Uwielbiamy własne narracje. Na przykład tę, że punktem zwrotnym dla Chin były burzliwe wydarzenia na placu Tiananmen wiosną 1989 roku. Tymczasem, jak zwykle, w Pekinie uważają inaczej: punktem zwrotnym był rozpad ZSRR. Władcy z nadania Komunistycznej Partii Chin (KPCh) z Deng Xiaopingiem na czele miały bowiem mocno zakodowane w umysłach hasło (jeszcze z lat 50. XX wieku): „Związek Radziecki dziś to nasze jutro".
Wtedy przestraszyli się, że jutro także oni mogą zawisnąć na gałęzi. Przysłowiową kwadraturę koła, czyli dylemat, jak zachować wszystko (czytaj: władzę), a przy tym wszystko (czyli KPCh) zostawić na miejscu, rozwiązali w iście chiński sposób: przestali reformować realny socjalizm, bo wiedzieli, co się stało z Michaiłem Gorbaczowem i ZSRR. W zamian postanowili włączyć wielki, liczący ponad miliard mieszkańców chiński rynek do światowego, wówczas już kapitalistycznego obiegu, czego zwieńczeniem stało się przyjęcie ChRL do Światowej Organizacji Handlu (WTO) w grudniu 2001 roku.
Imperialny przesyt
Nastąpiło to tuż po ważnym punkcie zwrotnym, czyli – pierwszych w dziejach – terrorystycznych atakach na USA (nie tylko WTC) 11 września 2001 r., które niemal natychmiast przyniosły ze sobą misję ISAF, czyli wsparcia bezpieczeństwa w Afganistanie, tak niesławnie teraz się kończącą. I już natychmiast rodzą się spekulacje: czy Chiny zajmą powstałą próżnię?
Patrząc przez geostrategiczne okulary, w ostatnich trzech dekadach było tak, że jedyne i niekwestionowane supermocarstwo po rozpadzie ZSRR, Stany Zjednoczone Ameryki, stopniowo traciły swój hegemoniczny status, podczas gdy Chiny stale rosły w siłę, bezustannie zwiększając zakres swych wpływów, oddziaływania i siły. Jak to wyjaśnić czy zinterpretować?
W tym celu warto sięgnąć po obszerną – i do dziś cenną – pracę brytyjskiego historyka, ale wykładającego na renomowanym amerykańskim uniwersytecie Yale, Paula Kennedy'ego „Wzrost i upadek wielkich mocarstw". W tym głębokim studium obejmującym okres od wielkich odkryć geograficznych autor doszedł do wniosku, że wielkie mocarstwa, podobnie jak jednostki, często nie potrafią się powstrzymać, są ciągle nienasycone i chętne do dalszej ekspansji. Tę chorobę, która może być bardzo groźna i nawet zakończyć mocarstwowy status, nazwał Kennedy „imperialnym przesytem".