Jan Maciejewski: Magia dziecięcego pokoju

Jeśli chodzi o teologię, zatrzymałem się w rozwoju mniej więcej po skończeniu siedmiu lat. I muszę przyznać, że bardzo mi z tym dobrze. Kilka razy próbowałem wydorośleć, złapać za rękę Augustyna, Tomasza czy Ratzingera i opuścić dziecięcy pokój, ale oni – po tym chyba poznać można prawdziwych mędrców – odsyłali mnie z powrotem do zabawek.

Publikacja: 31.12.2021 06:00

Jan Maciejewski: Magia dziecięcego pokoju

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Może naprawdę ten, kto się bawi, dwa razy się modli? Sądzę, że transcendencji doświadczyć na serio można tylko w dwóch miejscach – kościele i dziecięcym pokoju. Podczas liturgii i zabawy. To zresztą nie może być przypadek, że ta pierwsza zaczyna się od słów „Oto przystąpię do Boga, który rozwesela młodość moją".

Cały religijny światopogląd, wszystko co z czasem zaowocuje oziębłością albo gorliwością, cynizmem lub świętością, jest zawarte w dziecięcym stosunku do zabawek. Raz jeden w tym życiu, przez te kilka wspaniałych lat, kiedy jest się ono w stanie bawić na serio i bez zastrzeżeń, spełnia się obietnica Chrystusa: bogami będziecie. To te kilkuletnie dłonie powołują do życia, sepleniące usta nadają imiona, niezborne ruchy kreują światy i kierują losami. Jeśli nie zgubiłeś w dzieciństwie pluszaka albo lalki, to nic nie pojmiesz z przypowieści o zagubionej owcy. Nie dotrze do ciebie, że nawrócenie nie jest niczym innym jak odnalezieniem. W zakurzonym rogu grzechu, pod stertą śmierdzących błędów. Ile czułości i troski udało ci się przelać na zabawki, tyle samo będziesz w stanie przyjąć od Tego, w którego rękach spoczywa twój los.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Litania pozorów

Stąd właśnie cały nasz współczująco-nieufny stosunek do zabawek. Od baśni o ołowianym żołnierzyku do „Toy Story" ciągnie się to podniecające podejrzenie – to przecież niemożliwe, żeby były tylko zabawkami. Żeby nie miały swego, choćby tylko wewnętrznego życia. One, które otrzymują tyle ludzkiej troski i uwagi, miałyby pozostać zimne i nieczułe? Coś w tej transakcji się nie zgadza. Jeśli bezpowrotnie wyrosło się z zabawek, żegna się z nimi bez żalu pod koszem ze śmieciami, to umiera w nas nie tylko wewnętrzne dziecko, ale samo Boże Dziecięctwo. Jaką miarą odmierzyliśmy i nam będzie odmierzone.

W filmie „W chmurach" zwolniony z pracy mężczyzna siedzi w pokoju dziecięcym i czyta „Aksamitnego królika", powieść dla dzieci napisaną przez Margery Williams niemal 100 lat temu. – Znasz? – pyta granego przez George'a Clooneya Ryana Binghama. – Tak, mocna rzecz – odpowiada Bingham.

Stąd właśnie cały nasz współczująco-nieufny stosunek do zabawek. Od baśni o ołowianym żołnierzyku do „Toy Story" ciągnie się to podniecające podejrzenie – to przecież niemożliwe, żeby były tylko zabawkami.

„Aksamitny królik" jest duchowym ćwiczeniem, którego jeśli nie odbędzie się przed ukończeniem siódmego roku życia, nie da się już później nadrobić. Jedna Margery Williams zrozumiała religijną doniosłość dziecięcego pokoju – fakt, że jest on przedsionkiem katedry. Nie pyta o to, czy zabawki są prawdziwe, tylko jak prawdziwymi mogą się stać. I odpowiada, że nastąpi to wtedy, kiedy ich sztuczna sierść będzie tak wytarta, że niemal zupełnie zniknie. Ich kształty będą zniekształcone setkami godzin czułych objęć i szalonych zabaw. Słowem – będą zniszczone, nieatrakcyjne dla świata ani jakichkolwiek innych dzieci. Ale to właśnie będzie najlepszy dowód – jedyny sensowny i wiarygodny – że były kochane. A jeśli tak – staną się prawdziwe. Ich aksamitna skóra zamieni się w prawdziwą sierść. Sztuczne, skulone w nienaturalnej pozie nogi rozprostują się i pozwolą wykonać skok w nieznane. Opuszczą dziecięcy pokój, tak jak my wszyscy ten świat. Nie zostaną jednak wyrzucone, lecz same odejdą. Magia dziecięcego pokoju przemieniła je w prawdziwe zwierzęta. Ale to był dopiero przedsionek, czas próby i zapowiedź. Prawdziwy świat czeka za oknem. Ze słońcem zamiast lampy, trawą w miejsce dywanu i rzeczywistością, która zastąpi zabawę. Kto pokochał zabawkę tak, że zamienił ją swoją miłością w prawdziwe stworzenie, ten sam zasłużył na miłość, otwarte okno w dziecięcym pokoju tego świata. I nowe, prawdziwe życie.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Sowa Minerwy wylatuje przed świtem

Może naprawdę ten, kto się bawi, dwa razy się modli? Sądzę, że transcendencji doświadczyć na serio można tylko w dwóch miejscach – kościele i dziecięcym pokoju. Podczas liturgii i zabawy. To zresztą nie może być przypadek, że ta pierwsza zaczyna się od słów „Oto przystąpię do Boga, który rozwesela młodość moją".

Cały religijny światopogląd, wszystko co z czasem zaowocuje oziębłością albo gorliwością, cynizmem lub świętością, jest zawarte w dziecięcym stosunku do zabawek. Raz jeden w tym życiu, przez te kilka wspaniałych lat, kiedy jest się ono w stanie bawić na serio i bez zastrzeżeń, spełnia się obietnica Chrystusa: bogami będziecie. To te kilkuletnie dłonie powołują do życia, sepleniące usta nadają imiona, niezborne ruchy kreują światy i kierują losami. Jeśli nie zgubiłeś w dzieciństwie pluszaka albo lalki, to nic nie pojmiesz z przypowieści o zagubionej owcy. Nie dotrze do ciebie, że nawrócenie nie jest niczym innym jak odnalezieniem. W zakurzonym rogu grzechu, pod stertą śmierdzących błędów. Ile czułości i troski udało ci się przelać na zabawki, tyle samo będziesz w stanie przyjąć od Tego, w którego rękach spoczywa twój los.

Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena