Podczas wtorkowego spotkania prezydentów Rosji i USA Putin powtórzył swój szantaż. Albo NATO na piśmie zobowiąże się, że sojusz nigdy nie rozszerzy się na Wschód, a zarazem w żadnym z krajów graniczących z Rosją nie będzie rozlokowana broń, którą Kreml uzna za zagrożenie dla siebie, albo Moskwa zrobi użytek z wojsk zgromadzonych na granicy z Ukrainą. Szantaż ten zwykło się rozpatrywać w kategoriach bezpieczeństwa czy wojskowości. Ale warto zauważyć, jak przedmiotowo traktuje się tu naród ukraiński. Zresztą nie tylko o naszych sojuszników z Ukrainy chodzi, ale i o Gruzję czy Mołdawię, które Rosja też uważa za swoją strefę wpływów.
Czytaj więcej
Co corocznych tradycyjnych sporów w polskiej przestrzeni publicznej dzięki narodowcom kilka lat temu dołączył kolejny. W tym roku spór ten przebiegł tak groteskowo, że aż warto go opisać.
Dotyczy to także Polski i państw bałtyckich, ponieważ to te kraje są przedmiotem drugiego z warunków stawianych przez Putina – bo to wszak o najnowocześniejszym uzbrojeniu w Polsce, na Litwie, Łotwie czy w Estonii mówi Kreml, gdy domaga się, by przy jego granicy nie było broni stanowiącej dla niego zagrożenie. Putin domaga się rewizji ostatnich decyzji NATO z czasów agresji na Krym i Donbas, po których zdecydowano o wzmocnieniu wschodniej flanki. Polska, Litwa, Łotwa i Estonia mają się stać członkami NATO drugiej kategorii, o uzbrojeniu na naszym terytorium decydować miałby nie nasz rząd ani nasi sojusznicy, ale właśnie Kreml.
I znów sporo pisano o tej sprawie w kontekście bezpieczeństwa. Ale przecież to uderzenie w podstawową zasadę demokracji i samostanowienia narodów, które głoszą, że to poszczególne narody suwerennie decydują o swojej przyszłości. Putin jest zagrożeniem dla demokracji nie tylko dlatego, że odrzuca zasady zachodnich liberalnych demokracji we własnym kraju, ale i dlatego, że uważa, iż to najwięksi przywódcy mają decydować o losach innych. To zresztą pokazuje ryzyko myślenia w kategoriach geopolityki. Wspomniane przez Le Pen strefy wpływów oznaczają nic innego niż to, że to Niemcy, Francja czy Rosja zdecydują o losie mniejszych narodów.