Diana Brzezińska, Andrzej Gawliński. Zbrodnie bez ciał - fragment

Najpierw myśleliśmy, aby wywieźć ją samochodem i w samochodzie spalić, ale później doszliśmy do wniosku, że nie będzie to wyglądało na wypadek, i pomyśleliśmy, że wywieziemy ją gdzieś daleko. Nie mieliśmy wiele czasu i pomysłów i stwierdziliśmy, że wywieziemy ją do rzeki.

Publikacja: 06.08.2021 18:00

Diana Brzezińska, Andrzej Gawliński. Zbrodnie bez ciał - fragment

Foto: materiały prasowe

Małgorzata S. urodziła się 21 lutego 1978 roku w Poznaniu. W chwili zaginięcia miała jedynie 22 lata. Pracowała w serwisie urządzeń grzewczych, jej obowiązki sprowadzały się do przyjmowania zleceń i ustalania terminów napraw. Oprócz tego studiowała w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości. W wakacje dorabiała jako barmanka i kelnerka w hotelu. Biegle znała język angielski oraz niemiecki. Pracodawcy wspominali Małgorzatę jako osobę zorganizowaną, sumienną i zawsze punktualną. Miała potencjał i rzetelnie wykonywała swoje obowiązki.

Znajomi i rodzina mówili, że była miła, komunikatywna i niezwykle ufna. Bardzo łatwo nawiązywała kontakty towarzyskie, dzięki czemu miała spore grono znajomych. Podobała się mężczyznom.

Fotografie Małgorzaty S. wciąż widnieją na stronie Fundacji ITAKA Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych. Na jednej z nich widzimy uśmiechniętą niebieskooką blondynkę z delikatnie zakręconymi włosami sięgającymi ramion. Jej znakiem szczególnym jest pieprzyk w okolicy ust na prawym policzku.

Szybko okazało się, że wspomniane przez nas zaginięcie kobiety było tak naprawdę zabójstwem. Od tragicznych zdarzeń, które rozegrały się w wielkopolskiej wsi Komorniki, minęło już 20 lat. Nie ma jej ciała, nie ma grobu, a sprawca odsiaduje karę dożywotniego pozbawienia wolności.

Matka Małgorzaty nadal jednak wierzy, że córka pewnego dnia wróci do domu.

Sprawca

Sebastian S. urodził się 27 lipca 1974 roku. W chwili zniknięcia Małgorzaty S. był w klasie maturalnej, uczęszczał do liceum dla pracujących. Razem z kolegą prowadził zakład blacharski. Podobnie jak Małgorzata miał swoje plany i marzenia.

Ogromną pasją Sebastiana było nurkowanie. W wodzie przenosił się do innego świata, który mógł swobodnie eksplorować. Planował wyjazd nad Morze Adriatyckie, na obóz z osobami niepełnosprawnymi. Miała tam również jechać jego dziewczyna, którą zaraził pasją do nurkowania.



Znajomość

Sebastian S. był chłopakiem przyjaciółki Małgorzaty. Nie wiadomo, co o nim myślała, ale z relacji świadków wiemy, że odnosiła się do niego życzliwie. Podwoziła go i rozmawiała z nim.

Z kolei mężczyzna – jak wynika z zeznań i wyjaśnień złożonych w toku sprawy – nie cierpiał jej. Uważał, że psuła jego związek. Swojemu przyjacielowi często mówił, że najchętniej obciąłby jej włosy i na czole wytatuował słowo „kurwa", gdyż jego zdaniem wyjeżdżała za granicę, by trudnić się prostytucją. Miał planować porwanie Małgorzaty, upojenie jej poprzez „wlanie wódki do gardła" oraz wsadzenie do samochodu i wepchnięcie go pod nadjeżdżający pociąg w celu upozorowania wypadku.

Punktem kulminacyjnym w znajomości Sebastiana S. i Małgorzaty S. był grudzień 2000 roku. Kobieta planowała spędzić noc sylwestrową razem ze swoją przyjaciółką w Barcelonie, na zlocie młodzieży katolickiej. Chciały wyjechać zaraz po Bożym Narodzeniu i wrócić 2 stycznia 2001 roku. Zdążyły wyrobić paszporty, więc ten wyjazd był pewny. Małgorzata, w przeciwieństwie do swojej towarzyszki, nie była związana z ruchem katolickim. Dla niej czas spędzony w stolicy Katalonii miał być okazją do zwiedzania i poznania nowych osób. Bardzo cieszyła się na tę podróż. Nie mogła się jej doczekać.

Zgłoszenie zaginięcia

Policjanci z komisariatu w Mosinie 22 grudnia 2000 roku o godzinie 21.10 otrzymali zgłoszenie o płonącym samochodzie, który miał znajdować się w kompleksie leśnym za miejscowością Świątniki w kierunku Radziewic. Wnętrze samochodu fiat cinquecento zostało prawie doszczętnie zniszczone w wyniku oddziaływania ognia i wysokiej temperatury. Po zachowanych resztkach lakieru w części końcowej pokrywy silnika stwierdzono, że pojazd miał kolor czerwony.

Szybko ustalono, że samochód był zarejestrowany na Teresę S., mieszkankę Stęszewa. W rzeczywistości pojazd kupiła jej córka za zaoszczędzone pieniądze, jednak ze względów ubezpieczeniowych kobiety postanowiły zarejestrować go na Teresę S. Faktycznie był to więc samochód Małgorzaty S., to ona go użytkowała i dbała o niego. Czy był to nieszczęśliwy wypadek? Opuszczony, podpalony pojazd i brak w pobliżu dziewczyny lub jej zwłok – to wywołało uzasadniony niepokój i wiele pytań.

Policjanci dotarli do Teresy S. Matka zrelacjonowała, że córka jak każdego dnia wzięła rano samochód i pojechała nim do pracy. Od tamtej pory z nikim się nie kontaktowała. Już następnego dnia policjanci przeczesywali teren, jednak Małgorzaty S. nie odnaleziono. Nikomu też nie udało się nawiązać z nią kontaktu. Matka była nieco zaniepokojona zniknięciem dwudziestodwulatki. Tego dnia zadzwoniła do niej koleżanka z pracy jej córki i powiedziała, że ta wróci do domu wcześniej, bo źle się czuła.

Rankiem 23 grudnia 2000 roku matka zaginionej złożyła zawiadomienie o zaginięciu. Według wstępnych ustaleń 22 grudnia 2000 roku Małgorzata o 7.30 wyjechała do pracy. Dotarła na miejsce, spędziła tam dzień. Pracę opuściła krótko po godzinie 15.00 i zniknęła.

28 grudnia 2000 roku wszczęto dochodzenie w sprawie przestępstwa zniszczenia samochodu poprzez spalenie. Teresa S. złożyła wniosek o ściganie sprawców. Wartość samochodu wyceniła na 13 tysięcy złotych.

Poszukiwania

Gdzie jest Małgorzata? Ostatni ślad to zapis monitoringu jednego z poznańskich banków. Kamera uchwyciła kobietę 22 grudnia 2000 roku, pomiędzy 15.16 a 15.19, czyli tuż po wyjściu z pracy.

Teren przeczesywano kilkakrotnie – szukano rzeczy osobistych i zaginionej. Dopuszczano także możliwość, że kobieta nie żyje i poszukiwane jest ciało. W czynnościach uczestniczyło 110 policjantów z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu, 10 policjantów z komisariatu w Mosinie, 2 psy oraz 10 strażaków. Do poszukiwań dołączali się kolejni funkcjonariusze z ośrodka szkolenia policji, Komendy Wojewódzkiej w Poznaniu oraz pracownicy straży leśnej. Przeczesywano coraz większe obszary. Nie znaleziono jednak żadnego tropu. Cały czas panowały kiepskie warunki atmosferyczne, które utrudniały pracę.

Czas mijał, a Małgorzata S. nie została znaleziona, nie dała znaku życia, nie przebywała w placówkach medycznych ani opiekuńczych, nie została też wylegitymowana ani zatrzymana do kontroli drogowej. Zaginięcie nagłośniono w mediach. W kolejnych dniach nagłówki lokalnych gazet grzmiały: „Kto może pomóc? Nadal nie ma śladu po Małgorzacie S." czy „Trwają poszukiwania Małgorzaty S.".

Spalony pojazd trafił na policyjny parking, gdzie biegły z zakresu pożarnictwa przeprowadził badania. Dokonano szczegółowych oględzin, po których biegły wydał opinię. Stwierdził w niej, że samochód został podpalony, wcześniej natomiast jego wnętrze oraz prawe tylne koło oblano benzyną. Pożar stanowił więc następstwo celowego działania. Przy ówczesnych warunkach atmosferycznych nie było możliwości, żeby pojazd zapalił się samoistnie. Do podpalenia wystarczyło celowe działanie jednej osoby. W komorze silnika nie stwierdzono śladów pożaru. Wersja nieszczęśliwego wypadku się oddalała.

Zazwyczaj poprzez zaprószenie ognia sprawcy dążą do zniszczenia dowodów swojej zbrodni. Podpalają miejsce – a czasem i ciało ofiary – w nadziei, że śledczym nie uda się ustalić prawdziwego charakteru zdarzenia. Nierzadko wykorzystują do tego substancje łatwopalne. Podkreślić trzeba jedno: ogień niszczy wiele śladów, ale nie daje stuprocentowej gwarancji sukcesu. Z tego powodu niezwykle ważna jest współpraca śledczych z ekspertami z zakresu pożarnictwa.

Pokój Małgorzaty S. został przeszukany. Dokładnie sprawdzono jej rzeczy osobiste w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Zabezpieczono jej włosy i ślady linii papilarnych.

W odnalezienie Małgorzaty S. zaangażowani byli także jej bliscy. Wśród nich znajdował się Sebastian S., który pomagał policjantom w poszukiwaniach jako narzeczony przyjaciółki zaginionej.

Czy Małgorzata S. mogła samodzielnie podpalić samochód i uciec? Ta wersja była mało prawdopodobna i nielogiczna, gdyż samochód mogłaby wykorzystać w ewentualnej ucieczce.

Cały czas szukano innego, alternatywnego przebiegu zdarzenia. W przypadku kobiety opuszczenie bliskich nie wchodziło w grę, była z nimi bardzo związana. W miejscu zamieszkania pozostawiła paszport, niemożliwe więc byłoby legalne przekroczenie granicy kraju.

Już 12 stycznia 2001 roku policjantom udało się zlokalizować telefon marki Sony Ericsson należący do zaginionej. Miał go do niedawna niejaki Dawid Ł., który utrzymywał, że kupił aparat od Dawida P., a następnie zbył go Monice W. Nie był więc jedyną osobą, która posiadała ten telefon. Został on zakupiony na poznańskim straganie za kwotę 10 złotych. Sprzedawca i kupujący wiedzieli, że pochodzi z kradzieży. Początkowo nie sposób było jednak ustalić pierwotnego sprzedającego.

Policja w tej sprawie przesłuchała dwudziestojednoletniego Ryszarda J., który miał rzekomo nabyć telefon na straganie od nieznanego sprzedawcy. Przeprowadzone czynności pozwoliły założyć, że Ryszard J. musiał mieć bezpośredni związek z zaginięciem Małgorzaty S. i spaleniem jej samochodu.

Operator sieci udostępnił śledczym wykaz połączeń. Wszystkie osoby mające związek z telefonem Małgorzaty przesłuchano, a ich mieszkania przeszukano.

Ryszardowi J. zarzucono, że 22 grudnia 2000 roku w Poznaniu pozbawił wolności Małgorzatę S., co łączyło się ze szczególnym udręczeniem przetrzymywanej osoby. Przyznał się do popełnienia zarzuconego mu czynu. Złożył przy tym obszerne wyjaśnienia, które pomogły namierzyć głównego sprawcę.

Zatrzymany przyjaźnił się z dwudziestosześcioletnim Sebastianem S., który jeszcze w czasie wakacji opowiadał mu, że nie przepada za Małgorzatą S., przyjaciółką swojej dziewczyny. Twierdził, że „psuła" ich związek, buntowała ją przeciwko niemu i wyciągała na dyskoteki. Chciał się na niej zemścić. Pragnienie to nasiliło się 22 grudnia 2000 roku. Sebastian S. miał już nawet wcześniej opracowany dokładny plan. Podczas pierwszego przesłuchania Ryszard J. stwierdził:

– Mówił, że ma taki pomysł, aby złapać tę dziewczynę i wlać jej do gardła pół litra wódki, a następnie wepchnąć ją wraz z jej samochodem pod pociąg.

– Skąd to nasilenie niechęci do Małgorzaty S.?

– Powiedział mi, że jego dziewczyna wraz z jej koleżanką Małgorzatą S. wyjeżdżają za granicę na święta lub sylwestra. Małgosia namówiła jego dziewczynę na wyjazd. Miały już wykupione bilety. Mówił, że jest zły i musi coś z tym zrobić. Mówił, że wie, gdzie ta Gośka pracuje i jakim jeździ samochodem. Mówił, że chce ją zawinąć, zwieźć na działkę i przetrzymywać tydzień, aby nie wyjeżdżały za granicę.

Ryszard J. uległ i postanowił pomóc przyjacielowi. Na co dokładnie się zgodził? Czy mógł przypuszczać, co stanie się Małgorzacie S.?

Sebastiana S. zatrzymano 13 stycznia 2001 roku o godzinie 21.00. Przyznał się do zarzutu pozbawienia wolności Małgorzaty S., odmówił jednak składania wyjaśnień.

Zeznania zatrzymanych

Ryszard J. od początku był znacznie bardziej rozmowny niż Sebastian S. Podczas kolejnego przesłuchania podał śledczym dokładny przebieg zdarzenia: „Po około 10 minutach wyszła z bramy jakaś dziewczyna. (...) Sebastian w tym momencie powiedział mi, że to jest właśnie Małgorzata, i powiedział, że mam się schować do bramy, aby nas nie widziała. On też się schował do bramy. Dziewczyna, idąc ulicą Gąsiorowskich, skierowała się w stronę ulicy Głogowskiej. Sebastian powiedział wtedy: „Kurwa, chujowo jest bez samochodu, co teraz, chuj z tym, zrobię to innym razem". (...) Oznajmił mi, że jak będzie wyjeżdżać samochodem, to on wyjdzie i ją zatrzyma. Szliśmy za nią. Sebastian był ciekawy, gdzie ona idzie. Ja już trochę ochłonąłem i cieszyłem się, że nic z tego nie będzie. (...) „Patrz, ona wchodzi do banku". (...) Po około 2 minutach ona wyszła z banku i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Gdy zapaliło się zielone światło, ona zaczęła przechodzić przez ulicę, my również przeszliśmy przez ulicę. Przechodząc przez ulicę, spotkaliśmy tę dziewczynę. Sebastian powiedział do niej: „Cześć, Gosia", i zadał jej pytanie „co robi i czy idzie do pracy oraz czy jest samochodem". Małgosia odpowiedziała, że właśnie idzie do samochodu, a Sebastian zapytał się, czy nie podwiezie nas w kierunku ulicy Hetmańskiej. Ona odpowiedziała, że nie ma sprawy".

Ryszard J. doskonale wiedział, co chce zrobić Sebastian, mimo to nie ostrzegł Małgorzaty. Nie zrobił także nic, by powstrzymać mężczyznę – po prostu wsiadł razem z nim do samochodu. Kobieta z kolei nie spodziewała się niczego złego, podwoziła jedynie chłopaka przyjaciółki i jego kolegę. Nie widziała w tym żadnego zagrożenia.

„Małgorzata zgodnie z poleceniem Sebastiana zatrzymała samochód. W tym momencie, jak się zatrzymała, Sebastian powiedział, że ma zgasić samochód. Ona zapytała: „Po co?", on odpowiedział, że chce chwilę z nią porozmawiać. Ona nie zgasiła samochodu, Sebastian przekręcił kluczyki i wyciągnął je ze stacyjki. Jednocześnie chwycił ją za ręce, podciągnął je do góry, przesunął w kierunku przerwy między siedzeniami i kazał mi je chwycić. Wyciągnął taśmę i związał jej obie ręce. Następnie uderzył ją dwa razy pięścią w twarz, a ona zaczęła krzyczeć. On powiedział jej, że ma się zamknąć, ponieważ znów jej wykurwi. Ona się uspokoiła, zadała mu pytanie, o co mu chodzi.

Wysiadł z samochodu. (...) wrzucił ją na tylne siedzenie. Zerwał pokrowiec z siedzenia przedniego pasażera i przykrył nim Gosię. (...) Sam zajął miejsce za kierownicą i ruszył (...). Dojechaliśmy do Plewisk. Z Plewisk udaliśmy się stronę Komornik i dojechaliśmy do jego działki. (...) Sebastian otworzył drzwi cinquecento od strony pasażera. Chwycił ją za związane ręce i powiedział: „Dalej, wysiadaj, ty kurwo". Ta dziewczyna coś mówiła, „Nie rób mi nic", „O co chodzi" i „Dlaczego". Ja tej dziewczyny nie dotykałem. Ciągnął ją do tego pomieszczenia. Podeszliśmy do schodów, ja stałem za nimi, on odkrył plandekę, która przykrywała wejście do piwnicy, kopnął ją w tyłek i powiedział: „A teraz dopiero zobaczysz, co ci zrobię". Ciągnął ją za ręce i wciągnął do piwnicy, ona schodziła po schodach normalnie. Ja stałem u góry. Sebastian otworzył drzwi od piwnicy, zapalił światło, w tym momencie ja zszedłem na dół. Stanąłem w drzwiach.

Sebastian powiedział do niej: „Połóż się, kurwo", ona zapytała po co i dlaczego, a on odpowiedział: „Dopiero zobaczysz, ty dziwko". Ona się położyła na plecy. (...). On z takiej dużej beki, która tam stała, wyciągnął nóż kuchenny i chwycił go w prawą rękę. On stanął w rozkroku nad tą dziewczyną, jego stopy były na wysokości jej tułowia, w prawej ręce trzymał nóż, lewą ręką dociskał głowę do podłogi. Wbił nóż w szyję dziewczyny, po prawej stronie i powoli nóż, który był zagłębiony w jej szyi, przesuwał w lewą stronę. W tym momencie zobaczyłem, jak zaczyna wypływać krew z szyi i zaczyna tak pulsować. Ona w tym momencie dostała takie drgawki, ja wybiegłem do góry. Po około 30 sekundach on wybiegł za mną. Powiedział do mnie, co, kurwa, odpierdalam".

Tamtej nocy Małgorzata S. zmarła, wykrwawiła się na skutek zadanych jej obrażeń. Według Ryszarda J. pojechali później dwoma samochodami w bardziej oddalone miejsce, zostawili samochód ofiary i podpalili go za pomocą kanistrów z benzyną. Później Sebastian odwiózł go do domu. W drodze prowadzili normalną rozmowę. W końcu Sebastian miał spytać, czy Ryszard J. nie pomógłby mu usunąć zwłok. Ten po prostu odpowiedział, że „idzie do pracy i nie chce być w to więcej zamieszany". Zgodził się jednak sprzedać telefon Małgorzaty.

To nie był jednak koniec. Sebastian S. odezwał się do niego kilka dni później. Żądał od Ryszarda pomocy w posprzątaniu domku na działce. Ciała ofiary już tam wtedy nie było. Na podłodze pozostały jedynie plamy ropy i pasek.

Po przesłuchaniu Ryszarda J. śledczy ponownie przesłuchali Sebastiana S. Tym razem mężczyzna złożył wyjaśnienia. Opisał wszystko, co działo się aż do momentu zabójstwa. Odmówił jednak składania wyjaśnień w zakresie dalszych wydarzeń.

Jakie dokładnie plany miał Sebastian S. tamtego dnia? Jak wyjaśnił:

„Najpierw myśleliśmy, aby wywieźć ją samochodem i w samochodzie spalić, ale później doszliśmy do wniosku, że nie będzie to wyglądało na wypadek, i pomyśleliśmy, że wywieziemy ją gdzieś daleko. Nie mieliśmy wiele czasu i pomysłów i stwierdziliśmy, że wywieziemy ją do rzeki. Hasło rzeka rzuciłem ja.

Następnie zawinęliśmy ją w koc, do koca włożyliśmy cegłę jedną, która stała przy drzwiach prowadzących do piwnicy. To wszystko to, znaczy się S., cegłę, zawinęliśmy tak, jak mówiłem, kocem, i to wszystko obkleiliśmy taśmą. Taśmę klejącą miałem w samochodzie. Wynieśliśmy wspólnie S. z piwnicy i zanieśliśmy do samochodu marki Cinquecento. Ciało Małgorzaty S. umieściliśmy na siedzeniu pasażera. Do samochodu, gdzie były zwłoki, wsiadłem ja, natomiast Rysiek do LT.

Po wyniesieniu ciała S. do samochodu wróciliśmy do samochodu i ten szmat, który nasączony był krwią, wrzuciliśmy do pieca. Posadzkę posypaliśmy piaskiem i zmietliśmy to. Posadzkę polaliśmy ropą. (...) Zamknęliśmy pomieszczenie i pojechaliśmy w kierunku Komornik. (...) W trakcie jazdy zatrzymałem samochód i powiedziałem do Ryszarda, że jak dojedziemy do mostu, ma zatrzymać samochód i w razie jak pojedzie jakiś samochód, ma mnie poinformować światłami. Ja pojechałem na most, zatrzymałem samochód na prawym pasie (...). Wysiadłem z samochodu, otworzyłem drzwi pasażera i chwyciłem ciało S., i przerzuciłem przez barierkę, i wrzuciłem ją do wody".

Wyjaśnienia Ryszard J. i Sebastiana S. były miejscami rozbieżne, zwłaszcza co do udziału pierwszego z nich w całym przedsięwzięciu. Śledczy przystąpili do sprawdzania tych wersji. Obaj mężczyźni zostali tymczasowo aresztowani. 

Fragment książki Diany Brzezińskiej i Andrzeja Gawlińskiego „Zbrodnie bez ciał. Jest ciało – jest zbrodnia, nie ma ciała – nie ma zbrodni?", która ukaże się 11 sierpnia nakładem wydawnictwa Otwarte

Tytuł pochodzi od redakcji

Małgorzata S. urodziła się 21 lutego 1978 roku w Poznaniu. W chwili zaginięcia miała jedynie 22 lata. Pracowała w serwisie urządzeń grzewczych, jej obowiązki sprowadzały się do przyjmowania zleceń i ustalania terminów napraw. Oprócz tego studiowała w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości. W wakacje dorabiała jako barmanka i kelnerka w hotelu. Biegle znała język angielski oraz niemiecki. Pracodawcy wspominali Małgorzatę jako osobę zorganizowaną, sumienną i zawsze punktualną. Miała potencjał i rzetelnie wykonywała swoje obowiązki.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku