Mówi on o tzw. podwójnym obiegu i jest to już trzecie modelowe rozwiązanie w trwających nieco ponad cztery dekady reformach. Po poprzednim nacisku na szybki wzrost i budowę siły państwa teraz postawiono na budowę siły nabywczej obywatela. Albowiem właśnie to silna klasa średnia, teraz szacowana na 400 mln osób, oraz kwitnący rynek wewnętrzny mają być motorami napędowymi dalszego rozwoju, a nie eksport i otwarcie na świat, jak było dotychczas. To drugie będzie teraz tylko „drugim obiegiem", co nie znaczy jednak, że Chiny staną się ponownie autarkiczne.
A przynajmniej nie zamierzają takimi być, czego dowodem podpisana w listopadzie, po ośmiu latach żmudnych negocjacji, nowa umowa mówiąca o powołaniu Rozwiniętego Partnerstwa Gospodarczego w Regionie Azji i Pacyfiku (RCEP) z udziałem 15 państw odpowiadających w sumie za 30 proc. światowego PKB. To odpowiedź na słynny kiedyś amerykański zwrot na Pacyfik. Jak widać, jest nią nakręcana przez Chiny inicjatywa integracyjna, ale bez udziału Amerykanów.
Kto wie, czy właśnie ten projekt oraz rosnąca asertywność Chin nie wywołają kolejnego zwrotu ku Azji ze strony administracji prezydenta Joe Bidena. Rozpoczęło się bowiem poszukiwanie sojuszników, a z tym szybko rosnące i tym samym budzące zazdrość Chiny mają spore kłopoty. Wpadły w ostry zatarg nie tylko z USA, ale ostatnio też z Australią. A jak wynika z badań agencji Pew w Waszyngtonie, podczas pandemii wizerunek Chin na świecie jeszcze bardziej się pogorszył. Stosunek głosów negatywnych do pozytywnych w ocenie ChRL wyniósł: 85:9 w Japonii, 81:15 w Australii, 73:22 w USA, 85:14 w Szwecji, 71:25 w Niemczech. Najbardziej gwałtowne spadki opinii pozytywnych zanotowano w ciągu minionego roku, często nawet rzędu 20 procent!
Sytuacja na scenie zewnętrznej nie wygląda najlepiej. Na froncie wewnętrznym kierownictwo państwa nadal zdecydowanie prze do przodu i stawia teraz na wysokie technologie oraz postęp naukowo-techniczny (ZTE, 5G, Huawei, TikTok), co też wywołuje kontrowersje i tworzy kolejny front dla starcia z USA i Zachodem.
Szczęśliwie Chiny mają sposoby wyjścia z tej sytuacji. Po poprzednim ekspansywnym etapie i zniszczeniu środowiska władze chcą wejścia na ścieżkę zielonej, a nawet bezwęglowej gospodarki. To są cele, które wymagają dalszego otwarcia i współpracy ze światem. A wszystko to razem wymaga przekroczenia progu trzeciego – i bodaj najtrudniejszego. Chcąc być innowacyjne, Chiny nie mogą już tylko kraść, przemycać, składać i przerabiać obcych pomysłów. Trzeba samemu być kreatywnym. Stąd trzecia, najtrudniejsza bariera: trzeba przejść od ilości do jakości.
Jednak sukcesy
Czy to się uda? Zachód, jak zawsze, powątpiewa. Jednakże dwóch autorów wywodzących się z Indii, a związanych z Singapurem, przecież zdominowanym przez Chińczyków – Kishore Mahbubani oraz Parag Khanna – nie ma żadnych wątpliwości. Pierwszy opublikował w początkach tego roku, tuż przed pandemią, obszerny tom zatytułowany znamiennie „Czy Chiny wygrały?". Postawił jeszcze znak zapytania, ale treść tej pracy jednoznacznie podkreśla przewagi komparatywne tamtejszej technokracji. Uważa on bowiem, dość słusznie, że Chiny to nie tylko KPCh i powrót do marksizmu, o czym teraz głośno, ale przede wszystkim kolebka biurokracji oraz elitarnych rządów. Dlatego proponuje, by mierzyć dalszy rozwój Chin nie tylko poprzez ideologiczne, a tym bardziej wyłącznie dysydenckie okulary.
Natomiast Parag Khanna już w tytule swej ostatniej książki twierdzi, że „Przyszłość należy do Azji". Uważa on, że w ślad za szybko rozwijającymi się Chinami, a wcześniej Japonią i azjatyckimi tygrysami, nadciąga cała fala nowego regionalnego dynamizmu, począwszy od Indii czy Indonezji. On też na swój sposób potwierdza tezę postawioną przez Mahbubaniego, mówiącą o tym, że Zachód przegrał. Pisze on, że „porządek zachodniego świata już nie istnieje i nigdy nie powróci".
Natomiast Mahbubani uzupełnia: „Zachód odgrywał wiodącą rolę w historii świata przez ostatnie niemal 200 lat. Teraz musi się nauczyć, jak dzielić się władzą, a nawet porzucić dominację i dostosować się do świata, w którym już niepodzielnie nie panuje".
Czy nie są to tezy stawiane na wyrost? Dwa ostatnie przypadki, lądowanie chińskiej sondy na Księżycu oraz sprowadzenie na Ziemię 2 kg próbek gruntu, a w nie mniejszym stopniu, ogłoszone w początkach grudnia, odpalenie „sztucznego Słońca", czyli reaktora fuzji jądrowej HL-2M Tokamak, skutecznie odtwarzającego reakcje w jądrze Słońca, każą nam patrzeć na Chiny i Azję zupełnie inaczej niż dotychczas.
Dwie lub trzy dekady temu mogliśmy traktować je jako egzotykę i obszar nam odległy. Kto jednakże dzisiaj nie wie, co się tam dzieje, daje tym samym dowód swojej ignorancji, a nie kulturowej wyższości, o której stale jesteśmy przekonani. Czy aby na pewno tak pozostanie?
Dr hab. Bogdan Góralczyk jest politologiem, sinologiem, profesorem i dyrektorem Centrum Europejskiego na Uniwersytecie Warszawskim