– Minęło kilka lat, zanim to zostało załatwione. Ale wtedy, mając rodzinę i dzieci, poszedłem własną drogą, zakładając firmę graficzno-reklamową, najpierw z kolegą, a potem już własną. Znalazłem swoją niszę, w której się po części odnalazłem – opisuje.
Maciej Klich dodaje, że te pierwsze lata były okupione tzw. chorobą emigracyjną, stresem i depresją, próbą znalezienia sobie nowego miejsca do życia, nowego domu, w nowych, jakże innych okolicznościach. – Wszystko było nowe, nieznane, obce. Brakowało rodziny, przyjaciół, znajomych, no i tego imperatywu bycia „niepokornym". Miałem poczucie dezercji z kraju, gdzie znajomi pozostali i walczyli z opresyjnym reżimem – dodaje.
Dlatego z przyjaciółmi włączył się w pomoc dla kraju. Zbierał fundusze w ramach tzw. Składki Górnośląskiej i wysyłał pieniądze do organizacji podziemnych. – Organizowałem wysyłki sprzętu medycznego dla szpitali, książek i materiałów do osób związanych z podziemiem – wspomina. Stopniowo wciągnął się do pracy w środowisku polonijnym. Był jednym z założycieli i działaczy harcerstwa polskiego w Szwecji.
„W grudniu 1981 r. na terenie Szwecji przebywało ok. 1,6 tys. polskich turystów. Tamtejsze władze wydały w styczniu 1982 r. rozporządzenie, zgodnie z którym wszystkie osoby przebywające w Szwecji od 13 grudnia 1981 r. mogły się starać o prawo stałego pobytu. Według statystyk Migrationsverket (Szwedzkiego Urzędu Imigracyjnego) polska grupa narodowościowa powiększyła się na przełomie lat 1982–1983 o prawie 5,5 tys. osób. W całej dekadzie lat 80. przybyło ok. 17 tys. Polaków. W 1989 r. liczebność Polonii przekroczyła 32 tys. osób" – napisał w swojej książce.
Udało się uniknąć zgorzknienia
Z perspektywy czasu decyzja o wyjeździe była jedną z najlepszych, jakie podjąłem w życiu. Jestem ekonomistą, specjalistą od finansów, ale nie mam tu w żadnym wypadku na myśli spraw materialnych – podkreśla Kazimierz Dadak.
Wprowadzenie stanu wojennego to „dla Polski wielka tragedia, dla mnie wówczas też, ale patrząc na to wydarzenie z dzisiejszej perspektywy, z mojego osobistego punktu widzenia to był to dar z nieba" – podkreśla. – Bez tego wydarzenia nigdy bym z Polski nie wyjechał.
Dzięki temu nie tylko uzyskał stopień doktora nauk ekonomicznych, ale i zetknął się, jak mówi, z prawdziwą ekonomią. Dzisiaj jest profesorem finansów i ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia. W dorobku naukowym ma wiele publikacji, a także kilkaset artykułów w prasie popularnej zarówno w języku angielskim, jak i polskim. Publikuje m.in. w „Rzeczpospolitej".
– Z jednej strony prawie 40 lat spędzone w amerykańskim środowisku pozwoliło mi docenić wspaniałe elementy polskiej kultury, tradycji i historii, ale z drugiej lepiej dostrzec strony ujemne naszego narodowego charakteru. Moje zainteresowania daleko wybiegają poza ekonomię, więc dziś dużo lepiej rozumiem, skąd wzięły się rozbiory czy klęska wrześniowa. Także dużo lepiej zdaję sobie sprawę z tego, dlaczego w chwili obecnej 38-milionowy naród zamiast być cenionym członkiem międzynarodowej społeczności balansuje na granicy przepaści – mówi.
Zapytany o to, jakie poniósł straty, odpowiada: – Jedyną jest częściowa utrata ojczyzny. Dzięki pracy na uniwersytecie mogłem odwiedzać kraj co roku, ale jednak to nie jest to samo. Jeśli już, to „straty" ponoszę dziś. Moje liczne wysiłki, żeby nawiązać współpracę naukową z rodzimymi uczelniami, nie przyniosły najmniejszych rezultatów. Podobnie zakończyły się próby nawiązania współpracy z partiami politycznymi.
Pomimo to podkreśla, że bilans jest zdecydowanie korzystny. – W nauce istnieje takie pojęcie jak „counterfactual", czyli hipoteza przeciwna – co by było, gdyby coś się nie wydarzyło. Gdy dziś myślę, co by się stało, gdybym nie wyjechał, to sądzę, że w moim przypadku najbardziej prawdopodobny rozwój sytuacji byłby taki, jaki spotkał tysiące działaczy Solidarności, którzy w ramach transformacji zostali „wyrzuceni za burtę jak zbędny balast". Przypuszczalnie byłbym złamanym, zgorzkniałym i zawiedzionym człowiekiem. To, co elity włącznie z Lechem Wałęsą zrobiły z Solidarnością po 1989 r., woła o pomstę do nieba. Zakładając, że byłbym ponownie przyjęty do pracy w „S", to resztę zawodowego życia spędziłbym przekładając papierki w zarządzie regionu. Nie miałbym większego pojęcia o ekonomii ani o tym, jak ten świat naprawdę funkcjonuje.
– Nawet gdybym jakimś cudem po 1989 r. dostał posadę na uniwersytecie, to pracowałbym w systemie feudalnym, przeżartym przez kumoterstwo, a nie w środowisku, w którym panuje zdrowa konkurencja, wśród ludzi, którzy szanują wiedzę i profesjonalizm. Amerykańskie środowisko naukowe a polskie to są dwa zupełnie różne światy. O dostępie do fachowej literatury nawet nie wspomnę. Życie w systemie, który jest daleki od ideału, ale jednak nie wymaga cwaniactwa i kombinowania na każdym kroku, to jest także wielki plus – podkreśla prof. Kazimierz Dadak.
Coś za coś
Maciej Klich, gdyby nie wyjechał, być może byłby architektem albo historykiem lub – dodaje – „nie daj Boże politykiem". – Jak mój trochę młodszy, stryjeczny brat, Bogdan Klich, kto to wie... Dywagacje na ten temat to pogranicze tzw. historii alternatywnej, która jest nieprzewidywalna. Nie wiem, co bym robił do 1989 r. – mówi.
– Moje dzieci urodziły się w Szwecji i wychowywały się w na pewno w lepszych warunkach, niż gdyby urodziły się w tych czasach w Polsce. Dzięki temu zdobyły bardzo dobre wykształcenie. Dwoje najstarszych, Mattias i Matteus, wrócili do Polski i mieszkają tam – dodaje. Mattias skończył w Szwecji prywatną Stockholm Filmskola, a potem w Polsce Wyższą Szkołę Filmową w Łodzi, ożenił się i zamieszkał w Krakowie. Matteus skończył Kungliga Tekniska Högskolan, jest informatykiem i programistą, przed przyjazdem do Polski pracował wiele lat w USA w San Francisco. Najmłodszy Wojtek kończy podstawówkę Sztokholmie. To właśnie opieka nad dziećmi spowodowała, że Maciej nie wrócił do kraju, chociaż w 1991 r. dostał propozycję kandydowania do Senatu.
Czy rozwinął swoje talenty? – No cóż, zostając w Polsce, najprawdopodobniej nie stałbym się profesjonalnym grafikiem w branży reklamowej i artystycznej, pewnie nie założyłbym firmy komputerowej. Czyli jakieś moje talenty zostały ujawnione i rozwinięte jako alternatywa tego, co straciłem. Teraz po wielu latach zająłem się historią i politologią – odpowiada.
Publikował na łamach prasy polonijnej artykuły i eseje, napisał „Niepokornego", który został uznany przez IPN za materiał źródłowy do najnowszej historii Polski. – Teraz wyszła moja kolejna książka w wydawnictwie Polonica, „Upadła nadzieja, geneza stanu wojennego z 13 grudnia 1981 roku" napisana w ramach Polonijnego Projektu Wydawnictw Edukacyjnych, którego jestem pomysłodawcą i sponsorem. Za miesiąc ma się ukazać kolejna w ramach Ośrodka Edukacji IPN: „Stracone złudzenia, grudzień 1981" – dodaje.
Maciej Klich od 12 lat pracuje w Wydziale Konsularnym Ambasady Polskiej w Sztokholmie. Uważa, że nie może powiedzieć, że „ten dany mu czas na emigracji w jakiś sposób zmarnował", ale też trudno mu powiedzieć, co stracił, jaki jest bilans tych lat.
Natowska stolica Polski
Już niebawem ze szczecińskiej kwatery dowodzone będą wojska NATO operujące w naszej części Europy.
Za wcześnie na bilans
Piotr Kumelowski po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w wydziale infrastruktury nowojorskiego metra. Pod koniec lat 80. poznał przyszłą żonę – małżeństwem są od 32 lat, mają dwóch synów. Z dumą podkreśla, że znają język polski. – Po politycznym przełomie 1989–1990 próbowałem znaleźć pracę w amerykańskich firmach w Polsce, w jednym przypadku było już bardzo, bardzo blisko, ale nie wyszło – wspomina.
Kolej zawsze była jego pasją. Od czasu do czasu pisuje o jej rozwoju i historii do wydawnictw polonijnych, ale także do dwóch tytułów w kraju – „Rynku Kolejowego" oraz „Świata Kolei". Jest też działaczem polonijnym, członkiem władz Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku.
– Na ocenę zysków i strat z emigracji jeszcze nie pora – uważa. – Czou-En-laj (pierwszy premier komunistycznych Chin – red.) zapytany w czasie wizyty w Paryżu, jak należy ocenić po 200 latach bilans rewolucji francuskiej, miał odpowiedzieć, „na bilans jeszcze za wcześnie". Ogólnie plusy dodatnie, przy pewnych plusach ujemnych – Piotr Kumelowski uśmiecha się, przywołując słowa Lecha Wałęsy.
Korzystałem z referatu prof. Dariusza Stoli „Milion straconych Polaków" wygłoszonego 13 grudnia 2001 r. w Warszawie na sesji naukowej zorganizowanej przez Biuro Edukacji Publicznej IPN „Stan wojenny. Spojrzenie po dwudziestu latach" oraz książki Macieja Klicha „Niepokorny. Historia lat 1976–1989" wydanej przez IPN w 2018 r.
Dziękuję pani Lilianie Sonik za inspirację do takiego ujęcia rocznicy wprowadzenia stanu wojennego