Wyspiarskie kontemplacje

Damon Albarn pokazał, że Islandia wciąż jest w czołówce najbardziej inspirujących miejsc na świecie. Znacząco oddalona od kontynentów i nieprzyjazna pod względem klimatu, bywa nazywana „ziemią lodu i ognia". To określenie świetnie pasuje do folderów turystycznych, ale też do artystów, których wydała na świat.

Publikacja: 31.12.2021 06:00

Wyspiarskie kontemplacje

Foto: AFP, Joel Saget

Wyliczanka jest długa, trzeba ją zacząć od Björk, a potem to już jak kto woli. Jeżeli ma być bliżej ognia, to Misþyrming, jeżeli natomiast lodu – Ólafur Arnalds. A pomiędzy czeka plejada wybitnie zdolnych. Do tego nie trzeba przecież być rodowitym mieszkańcem, by się tymi terenami fascynować, umieć oddać ich klimat. Jeżeli nie najlepszym, to najświeższym dowodem tej tezy jest Damon Albarn, który Islandię regularnie odwiedza od 1997 roku. Ma dom na obrzeżach Reykjaviku i po latach postanowił w końcu przekuć fascynację na dźwięki.

Czytaj więcej

Zielona polska jesień

Początkowo pisał muzykę z myślą o orkiestrze, czerpiąc natchnienie z surowych krajobrazów. Brzmi banalnie? Owszem, ale przecież nigdy się nie wydarzyło. Pozostałości tamtego założenia adaptowano na potrzeby czegoś odmiennego, drugiej solowej płyty zatytułowanej „The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows". Tam, gdzie planowany był rozmach, pandemiczna sytuacja wymusiła intymność i ograniczenie personaliów do dwóch starych kumpli z formacji, które uczyniły Albarna światową gwiazdą – Mike'a Smitha kojarzymy z Blur i Gorillaz, a Simona Tonga z formacji The Good, the Bad and the Queen. Inspiracje miały płynąć z islandzkiej scenerii, ale już nagrania realizowano na Półwyspie Kornwalijskim, w Devon.

Odosobnienie przełożyło się na wąski skład, ale też odcisnęło ślad na warstwie tekstowej. To był czas, gdy metafizyka telepała człowiekiem bardziej, pytania o kondycję planety wybrzmiewały donośniej. Zwłaszcza że odczucie samotności u Damona Albarna spotęgowała śmierć jego bliskiego przyjaciela. Pomimo brytyjskiej ziemi pod stopami drugi dom pozostał w sercu muzyka. „To wszystko bazuje na nastroju, w który wprawiła mnie Islandia" – mówił o płycie. Utwór „Cormorant" nie powstałby, gdyby nie kąpiel w islandzkim morzu. „Esję" mógłby napisać wspomniany Ólafur Arnalds, jeśli miałby akurat bardzo kreatywny dzień – brzmi jak neopoważka (tak bywa nazywany nurt neo-classical) z domieszką ambientu i nagrań terenowych.

Czytaj więcej

„Hip Hop Genealogia”, czyli rap do czytania

Poza tym autor postawił na kontrasty – między kompozycjami zupełnie przestrzennymi a zamkniętymi w rygorach bitu czy formule piosenki; między retro a współczesnością; między lokalnym a muzyką świata. Dlatego na „The Nearer the Fountain..." tu i ówdzie przebija się rytm bossa novy, odzywa się jazz (w „Combustion" nawet dość hałaśliwy free jazz). O „Darkness to Light" jeden z recenzentów napisał, że to „upalony walc, który daje poczuć klimat angielskiej riwiery po sezonie". A leniwe i nostalgiczne „The Tower of Montevideo" już samą nazwą odsyła do Urugwaju.

Najbardziej niezwykłe jest na tym albumie to, że Damon Albarn prowadzi przez niego za pomocą swojego fantastycznego, porównywanego do Elvisa Costello bądź Davida Bowiego barytonu tak, jakby cała ta ekscentryczna mozaika rozwiązań była najbardziej naturalna na świecie. I wszystko to – choć na pozór nie ma prawa – rzeczywiście wydaje się na miejscu: dziwnie zaaranżowane piosenki oraz interludia, post-rock i house'owa stopa, estrada i dronowa elektronika w brzmieniach, ekologia i poezja w niedosłownych tekstach. Ta zgodność wynika z klasy samych kompozycji oraz osobowości twórcy. „Podczas tworzenia tego albumu byłem na swojej własnej, mrocznej wyprawie i doprowadziła mnie ona do wniosku, że czyste źródło może wciąż istnieć" – mówił sam zainteresowany w nawiązaniu do nazwy zaczerpniętej z XIX-wiecznej liryki. Z ekscytacją myślę o tym, do czego jeszcze dojdzie w poszukiwaniach.

„The Nearer the Fountain, More Pure the Stream Flows", Damon Albarn, wyd. Trangressive, dyst. Mystic Production

Wyliczanka jest długa, trzeba ją zacząć od Björk, a potem to już jak kto woli. Jeżeli ma być bliżej ognia, to Misþyrming, jeżeli natomiast lodu – Ólafur Arnalds. A pomiędzy czeka plejada wybitnie zdolnych. Do tego nie trzeba przecież być rodowitym mieszkańcem, by się tymi terenami fascynować, umieć oddać ich klimat. Jeżeli nie najlepszym, to najświeższym dowodem tej tezy jest Damon Albarn, który Islandię regularnie odwiedza od 1997 roku. Ma dom na obrzeżach Reykjaviku i po latach postanowił w końcu przekuć fascynację na dźwięki.

Pozostało 86% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi