Czy metafizyka wyjaśni okropność zła

Czy metafizyka może jakkolwiek wyjaśnić okropność zła, cierpienia, bezsensu?

Publikacja: 10.12.2021 16:00

Czy metafizyka wyjaśni okropność zła

Foto: materiały prasowe

Pytanie, nad którym chcemy i powinniśmy się tu pochylić, nie jest tożsame z tym zadanym przez Augustyna, unde malum? Skąd pochodzi zło? Nie wiemy zbyt dobrze, skąd zło się bierze. Pytanie brzmi raczej: a co ze złem? Co metafizyka ma do powiedzenia na jego temat? Przede wszystkim należy podkreślić, że chodzi tu o wielkie graniczne pytanie całej metafizyki. Nie ma potrzeby udowadniać istnienia zła, w wystarczającym stopniu świadczy o nim okrucieństwo świata, a przede wszystkim ludzi, tak często zachowujących się w sposób nieludzki. Stanowi to najlepszy argument przeciwko metafizyce i bez wątpienia w dużej mierze tłumaczy niechęć, z którą się dziś ona spotyka.

Owa niełaska, spuścizna metafizyki nominalistycznej czasów nowoczesnych, nie przeszkadza jednak potrzebie metafizycznej, o której Kant mawiał, że stanowi część natury ludzkiej, nieustannie się potwierdzać i być potwierdzaną. Jest tak nie tylko dlatego, że w owej potrzebie zawiera się zamysł i racja bytu całej filozofii, ale także dlatego, że krytyka kierowana jest przeciwko metafizyce najczęściej właśnie w jej imię: zarzuca się jej, że nie będąc w stanie wypełnić swoich obietnic, nie potrafiąc rozwiązać problemu zła, jest dyscypliną niemożliwą do realizacji. Wedle tego myślenia zło ma być nie do pogodzenia z ideą wszechświata rozumianego a priori jako zgodny z porządkiem dobra. Owa krytyka odwołuje się do dwóch pierwszych filarów myśli metafizycznej, to jest idei mówiącej, że świat ma pewien sens i że jest rządzony przez jakieś dobro.

Mamy tu rzeczywiście do czynienia z jednym z najbardziej niebezpiecznych wyzwań stojących przed metafizyką. Zło jest jedyną poważną antymetafizyką, zwłaszcza jeśli głoszą ją prawdziwe ofiary zła, czyli paradoksalnie ci, którzy głosu nie mają, którzy zostali go pozbawieni i których cierpienia nigdy nie zostały usłyszane.

Czytaj więcej

Wielka ucieczka z Polski Jaruzelskiego

Wyzwanie

Czy metafizyka może jakkolwiek wyjaśnić okropność zła, cierpienia, bezsensu? Samo pytanie jest przewrotne, jeśli nie perwersyjne, ponieważ zrozumieć zło lub chcieć przyjąć perspektywę łagodzącą w jakiś sposób jego potworność, oznaczałoby pozbawić je radykalnego charakteru. Zło, z Kantem czy bez niego, jest radykalne w tym sensie, że nie można go odnieść do żadnego innego zjawiska, które pomogłoby je wyjaśnić. Zło nie jest jedynie „brakiem" dobra lub „skutkiem ubocznym" wspaniałej ludzkiej wolności. Zło w ten sposób relatywizowane przestaje być złem. Zrezygnujemy więc z jakiejkolwiek próby przedstawienia teodycei, która miałaby „usprawiedliwić" zło sub specie aeternitatis. Nie patrzymy z perspektywy wieczności, lecz przez pryzmat czasów, w których przerażająca rzeczywistość zła zdaje się zaprzeczać całej metafizyce.

Poniższe niezgrabne przemyślenia nie mają więc na celu w jakikolwiek sposób wytłumaczyć lub usprawiedliwić zła. Paul Ricoeur miał rację, mówiąc, że nie można go w pełni zrozumieć, można je co najwyżej zwalczać w imię Dobra. Chcemy jedynie wykazać, dlaczego i w jaki sposób wysiłek metafizyczny daje się obronić pomimo zła. Nie przedstawimy teodycei, ponieważ zakładałoby to możliwość postawienia się na miejscu Boga, co jest nieosiągalne. Chodzi nam raczej o nieporadną „metafizykodyceę". W obecnej epoce, która karmi się oskarżeniami przeciwko metafizyce i najchętniej pozbyłaby się jej w imię jakiejś lepszej, bardziej przystającej do rzeczywistości filozofii, a więc lepszej metafizyki, upieram się, że jej sprawa jest do obronienia. Metafizyka jest przecież jedną z najbardziej inspirujących i najbardziej prometejskich realizacji ludzkiej wiedzy, której filary stanowią fundament naszego uniwersalnego rozumienia godności ludzkiej, fundament samej nauki, która ma na celu odkrywanie piękna świata, a także nadziei pokładanej w edukacji, która musi przecież w jakimś stopniu bazować na wierze w to, co ludzkie.

