Jan Maciejewski: Ostatnie stadium ludzkiej pychy

Pierwszy na ten pomysł wpadł francuski filozof i przyrodnik, hrabia Buffon. Wizja ziemi jako pustyni skutej lodem szybko opanowała jednak umysły tak wielu artystów i ludzi nauki, że przypisywać mu wyłączne do niej prawo własności byłoby sporym nadużyciem.

Publikacja: 19.11.2021 16:00

Jan Maciejewski

Jan Maciejewski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Lord Byron poświęcił jej poemat o apokaliptycznym tytule „Ciemność". Idea obrastała w fachową terminologię, najwięksi naukowcy przełomu XVIII i XIX wieku dostarczali niezbitych dowodów na nieuchronną „śmierć termiczną" naszej planety. Pojawiały się również naukowe – a jakże – recepty na uchronienie Ziemi przed ostygnięciem. Sam Buffon proponował wykorzystanie do ogrzania świata ciepła wulkanów. Badacze mnożyli dowody, a filozofowie oddawali nastroje – to właśnie z XIX-wiecznej termodynamiki Artur Schopenhauer zapożyczył zasadę entropii, naukowy fundament swojego pesymizmu.

Z tamtej intelektualnej mody pozostało dzisiaj kilka rozdziałów w podręcznikach do historii idei i nieskończona liczba memów z niemieckim pesymistą w roli głównej: „Słońce świeci, ptaszek kwili, może byśmy się zabili", „Wszystko się ułoży. Trzy metry pod ziemią", „Na górze róże, na dole bzy, nic się nie liczy, a zwłaszcza ty".

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Granica jako sposób istnienia

Zmienił się lęk – to już nie zimno, tylko ciepło ma przynieść światu „termiczną" zagładę – ale nastrój pozostał. W naszych czasach jego symbolem i znakiem jest pokolenie „doomerów" (od angielskiego doom – fatum) pogrążonych w chronicznej depresji i przeczuciu nieuchronnej, ekologicznej apokalipsy. Ale to nie Matka Ziemia mści się na swoich wyrodnych dzieciach. To my sami zgotowaliśmy sobie ten los. Dzisiejsze lęk i fatalizm to tylko odbicie, prosta konsekwencja pychy.

Od kiedy nastała nowoczesność, to my sami zaczęliśmy ustalać reguły i prawa. Traktować rzeczywistość jako wielki projekt, którego przebieg i cele ustalimy sami. Młodszy zaledwie o pokolenie od Schopenhauera inny niemiecki filozof Johann Gottlieb Fichte pisał, że „płodzić dzieci, to wydobywać z siebie nowych zarządców natury". To zdanie tak naprawdę niewiele różni się od coraz modniejszej dziś tezy, że płodzić dzieci, to wydobywać z siebie zagładę Ziemi. Oba stwierdzenia są awersem i rewersem tej samej wizji człowieka i natury. Nowoczesny projekt się nie skończył, tylko lekko zmodyfikował swoje założenia oraz – nawiązując do grantowej nowomowy – „planowane cele". To już nie przyroda ma zostać poddana bezwzględnej kontroli człowieka, tylko on sam – jeszcze bezwzględniejszemu – panowaniu przyrody. A wszystko zaczęło się w chwili, kiedy zdezerterował on z roli korony stworzenia i postanowił zostać jego królem.

Od kiedy nastała nowoczesność, to my sami zaczęliśmy ustalać reguły i prawa. Traktować rzeczywistość jako wielki projekt, którego przebieg i cele ustalimy sami

Zrzucił z siebie pancerz kontekstu, w którym przebiega jego życie na Ziemi. Praw ustalonych bez jego udziału czy nawet proszenia o kontrasygnatę przez Kosmos – w wizji pogańskiej, czy Boga – w chrześcijaństwie. To on jest źródłem wszechrzeczy, mistrzem wyciągającym dłonie. „Pieśń to wielka, pieśń – tworzenie". Mistrzem zawieszonym w chaosie. Pytanie tylko, czy będzie próbował go okiełznać, zaślepiony oświeceniowym optymizmem, czy może jednak stwierdzi, że łatwiej jest dać mu się pochłonąć, jak zdaje się twierdzić dzisiaj. Ludzki umysł zaczął wytwarzać sielskie wizje przyrody uwolnionej od brzemienia człowieka już dawno temu. Ale w szeleście nieściętych ludzką ręką drzew, szumie niezanieczyszczonych odpadami mórz nie chodziło nigdy – i śmiem twierdzić, że tym bardziej nie chodzi dzisiaj – o miłość do przyrody, troskę o klimat. Najbardziej upajający był fakt naszego nieistnienia. Przywilej niebytu. Ostatnie stadium pychy.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski. Suwerenność myśli

Aleksiej Kiriłłow, jeden z bohaterów „Biesów" Dostojewskiego, postanawia osiągnąć boskość poprzez samobójstwo. Udowodnić, że sam jest stwórcą poprzez akt samozniszczenia. Na moment przed swym czynem kompulsywnie gryzie palec wskazujący. Tę część ciała, którą na fresku z kaplicy Sykstyńskiej stykają się Bóg z Adamem. Pierwsze ognisko śmiertelnej choroby stworzenia. Bycia powołanym i określonym przez coś większego niż ja sam. Ponowne odnalezienie jej bakcyla jest dzisiaj naszym największym zadaniem. Większym być może nawet od redukcji emisji gazów cieplarnianych.

Lord Byron poświęcił jej poemat o apokaliptycznym tytule „Ciemność". Idea obrastała w fachową terminologię, najwięksi naukowcy przełomu XVIII i XIX wieku dostarczali niezbitych dowodów na nieuchronną „śmierć termiczną" naszej planety. Pojawiały się również naukowe – a jakże – recepty na uchronienie Ziemi przed ostygnięciem. Sam Buffon proponował wykorzystanie do ogrzania świata ciepła wulkanów. Badacze mnożyli dowody, a filozofowie oddawali nastroje – to właśnie z XIX-wiecznej termodynamiki Artur Schopenhauer zapożyczył zasadę entropii, naukowy fundament swojego pesymizmu.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Grób Hubala w Inowłodzu? Hipoteza za hipotezą
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS