Drogi Laci,
Znaleźliśmy się na jednym z najpoważniejszych progów od dziesięcioleci. Nie tylko wy na Węgrzech, czy my w Polsce, ale my wszyscy w całej Europie i na świecie. Właśnie wydałem tom o Chinach ery Xi Jinpinga i mam pełną świadomość, że w sensie politycznym i strategicznym rysuje się nam na horyzoncie nowa zimna wojna. Przyszłość jest niepewna i trudno przewidzieć, w którym kierunku pójdzie świat. Wszędzie pełno otwartych pytań.
Czynnik niemiecki
Coś się jednak stało w wielkiej polityce, w stolicach ważnych państw – i to nie tylko w Londynie po brexicie, ale też w Waszyngtonie i w Berlinie. Tak jak przez kilka poprzednich lat decydował o wszystkim „czynnik Trumpa", tzn. interesy były ważniejsze od wartości, tak w obecnej Ameryce Bidena mamy mieszankę: wrócili liberałowie i demokracja, ale polityka siły (Power Politics) nadal jest w grze, tak samo jako wielobiegunowy porządek na świecie. A to oznacza, że mamy do czynienia już nie tylko z dwustronnymi ustaleniami (dealami) jak za Trumpa.
Inna jest też sytuacja w Europie. Unia Europejska drży w posadach. Jej przyszłość jest otwarta i niepewna. Można przypuszczać, że dopiero po przyszłorocznych wyborach prezydenckich we Francji będziemy wiedzieli, w jakim kierunku zmierzamy. W obecnych pandemicznych czasach tylko jedno zdaje się być pewne: dziś na kontynencie decyduje nie tylko Bruksela, ale także czynnik niemiecki. Albowiem czy komuś się to podoba, czy nie, bez Niemiec nie da się zrobić nic, jeśli chodzi o naszą przyszłość i dalszy bieg integracji.
Wchodzący na scenę nowy kanclerz Olaf Scholz i jego wielobarwna koalicja socjalistów, liberałów i zielonych przedłożyła swój program, który naturalnie nie za bardzo się podoba obecnym władzom w Budapeszcie czy Warszawie – i to nie tylko dlatego, że jest tęczowy. Szefowa dyplomacji, wywodząca się z Zielonych Annalena Baerbock, zapowiada nawet zmianę paradygmatów w polityce zagranicznej i obiecuje aktywne wspieranie idei „utrzymania strategicznej autonomii" UE, którą to koncepcję już od dawna forsował prezydent Francji Emmanuel Macron. A jeśli już nie tylko Paryż, ale i Berlin chce wzmocnić pozycje UE i opowiada się za dalszą integracją w formie koncentrycznych kręgów, bo tym jest w istocie propozycja federalizacji, a nawet Stanów Zjednoczonych Europy, to tutaj natychmiast trafiamy na nowy próg i ostrą linię podziału: albo federacja, albo sojusz suwerennych państw, o czym od dawna głośno w Budapeszcie i co niedawno głośno wybrzmiało na szczycie tych ostatnich sił w Warszawie.