Próbując wytłumaczyć nie tyle samo zło, ile metafizykę, wypowiem się w sposób osobisty, nie bacząc na polityczną poprawność. Nie będę się więc odnosił do żadnej konkretnej przyjętej czy poważanej metafizyki, jako że zło jest wyzwaniem, które dotyczy każdej jej odsłony, przeszłej, obecnej i przyszłej; zawsze tak będzie. Tę koncepcję zaczerpnąłem od Ricoeura, który w złu zawsze widział największe wyzwanie filozofii. Wyzwanie oznacza nie tylko porażkę czy granicę myśli, ale także zachętę, by myśleć więcej i lepiej, a w tym kontekście wskazuje na samą metafizykę.

Wysiłek łączy się z cierpieniem

Przedstawię więc cztery lub pięć myśli, prostych i z pewnością nieudolnych. Uważam jednak, że każdej prowokacji, każdemu wyzwaniu, należy się odpowiedź, jakkolwiek niezgrabna by była.

Ból, cierpienie, rzeczywistość i radykalność zła, choć powszechnie „uznane", nie znajdują słów dość mocnych, by je mogły wyrazić. Na wstępie chciałbym więc zaznaczyć, że metafizyka, mówiąc o pięknie jako o czymś najbardziej olśniewającym (ekphanestaton), do pewnego stopnia uwzględnia owo Wyzwanie zła i nieporządku, który ono oznacza. Takie podejście wyraźnie bowiem zakłada, że nie wszystko jest piękne, istnieje wiele rzeczy, o których absolutnie nie możemy tego powiedzieć. Jednak pośród przytłaczającej szarości, która trapi ludzkość i nie tylko ją, nie da się nie dostrzec przebłysków piękna, dobra, celowości i rozumności, które „ujawniają" się w świecie. Dostrzegamy je właśnie ze względu na powszechną posępność, która nas otacza. Być może są one rzadkie, widać je jednak wyraźnie na tle ogromu nieszczęścia, cierpień i okropności, które odczuwamy i obserwujemy aż w nadmiarze. Określenie piękna i dobra jako ekphanestaton oznacza pośrednio uznanie wszechobecności zła jako jednego z podstawowych założeń wysiłku metafizycznego. Wszelki wysiłek łączy się z cierpieniem. Stąd płynie nadzieja metafizyki.

Walka o spójność

Druga myśl może niestety wydawać się argumentem „logicznym". Jednak w porządku idei, do którego należy metafizyka, z jej trzecim filarem, którym jest założenie o rozumności człowieka, nie można przecież wyrzec się wszelkiej logiki. Chodzi o koncepcję głoszącą, że doświadczenie nieporządku musi zakładać istnienie porządku. Jeśli wszystko w świecie byłoby nieuporządkowane, jeśli istniałyby tylko nieszczęścia, cierpienia i katastrofy, pojęcia te byłyby pozbawione jakiegokolwiek sensu. Na poziomie empirycznym nieustannie zdumiewa nas ogrom nieszczęść, których doświadczamy lub o których słyszymy (w gazetach, w mediach tradycyjnych czy społecznościowych, ludzie nie rozprawiają o niczym innym; swoją drogą, ciekawe dlaczego?). Oburza nas to jednak właśnie dlatego, że owe katastrofy odróżniają się na tle innego doświadczenia, być może mniej zauważanego, jakim jest szczęśliwy i mniej tragiczny bieg rzeczy. Zdumiewa nas bezsensowne morderstwo, potworna tragedia czy zamach terrorystyczny, ponieważ są to, taką przynajmniej możemy mieć nadzieję, wydarzenia wyjątkowe. Podkopują one oczywiście nasze zaufanie do życia, oznacza to jednak, że domyślnie je mamy. Nawet na poziomie samego języka, który ukazuje ową negatywną rzeczywistość, doświadczenie zła maluje się jako odbiegające od normy. To zło jest tym, co odróżnia się od piękna, którego istnienie zostaje tym samym nieśmiało potwierdzone. Zło, cierpienie i absurd wzbudzają nasze oburzenie jedynie dlatego, że nasze domyślne oczekiwania są zgodne z założeniami metafizyki.

Ci, którzy zauważają zło w świecie (zło we wszystkich jego formach: cierpienia fizycznego i psychicznego, błędu i grzechu, zepsucia moralnego, niesprawiedliwości, śmierci), są tymi, którzy w ostatecznym rozrachunku najmocniej wierzą w ową logikę. To, na co tak naprawdę wskazują, to niezgodność zła z dobrem – pięknem świata (lub jego stworzyciela). Ich sprzeciw jest więc „walką o spójność", w którą skrycie wierzą.

Ludzie zbyt dużo narzekają

Trzecia myśl, którą chciałbym podjąć, dotyczy naszego nastawienia, postawy, jaką możemy przyjąć w obliczu zła. Mówiąc wprost: ludzie zbyt dużo narzekają. Przynajmniej niektórzy zdają się znajdować perwersyjną przyjemność w skarżeniu się na nieszczęścia dotykające świata, a w szczególności ich osobiście, nie starając się ich relatywizować. Owe biadolenia są w bardzo wielu przypadkach usprawiedliwione, zależy mi, żeby to podkreślić. Jednak, na miłość boską, czy to naprawdę jedyna postawa, jaką możemy przyjąć wobec życia, które jest nam dane? W żaden sposób nie neguję nieszczęść, które dotykają świata, nikt nie jest od nich wolny, nawet nasze zachodnie „szczęśliwe" społeczeństwa (szczęśliwe przynajmniej w porównaniu z innymi, powiedziałbym wręcz, że ze wszystkimi innymi, jeśli przyjrzeć się historii ludzkości), którym obce są okropieństwa prawdziwych wojen czy epidemie takie jak dżuma.

Nie rozumiem jednak, jaka korzyść miałaby płynąć z dodawania do litanii o smutnej doli ludzkości jeszcze jednego głosu, na pewno nie mojego własnego. Istnieje dziś wystarczająco wiele wartościowych książek, artykułów, opinii i ruchów, wyrażających oburzenie wobec niezaprzeczalnego zła świata, którego niektórych przejawów nawet nie podejrzewamy. W moim odczuciu jednak życie jest zbyt krótkie, by cały swój czas poświęcić na marudzenie. Czy naprawdę nie mamy nic lepszego do roboty? „Lepsze" (melius) jest stopniem wyższym od dobrego. Czy w obliczu zła nie powinniśmy przede wszystkich starać się za wszelką cenę go wyeliminować, złagodzić, wnosić do świata dobro?

Parafrazując słynne zdanie prezydenta Kennedy'ego lub autora jego przemówień (don't ask what your country can do for you, ask yourself what you can do for your country): nie marnujcie czasu na skargi odnośnie do zła, wy, którzy bardzo często robicie to z pełnym żołądkiem, zastanówcie się raczej, co możecie zrobić, by je zwalczyć i sprzeciwić się nieszczęściom, które dotykają innych. Zdecydowanie wolę tych, którzy, dzięki swoim wynalazkom i inicjatywom, robią coś, aby poprawić dolę ludzkości i świata, na małą czy dużą skalę, od tych, którzy nieustannie narzekają. Czy nie ma na świecie wystarczająco wielu marud i proroków nieszczęścia? Kto chciałby z nimi żyć?

Czytaj więcej

Żywy język mroku

Spuścizna w trzech religiach księgi

Kolejnej kwestii również nie powinienem poruszać, zbyt często jednak zapominamy, że wyrażanie protestu i roszczeniowość to postawy stosunkowo nowoczesne. Powszechnie wiadomo, że nowoczesność wiąże się z rozkwitem indywidualizmu, to jest z pojawieniem się jednostki świadomej swoich praw (co jest skądinąd zjawiskiem bardzo pozytywnym), która, jak rozpuszczone dziecko, chciałaby, żeby świat dopasował się do jej potrzeb (a to oczywiście nie jest możliwe). Kartezjusz miał rację, mówiąc, że lepiej zmienić swoje pragnienia niż ład świata, nawet jeśli, jestem o tym przekonany, ów ład można zmienić na lepsze, zwłaszcza w obrębie najbliższego otoczenia i codziennej rzeczywistości, w której żyjemy. Niemniej jednak typowo nowoczesna postawa człowieka zbuntowanego stała się naszą, spadkobierców nowoczesności (i lat sześćdziesiątych), drugą naturą. Niniejsza rozprawa nic w tej sprawie nie zmieni.

