W kilka grudniowych wieczorów przeczytaliśmy z synem „Wrońca" Jacka Dukaja. Książkę tak mało „dobranockową", jak to sobie tylko można wyobrazić. Zupełnie różną od tych wszystkich uśmiechniętych i pouczających opowiastek, jakimi przemysł beztroski każe nam karmić dzieci. To baśń, która coś wie. Nie tylko o pewnej długiej, zimowej nocy, po której nie było teleranka. O Milipantach-Turbulantach, Podwójnych Agentach i kłamliwych Bubekach. O Maszynach-Szarzynach, Szpiclach spiczastych i Członkach na plenum się pleniących. MOMO pałującym i krukach czarnych na szarym niebie i brudnym śniegu. Ona wie coś o nas, o nas dwóch, ojcu czytającym i synu zasłuchanym. Wie i, co ważniejsze, nie waha się tego powiedzieć. A to, co ma do powiedzenia, przeraża, jak tylko przerażać może i powinna baśń. Ta, która nie ma na celu podarować snu spokojnego i kolorowego, tylko wyrwać z letargu, odszarzyć myśli i serce.
Czytaj więcej
Taką wyprawkę trzeba przygotować zawczasu. Tak samo jak kobiety w ostatnich tygodniach ciąży pakują do walizki, którą wezmą ze sobą do szpitala, same najpotrzebniejsze rzeczy. Są wtedy jednocześnie zapobiegliwe, zwięzłe i przewidujące.
Stan wojenny byłby baśnią nawet i bez „Wrońca". Nieprzypadkowym zbiegiem okoliczności był fakt, że zaczął się on w noc świętej Łucji. Kiedy, jak wierzono, ciemność zapadała najgłębiej, wokół i w nas, a Bóg oddawał na kilka godzin szatanowi władzę nad światem. Na tę noc zespół Armia skomponował egzorcyzm, „Opowieść zimową", z powtarzającym się refrenem – „Niech bestia śpi, gdy serce drży, w grudniową noc, niech nie wie nic Zły". Tamtej nocy bestia nie poszła spać. A Zły krążył po ulicach, stukał do drzwi. Już wcześniej wiedział sporo, teraz tylko się upewniał. Sprawdzał swoje informacje – adresy, miejsca pobytu. Ciemność ogarnęła świat. Ciemność, po której zamiast wzejść światło, rozpleniła się szarość.
Stan wojenny byłby baśnią nawet i bez „Wrońca". Nieprzypadkowym zbiegiem okoliczności był fakt, że zaczął się on w noc świętej Łucji. Kiedy, jak wierzono, ciemność zapadała najgłębiej, wokół i w nas, a Bóg oddawał na kilka godzin szatanowi władzę nad światem.
To ona przeraża najbardziej. Mocniej niż ciemność i krew, samotność czy zdrada. One wszystkie z czasem rozpierzchły się i wyschły, ukoiły i zobojętniały. Tylko szarość wciąż gęstnieje, wsuwa się przez dziurki od klucza i szpary pod drzwiami. Ma swoich wysłanników i wierne sługi. Maszyny-Szarzyny nie tylko stoją na meblościankach, ale wciskają się do kieszeni, obłapiają przeguby rąk. Wiją się wokół nas i szarzą, ach jak szarzą bezlitośnie. Szarość nie wymaga dowodów lojalności, podpisów, nie zostawia śladów w żadnych aktach, które po latach można by przeczytać i zlustrować jej mniej lub bardziej tajnych współpracowników. Szarość rządzi, szarość radzi, na końcu szarość każdego zdradzi.