczą. Umierają wcześniej ze względu na słabe zdrowie, a nie z powodu samotności, która może być tylko dodatkową konsekwencją (a nie przyczyną!) złego stanu zdrowia. Bardzo prawdopodobne jest również i to, że ludzie umierający w samotności mają za sobą długi okres życia w wyniszczających relacjach.

Przeciwieństwem samotności jest nadmiar relacji, który pojawia się zawsze w sytuacji nadmiernego zagęszczenia. Badacze zajmujący się tym problemem odkryli, że jeśli zbyt wiele osobników jakiegoś gatunku musi koegzystować ze sobą w ograniczonej przestrzeni, niemal zawsze prowadzi to do poważnych problemów zdrowotnych, a często również do śmierci.

Wśród ludzi obserwuje się ponadto syndrom wypalenia zawodowego. Najczęściej dotyka on tych, którzy mają nadmiar kontaktów społecznych – nauczycieli, wychowawców, pracowników opieki społecznej, psychologów, lekarzy, kierowców autobusów, pielęgniarki, pracowników działów obsługi klienta itp. Skutecznym lekarstwem na syndrom wypalenia jest zmiana pracy na taką, gdzie jest mniejsze obciążenie relacjami. Nie bardzo pasuje to do obrazka dobroczynnego wpływu, jaki miałyby na nas wywierać kontakty z innymi.

Szczególnie negatywny wpływ na zdrowie mają złe relacje. Poddając się dyktaturze szczęścia w otoczeniu uśmiechniętych członków rodziny i przyjaciół, warto pamiętać, że to inni ludzie przyczyniają się do najsilniejszych emocji negatywnych, jakich doświadczamy w ciągu całego naszego życia. To oni nas zdradzają, są przyczyną zawodu, żalu i całej gamy podobnych uczuć. Dzisiaj środowisko zewnętrzne ze wszystkimi swoimi zagrożeniami nie może się równać z tym, co przynoszą nam inni ludzie. Jak trafnie podsumował to Jean Paul Sartre: „Piekło to inni".

Samotność dla wielu z nas bywa upragnionym luksusem, a jej dobroczynne skutki są nie do przecenienia. Jednym z nich, jak pokazały badania, jest poprawa stanu koncentracji umysłu i funkcji poznawczych. Samotność sprzyja również samorozwojowi, budowaniu własnej tożsamości i wzmacnia procesy twórcze. Prawdopodobnie dlatego właśnie większość najwybitniejszych pisarzy było zatwardziałymi samotnikami.

Osoby inteligentne zdecydowanie częściej preferują samotność nad towarzystwo innych ludzi. Wyjaśnień tej zależności jest jak zwykle kilka. Jedno z nich mówi, że to właśnie ludzie inteligentni dostrzegli, że ewolucyjny lęk przed samotnością nie ma dzisiaj żadnego uzasadnienia i uwolnili się spod jego wpływu. Inne tłumaczy, że czas przyjemnie spędzany z przyjaciółmi i bliskimi bardzo często koliduje z ambitnymi celami życiowymi. Kolejna interpretacja mówi, że powodem niechęci ludzi inteligentnych do towarzystwa jest fakt, że mają małe szanse spotkać osoby równie wyrafinowane intelektualnie, więc zwyczajnie męczy ich obecność mniej bystrych od nich.

Jeszcze inne badania nad samotnością prowadzone z perspektywy psychologicznej, socjologicznej, neuropsychologicznej, neurobiologicznej, rozwojowej, klinicznej, przyglądające się temu zjawisku w różnych okresach życia, w różnych środowiskach i w różnych kontekstach pokazały znaczenie samotności dla uzyskania wglądu w samego siebie, wskazały na jej terapeutyczne oddziaływanie, uwidoczniły, jak bardzo pomaga przejść przez życie, w którym wywierane są na nas różnego rodzaju presje społeczne i polityczne, jak pozwala zdystansować się do samego siebie. A jednym z najbardziej paradoksalnych wniosków jest to, że osoby, które doświadczają samotności, potrafią budować trwalsze i lepsze relacje od tych, którym nie dane było jej zasmakować. Jest więc samotność również swoistą szczepionką chroniącą przed osamotnieniem.

Przyszłość to izolacja

Czy ta wojna ma swoje uzasadnienie i sens? Czy cel wart jest podejmowanych wysiłków? Potrójna gorzka odpowiedź brzmi NIE. Ta wojna jest niczym leczenie pacjenta, któremu postawiono złą diagnozę. Ludzkości nie grozi epidemia samotności, lecz monofobii – podsycanego powszechnie lęku przed samotnością, którego objawy próbujemy nieudolnie leczyć zwiększaniem liczby i intensywności kontaktów z innymi. Nasza walka z samotnością to wojna podobna do tej, którą ongiś wypowiedział Mao wróblom.

Wzrastająca długość życia, zmieniające się modele rodziny i inne procesy, które obserwujemy już dzisiaj, spowodują wzrost izolacji społecznej. Można policzyć dość dokładnie wskaźniki, które pokażą, jak będzie wyglądała sytuacja za ćwierć wieku, za pół. Nie zmieni jej żaden minister ds. walki z samotnością, a nawet żaden premier czy prezydent najpotężniejszego mocarstwa. Jej skutki pogłębią media nagłaśniające katastrofalne skutki zdrowotne samotności i izolacji.

Jeśli w porę nie uświadomimy sobie, że naszym problemem jest nieumiejętność radzenia sobie z samotnością, z byciem sam na sam ze sobą i nie nauczymy się tego, na nic zdadzą się hucznie ogłaszane kampanie. Rozsądny terapeuta, który leczy pacjenta z monofobią, nie robi tego poprzez zapewnianie mu towarzystwa, lecz systematycznie ucząc go znoszenia braku obecności innych ludzi. Walka z samotnością poprzez intensyfikację kontaktów jest osłabianiem organizmu, pozbawianiem go odporności, która może zapewnić mu radzenie sobie z samotnością. Równie dobrze możemy zrobić to, co robi większość ludzi – próbować zagłuszyć ją, włączając radio, telewizor, Facebooka lub inne źródło dostarczające mózgowej sieczki.

Cóż, zdaję sobie sprawę, że mój głos nie zawróci ludzkości z raz obranej ścieżki w kierunku nowego wspaniałego świata, w którym nie ma miejsca na pełną dojrzałą samotność i radość z bycia z samym sobą. A ponieważ wizja świata bez izolacji społecznej jest czystą utopią, ludzkość będzie musiała w nieskończoność borykać się z potworem samotności, jakiego stworzyła, i będzie dzień po dniu czekać na listonosza, który jako jedyny raz na jakiś czas zapuka do jej drzwi, przynosząc wiadomość ze świata i chwilową ulgę w izolacji. 

Tomasz Witkowski jest doktorem psychologii, pisarzem, autorem m.in. „Psychoterapii bez makijażu" i trzech tomów „Zakazanej psychologii"

Samotność zabija więcej ludzi niż otyłość

Samotność jest jak wyrok

Pozostało 99% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich