Jan Maciejewski: Litania pozorów

Roku piętnastego panowania Tyberiusza, gdy Piłat Poncjusz zarządzał Judeą i Herod był tetrarchą Galilei, a Filip, brat jego, tetrarchą Iturei i krainy Trachonickiej, gdy Lizaniasz był tetrachą Abileny, za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza stało się słowo Pańskie do Jana".

Aktualizacja: 24.12.2021 09:40 Publikacja: 24.12.2021 06:00

Popiersie cesarza Tyberiusza

Popiersie cesarza Tyberiusza

Foto: Musée Saint-Raymond (Licence Ouverte or Licence Ouverte), via Wikimedia Commons

Kto dziś pamiętałby o pierwszych siedmiu dżentelmenach, gdyby wychudzony prorok z ogniem w oczach nie zaczął któregoś dnia krzyczeć nad brzegiem pewnej rzeki? W ostatnią niedzielę przed Bożym Narodzeniem w kościołach rozbrzmiewa ten rząd nazwisk, jak przestroga i ostrzeżenie. Zanim padną słowa o gotowaniu drogi Pańskiej i prostowaniu ścieżek, trzeba było palcem wskazać na to wszystko, co leży na poboczu. I samo o sobie głosi, że jest głównym traktem – mainstreamem. Te imiona, od Tyberiusza do Kajfasza, to litania pozorów. Dobrze jest ją odmawiać raz na jakiś czas, żeby ujrzeć rzeczy tak, jak wyglądają naprawdę, a nie jak chciałyby być widziane.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: To czary najwyższe

Jan, syn Zachariasza, obudził się któregoś ranka w swojej pustelni i poczuł, że czas pójść nad rzekę. Ruszył bieg spraw, który doprowadzi do tego, że najpierw będzie zdzierał gardło, żeby na końcu mu je poderżnięto. I to jest właściwa treść historii, wszystko inne, co działo się w tym czasie, to kurz na jej kartach. Wspominamy go tylko po to, żeby chętniej zdmuchiwać ten gromadzący się na stronach rozdziału, w którym akurat przypadło nam żyć.

Kto dzisiaj pamiętałby o spisie zarządzonym przez Augusta, wielkim święcie imperium, gdyby pewien chłopiec nie urodził się wtedy w jednej z mniej ważnych jego prowincji? Wydarzenia, te prawdziwe, odbywają się prawie zawsze w ciszy. Dobiegają do góra kilku par uszu i nawet ci wybrani nie zdają sobie pewnie sprawy z ich doniosłości. To reguła, która obowiązuje nie tylko w odniesieniu do historii zbawienia.

Wydarzenia, te prawdziwe, odbywają się prawie zawsze w ciszy. Dobiegają do góra kilku par uszu i nawet ci wybrani nie zdają sobie pewnie sprawy z ich doniosłości. To reguła, która obowiązuje nie tylko w odniesieniu do historii zbawienia.

„Pozdrowiła mnie tak przejmująco, że zdało mi się wówczas oglądać ostatnie granice szczęśliwości". To z kolei Dante o ukłonie, jaki złożyła mu Beatrycze. Kolejnej zwrotnicy historii, chwili, w której coś się wydarzyło. Kobieta uśmiechnęła się do mężczyzny, ruszyła lawina, na której końcu znalazła się „Boska komedia". W tym samym czasie, tuż obok, walczyły ze sobą stronnictwa gibelinów i gwelfów. Papież z cesarzem spierali się o władzę i wpływy, sądząc, że od tego właśnie zależy kształt świata, jego los. Ten sam, który zaczął się ustalać i rozstrzygać pod wpływem uśmiechu kobiety. Każda wielkość zaczyna się od niedostrzegalnego podmuchu, dopiero z czasem przechodzi w huragan. Z biegiem czasu, wieków i tysiącleci wzbiera tylko na sile.

Chrystus był wierny tej regule nawet po swojej śmierci. Czy po zmartwychwstaniu wybrał się do któregoś z centrów ówczesnego świata? Odwiedził Piłata albo Kajfasza, żeby zagrać im na nosie, albo któregoś z dziejopisów, by złożyć przed nimi świadectwo – dopilnować, aby fakt powstania z martwych znalazł się na czołówkach ich opowieści? Czy może raczej zamiast tego siedział nad brzegiem jeziora i przygotowywał śniadanie dla przyjaciół? Nikomu ważnemu ani poważanemu nie pozwolił sprawdzić realności swoich ran, jeśli już jakieś palce zostały wetknięte w miejsca po gwoździach i włóczni, to nie pachniały oliwą ani drogimi olejkami, tylko cuchnęły rybą. Nie potrafię sobie wyobrazić bardziej przekonującego dowodu Jego boskości niż fakt, że tak oszczędnie jej dowodził. Nie dbał specjalnie o to, żeby się o nim dowiedziano – jeżeli czynił cuda, to wyłącznie z litości, nie dla rozgłosu. Nie miały być dowodem ani treścią, co najwyżej dyskretnym snopem światła padającym na scenę. Nie odwracały uwagi od tego, co naprawdę się wydarzało.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Ostatnie stadium ludzkiej pychy

O tym, gdzie jest prawdziwa scena, komu przypadła główna rola, kto jest tylko statystą, a kto widzem, dowiadujemy się na długo po zakończeniu przedstawienia. Jedno tylko się nie zmienia. Nazwiska zamieszczone na afiszach zostają najszybciej zapomniane.

Kto dziś pamiętałby o pierwszych siedmiu dżentelmenach, gdyby wychudzony prorok z ogniem w oczach nie zaczął któregoś dnia krzyczeć nad brzegiem pewnej rzeki? W ostatnią niedzielę przed Bożym Narodzeniem w kościołach rozbrzmiewa ten rząd nazwisk, jak przestroga i ostrzeżenie. Zanim padną słowa o gotowaniu drogi Pańskiej i prostowaniu ścieżek, trzeba było palcem wskazać na to wszystko, co leży na poboczu. I samo o sobie głosi, że jest głównym traktem – mainstreamem. Te imiona, od Tyberiusza do Kajfasza, to litania pozorów. Dobrze jest ją odmawiać raz na jakiś czas, żeby ujrzeć rzeczy tak, jak wyglądają naprawdę, a nie jak chciałyby być widziane.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Mistrzowie, którzy przyciągają tłumy. Najsłynniejsze bokserskie walki w historii
Plus Minus
„Król Warmii i Saturna” i „Przysłona”. Prześwietlona klisza pamięci
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Ryszard Ćwirlej: Odmłodziły mnie starocie
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Polityczna bezdomność katolików
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
teatr
Mięśniacy, cheerleaderki i wszyscy pozostali. Recenzja „Heathers” w Teatrze Syrena