Być może warto jednak w tym miejscu zauważyć, że ludzie starożytni mieli większą łatwość akceptowania świata razem z obecnym w nim złem, przebłyskami szczęścia i dobrodziejstwami. Z całą pewnością lepiej od nas znali wojny, epidemie, katastrofy, krwawe okrucieństwo i cierpienie fizyczne, które dotykały ich bardziej bezpośrednio niż nas. Coś jednak kazało im uznać, że są one częścią życia i że prawdziwa mądrość polega na tym, by nauczyć się je akceptować i z nimi mierzyć. Filozofie hellenistyczne z tej zgody i akceptacji uczyniły podstawę swojego patrzenia na świat.

W dzisiejszym świecie, który, jak ciągle powtarzam, stał się nam dość obcy, mniej znacząca zdaje się chęć „zmienienia świata", marzenie, które, jak pokazał Rémi Brague, ma swoje korzenie w alchemii i myśleniu magicznym, niż własnego wobec niego nastawienia. Ta druga postawa charakteryzowała świat antyczny i średniowieczny. Możemy wręcz powiedzieć, że znajdowała się u korzeni poszukiwań filozoficznych i metafizycznych.

Co więcej, ludzie przeszłej epoki zanurzeni byli w świecie, w którym istnienie boskości było oczywiste. Człowiek nie tyle w bogów „wierzył", ile wiedział, że istnieją. Dzisiejsze sprowadzenie religii jedynie do elementu wiary (subiektywnego i niepewnego), z całą pewnością przyspieszone przez chrześcijaństwo oraz spadek znaczenia rytuału, który mu towarzyszy, to jeden ze skutków współczesnego nominalizmu. Wiedza, że istnieją boskość i bogowie, oznacza przyznanie, że nasza ludzka perspektywa jest z konieczności ograniczona i ułomna. To odróżnia naszą naturę od nieśmiertelnych, błogosławionych bogów. Według tej oczywistości metafizycznej i premetafizycznej jednostka, która dziś stała się wszechmocna, nie ma ostatniego słowa. Uznaje bowiem fakt, że bóstwa, które my siłą rzeczy znamy bardzo słabo, wiedzą więcej. Podstawową nadzieją religii jest wiara, że owo bóstwo obiecuje jakiś rodzaj odkupienia rodzajowi ludzkiemu czy wręcz całej naturze: jej niezliczone cierpienia mają kiedyś się skończyć. Nic dziwnego, że metafizyka w naturalny sposób odnalazła się w tej nadziei i że wiele religii przyjęło perspektywę metafizyki, która, podobnie jak religia, wypływa z uniwersalnego doświadczenia cierpienia i zła.

I rzeczywiście, to przyjęcie spuścizny metafizyki odnajdujemy w trzech wielkich religiach księgi: judaizm aleksandryjski, reprezentowany przede wszystkim przez Filona, interpretował teksty Tory według kategorii metafizyki platońskiej; Ojcowie Kościoła z kolei, chcąc zrozumieć filozofię chrześcijaństwa, mocno inspirowali się neoplatonizmem. Jeśli zaś chodzi o wielkich filozofów świata muzułmańskiego, Al-Farabiego, Awicennę i Awerroesa, niezaznajomieni z patrystyką chrześcijańską, poznali grecką metafizykę poprzez szkoły filozoficzne Aten i Aleksandrii i chcieli ją zaadaptować w nauczaniu Koranu. Działa to w dwie strony, ponieważ bardzo często to Koran czytany jest w świetle metafizyki greckiej, jak na to wskazuje „Decydujący traktat" Awerroesa. Można powiedzieć, że we wszystkich trzech religiach księgi, jak również w innych, które są od nich zależne, perspektywy religii i metafizyki przenikały się wzajemnie. W istocie religie zaczerpnęły z metafizyki greckiej, a mówiąc dokładniej z neoplatonizmu, koncepcję rzeczywistości w całości zorientowanej na zasadę wyjątkową i transcendentalną, rozumianą jako najwyższe Dobro.

