W Budapeszcie na lewym brzegu Dunaju, przy moście Małgorzaty, niemal naprzeciw budynku parlamentu, stoi słynny pomnik obrońców Przemyśla. Jest częścią lokalnej martyrologii, pamiątką tragicznej ofiary Madziarów podczas starć nad Sanem. W Polsce nawet podstawowe fakty historyczne związane z tym ważnym epizodem nie są powszechnie znane. Dopiero wizyta w ruinach otwiera oczy na ogrom tych umocnień i ich krwawą historię.
Zacznijmy od krótkiej rekapitulacji dziejów twierdzy. W przeddzień wojny w 1914 roku była trzecią co do wielkości twierdzą świata, wyprzedzały ją tylko Verdun i Antwerpia. Już od początków jej budowy założenia architektoniczne były naznaczone gigantomanią. Budowę rozpoczęto we wczesnych latach 70. XIX stulecia, a zaplanowano na niemal ćwierć wieku. U progu wojny pierścień zewnętrzny umocnień liczył 45 km obwodu, twierdza składała się z 38 fortów, była otoczona tysiącem kilometrów zasieków i licznymi polami minowymi. Po wybuchu wojny załoga liczyła 131 tys. żołnierzy dysponujących między innymi niemal 2 tys. dział, ponad 20 tys. koni i taborem liczącym około 4 tys. wozów. Potężna twierdza miała chronić historyczne przejście z terenów ruskich w stronę Węgier i Wiednia.
Przed 1914 rokiem nikt na świecie nie spodziewał się skali zbliżającego się konfliktu i wojskowych zmagań. Twierdza miała straszyć, lecz historia przypisała jej zupełnie inne zadanie. Wyznaczyła jej rolę podobną do atakowanej przez dekadę przez Achajów Troi. Tyle że siły, jakie zmagały się w walce o jej utrzymanie czy przejęcie, były stokrotnie większe. Przemyśl przeżył aż trzy krwawe oblężenia i wsławił się trzecim najdłuższym okresem obrony po francuskim Verdun i carskim Osowcu. To pamiętne 173 dni od listopada 1914 do marca 1915 roku, ale o nich za chwilę.
Pierwsze oblężenie trwało niespełna miesiąc: we wrześniu i październiku 1914 roku. Niemal stutysięczna armia rosyjska, uskrzydlona zwycięstwem pod Gródkiem Jagiellońskim, mimo dwóch krwawych szturmów połamała sobie zęby na przemyskich umocnieniach. Straty Rosjan sięgnęły niemal 10 tys. żołnierzy. Po stronie obrońców zginęło tylko 300. Twierdza wypełniła swą misję, lecz Rosjanie wrócili już w listopadzie. Tym razem przyjęli inną taktykę, postanowili wziąć Przemyśl głodem i chłodem. I odnieśli sukces. Austriacy po zjedzeniu wszystkich zapasów, z końmi na czele, i po nieskutecznych próbach przebicia się przez łańcuch oblegających wysadzili część szańców i poddali twierdzę 23 marca 1915 roku. Już 2 kwietnia dumny Mikołaj II zwiedzał zniszczone fortyfikacje, ale Rosjanie nie cieszyli się przejęciem twierdzy specjalnie długo. Austriacy wsparci przez armię niemiecką wrócili już w połowie maja. W ostatnim dniu miesiąca rozpoczęli atak, a 3 czerwca przełamali moskiewską obronę. Już trzy dni później po odzyskanych zwaliskach dawnych fortów przechadzał się głównodowodzący armii austro-węgierskiej marszałek polny arcyksiążę Fryderyk Habsburg.
Czy wiedział już, że jest świadkiem powolnej agonii imperium? Nie, bez wątpienia wtedy jeszcze nie. Wojna trwała dopiero od roku. Postrzegano ją jako heroiczne zmagania kolosów. Intuicja, że za chwilę imperia rozsypią się jak domki z kart, starte przez nacjonalizmy i komunizm, była dostępna tylko wybranym. Patrzono więc z perspektywy Wiednia czy Budapesztu na Przemyśl jako na austro-węgierską Troję. A na cały galicyjski teatr działań wojennych jako gigantyczne pole walki, gdzie dla Habsburgów wykrwawia się najlepsza młodzież cesarstwa. Z dzisiejszej perspektywy był to jednak początek końca epoki wielkiej chwały.