Tragiczny wybór człowieka

We współczesnym świecie ta perspektywa metafizyczna stopniowo zanika, robiąc miejsce temu, co Rémi Brague nazwał „królestwem człowieka". W owym królestwie ograniczona ludzka perspektywa staje się absolutna i wyłączna. By jeszcze mocniej potwierdzić swoją pozycję, odrzuca ona wszelką transcendencję i uporczywie ogłasza to wszem wobec, tak jakby chciała się dzięki temu utwierdzić w swojej niepewnej emancypacji. Taka postawa człowieka niepokornego, podlegającego jednak wciąż swojemu śmiertelnemu przeznaczeniu, musi się skończyć tragicznie. Człowiekowi współczesnemu nie pozostaje więc nic innego jak skarżenie się w pustkę, którą wokół siebie stworzył. Podobnie rzecz się ma z jego filozofią, która „krytykuje", „dekonstruuje", ale już nie kontempluje. Porzuciła ideę, że istnieją piękno warte podziwiania i mądrość (sophia), do której filozofia może dążyć. Zapomniała zadać za Hiobem pytanie: kim właściwie jesteśmy, że wystawiamy Boga na próbę? Metafizyka przypomina, jak bardzo postawa buntownicza, jakże dziś modna, nie wyczerpuje wszystkich możliwości myśli. Istnieją inne, dużo szlachetniejsze i dużo bardziej odpowiadające naszej naturze, takie jak kontemplacja, słuchanie i poznanie.

Czy metafizyka jest więc „kwietystyczna"? Tak, o tyle, o ile za Augustynem w pokoju odnajduje najwyższe dobro na ziemi. Nie oznacza to jednak, że metafizyka wiąże się z bierną postawą, wspiera ona bowiem swoimi racjami i refleksją wszelkie odpowiedzialne kroki, które do niego prowadzą. Nie ufa przy tym nikomu, kto bez ustanku skarży się na życie, nie robiąc nic, by wpłynąć na zło świata.

Sens rzeczy i jego kruche piękno

Na koniec chciałem powiedzieć, że o wiele ważniejsze dla życia człowieka jest wychwalać i, nie mając złudzeń, sławić piękno świata. Zło istnieje, ale istnieje także piękno, które się wyróżnia (ekphanestaton) i którym możemy się zachwycić, zachwytem, który zawsze uważano za źródło myśli filozoficznej. Ów zachwyt pozwala odzyskać zaufanie do życia, sprawia, że warto żyć. Leży u podstaw tworzenia najważniejszych instytucji, które zrodziły się z nadziei metafizyki i które w ten czy inny sposób głoszą jej ideał piękna. Jest fundamentem nauki, nadziei na rozumowe poznanie świata i osiągnięcie szczęścia, które ona obiecuje i rzeczywiście umożliwia. Celem nauki jest odkrycie tego sensu, piękna i intelektu świata po to, by pomóc nam walczyć z dotykającymi nas nieszczęściami. Jeśli nie istniałby w świecie żaden sens, żadna przyczyna, po co mielibyśmy go poznawać? Również w tym wypadku słuszne jest spostrzeżenie Kartezjusza, który mówił o drzewie filozofii, czy też nauki, które ma swoje korzenie w metafizyce.

Czytaj więcej

Literatura pamięci

Według filozofa metafizyka podtrzymuje fizykę, w dzisiejszym rozumieniu po prostu naukę, a gałęziami, które wyrastają z jej pnia, są mechanika, medycyna i etyka. Nowoczesność wywyższyła naukę do nieoczekiwanego poziomu, ujawniając w ten sposób swoją metafizyczną ślepotę. Wspierając naukę, metafizyka daje jednocześnie nadzieję edukacji, wiarę, że ludzka inteligencja i wrażliwość rozwijane zyskują, pozwalając nam uwolnić się od ignorancji i głupoty (ukazanej jako „jaskinia" Platona), zrozumieć sens rzeczy i docenić ich kruche piękno. Nie wyrzekajmy się więc metafizyki ani jej piękna, ponieważ jest ona najlepszą bronią przeciwko złu, które uporczywie trwa i które musi zostać pokonane. To metafizyka pozwala nam powiedzieć: venceremos, zwyciężymy.

Fragment książki Jeana Grondina „Piękno metafizyki" w przekładzie Marii Marczak, która ukaże się nakładem PIW

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Pytanie, nad którym chcemy i powinniśmy się tu pochylić, nie jest tożsame z tym zadanym przez Augustyna, unde malum? Skąd pochodzi zło? Nie wiemy zbyt dobrze, skąd zło się bierze. Pytanie brzmi raczej: a co ze złem? Co metafizyka ma do powiedzenia na jego temat? Przede wszystkim należy podkreślić, że chodzi tu o wielkie graniczne pytanie całej metafizyki. Nie ma potrzeby udowadniać istnienia zła, w wystarczającym stopniu świadczy o nim okrucieństwo świata, a przede wszystkim ludzi, tak często zachowujących się w sposób nieludzki. Stanowi to najlepszy argument przeciwko metafizyce i bez wątpienia w dużej mierze tłumaczy niechęć, z którą się dziś ona spotyka.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi