Płoński: Mój Lem

Kiedy pisze się o rzeczach, które nie istnieją, ma się przyjemne uczucie braku odpowiedzialności i jakichkolwiek zobowiązań. Po prostu się opowiada. I nagle okazało się, że jestem futurologiem. To stało się samo – mówił Stanisław Lem.

Publikacja: 16.04.2021 18:00

Obaj panowie, jak to filozofowie, rozmawiali o wszystkim. Stanisław Lem i Bernd Gräfrath w domu pisa

Obaj panowie, jak to filozofowie, rozmawiali o wszystkim. Stanisław Lem i Bernd Gräfrath w domu pisarza

Foto: archiwum prywatne

W latach 80., jako autor i reżyser kilkunastu dokumentów wyprodukowanych dla telewizji ZDF i współautor serialu „Alternatywy 4" o rozbuchanym ego zwróciłem się do Stanisława Lema z szalonym pomysłem. Zauroczony jego „Gruppenführerem Ludwikiem XVI" z tomiku „Doskonała próżnia" zaproponowałem autorowi adaptację tego tekstu na scenariusz filmowy.

Rozmowy prowadziliśmy korespondencyjnie, Lem przebywał w tym czasie na stypendium w Wiedniu, ja mieszkałem w Niemczech. Pierwsze, co mi napisał, to że pomysł jest bez sensu i że nie ma najmniejszych szans na realizację. Do takiej produkcji potrzebny byłby wielki producent hollywoodzki, a takiego nie mieliśmy. Jego dotychczasowe doświadczenia filmowe potwierdzały ten sceptycyzm. „Solaris" zrealizowany przez Andrieja Tarkowskiego miał jego zdaniem więcej z Dostojewskiego niż z niego, zadowolony był jedynie z 35-minutowego „Przekładańca" zrealizowanego w 1968 roku przez Andrzeja Wajdę.

Nie pamiętam, jak to się dokładnie stało, ale w końcu zgodził się, bym zaczął pracować nad scenariuszem. Wysyłałem mu kolejne fragmenty, a on początkowo z rezerwą, potem z coraz większym zaangażowaniem włączał się w proces tworzenia nowego dzieła. Jego listy były coraz dłuższe, zawsze pisane na rozklekotanej maszynie, z ręcznymi poprawkami, wysyłane w ciągu kilku dni. I nie były to listy grzecznościowe.




Wywiad przerywany biegunką

Lem chciał na przykład, by Gruppenführer Taudlitz w argentyńskim interiorze realizował swój dawno przygotowany plan, co ja z kolei uważałem za bardzo mało prawdopodobne. Lem pisał:

„Drogi Panie,

List Pana tak mnie zdziwił, żem dokopał się mego z 4.12.83 z Wiednia. I widzę, jak już tam pisałem, co najbardziej mi się w Taudlitzu nie podoba: że tamci narzucają mu „króla" po pijanemu. Tak się składa, żem w Berlinie czytał wiele książek (niemieckich) o końcu III Rzeszy, o zachowaniach – o to mi chodzi – wysokich dowódców, i dlatego w dalszym ciągu uważam, że Ludwikiem od wypitki i skrzyń Taudlitz stać się nie może. A moje propozycje nie tyle chciały pańskie wywracać, ile pomóc Panu w utworzeniu sensacyjniejszej intrygi. Bo bez niej się nie da obejść".

Listów takich było sporo, spieraliśmy się o to, czy miejsca do osiedlenia się w dżungli należy szukać przy pomocy helikoptera, czy może hydroplanu. Lemowi zależało, by scenariusz był dobry, i upierał się, słusznie, by kluczowa postać Gruppenführera-Ludwika była skonstruowana prawidłowo. Mimo że nasze wizje zbliżały się do siebie jak po grudzie, nie przerywaliśmy pracy.

Pewnego dnia przyjechałem do Wiednia z niemieckim producentem zainteresowanym kupnem praw i gotowym do rozpoczęcia poszukiwań źródeł finansowania, przygotowań i realizacji przyszłego filmu. Niestety ani pieniędzy, ani poważnego koproducenta nie udało mu się znaleźć, co w końcu spowodowało powolną śmierć projektu.

Moja korespondencja z Lemem urwała się na dłuższy czas, odnowiłem ją po latach kolejnym pomysłem filmu dokumentalnego o Lemie. Weszliśmy wtedy już w fazę internetu, więc wysłałem mu w tej sprawie maila. Lem natychmiast odpisał: „Co za wspaniały wynalazek ta poczta elektroniczna. Można szybko wymieniać ciosy. Pana pomysł w ogóle mi się nie podoba. Mam lepszy".

Lepszy pomysł Lema sprowadzał się do tego, że na uniwersytecie w Essen miałem odnaleźć profesora Bernda Gräfratha, namówić go, by zechciał przylecieć na kilka dni do Krakowa, gdzie obaj panowie mogliby sobie w domu Lema porozmawiać, ja zaś mógłbym tę interesującą rozmowę nakręcić.

Dlaczego akurat profesor Gräfrath? Powodów było przynajmniej kilka. Po pierwsze, profesor był wielkim fanem i badaczem twórczości Lema. Po drugie, wykładał teorię poznania i jako jednego z obowiązkowych autorów dla studentów wymieniał właśnie Stanisława Lema, a zwłaszcza jego „Summa technologiae". Po trzecie wreszcie, był autorem dwóch poważnych książek filozoficznych o Lemie: „Lems Golem: Parerga und Paralipomena" („Golem Lema: Parerga i Paralipomena") oraz „Es fällt nicht leicht, ein Gott zu sein: Ethik für Weltschöpfer von Leibniz bis Lem" („Nie jest łatwo być Bogiem: etyka dla twórców świata od Leibniza do Lema").

Drugą książkę przeczytałem i zadzwoniłem do profesora w Essen. Był zaskoczony zaproszeniem, ale zgodził się przylecieć na kilka dni do Krakowa. Zgodził się również, bym pokrył koszty przelotu i pobytu.

Profesora odebrałem na lotnisku i zakwaterowałem z honorami w krakowskim Hotelu Francuskim, gdzie już na wstępie w swej profesorskiej naiwności popełnił kardynalny błąd: jak zwykł to czynić u siebie, napił się wody z kranu. Zaowocowało to dwudniową ostrą biegunką, która bardzo utrudniała swobodne prowadzenie dyskursu z Lemem. Walczył z tą dolegliwością całe dwa dni. Oczywiście nie mógł też posmakować specjalnych smakowitości przygotowanych przez panią Lem.

Dysponując tylko jedną kamerą i niewielkim zestawem oświetleniowym, musiałem się nieźle nagimnastykować, by zarejestrować przerywaną biegunkowymi atakami rozmowę. Osobno nagrywałem wypowiedzi Lema, osobno pytania profesora Gräfratha, by to się dało jakoś zmontować. Przestawialiśmy kilkakrotnie umeblowanie gabinetu pisarza, by w końcu usłyszeć od Lema „Panie Płoński, pan jesteś jak jakiś terrorysta. Nikt mi tak jeszcze domu nie zdemolował".

Za mądrzy, by przetrwać

Obaj panowie, jak to filozofowie, rozmawiali o wszystkim. O politykach, o demografii i inteligencji, o początku życia, a nawet o futurologii. A Lem wszystko próbował podporządkować zasadzie, że filozofowanie to wojna o prawdę. Przytoczę kilka fragmentów tej rozmowy, prowadzonej z oczywistych względów po niemiecku.

Profesor Gräfrath: „Można powiedzieć, że uprawia pan futurologię. Jednocześnie argumentował pan, że przyszłość jest nieprzewidywalna. Jak można uprawiać futurologię, skoro przyszłość jest nieprzewidywalna?".

Lem: „Robiłem to całkiem nieumyślnie. Kiedy 30 czy 35 lat temu opisywałem te wszystkie rzeczy, które zaistniały dopiero w naszych czasach, po prostu puszczałem wodze wyobraźni.

Opisywałem to, co mnie interesowało i co się kłębiło w mojej głowie. I nie miałem pojęcia, że jeszcze za mojego życia będę doświadczał np. wirtualnej rzeczywistości, eksperymentów biotechnologicznych, że doczekam sklonowanej owcy Dolly, zamrożonych embrionów i tak dalej... Kiedy pisze się o rzeczach, które nie istnieją, ma się przyjemne uczucie braku odpowiedzialności i jakichkolwiek zobowiązań. Po prostu się opowiada. I nagle okazało się, że jestem futurologiem. To stało się samo".

Profesor skierował w pewnym momencie rozmowę na temat inteligencji. Lem skomentował to po swojemu. „Stwierdzenie, że bakterie są bardzo inteligentne, byłoby absurdem, ale my, bardzo inteligentni ludzie, bombardowaliśmy bakterie artylerią wszystkich możliwych antybiotyków i stały się one odporne na te najlepsze leki i po dokonaniu pewnej mutacji nadal żyją. Krótko mówiąc, gdyby na ziemi wybuchła wojna jądrowa na skalę światową, to my, ludzie, którzy jesteśmy tak mądrzy, byśmy wyginęli, a bakterie pozostałyby przy życiu".

O duszy Lem powiedział: „Nie można powiedzieć, że komórka zapłodniona przez plemnika ma już duszę... i że Pan Bóg, jak mówią, już niecierpliwie czeka na nią. Bo z komórki, która jest zapłodniona, można przez podział stworzyć do trzydziestu rodzeństw, to znaczy po niemiecku – braci i sióstr, prawda? I to jest zaskakujące, że można ścisnąć te wszystkie już podzielone i zapłodnione jajeczka razem i otrzymać znowu jedną osobę. Więc co z tymi duszami?

Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Bo nie możesz powiedzieć, że Pan Bóg... że życie duszy wygląda jak akordeon. Raz jest wiele dusz, a kiedy włączy się bieg wsteczny, dusz już nie ma... (...) moim zdaniem ludzkie życie zaczyna się dopiero wtedy, gdy w embrionie pojawi się pień neuronowy".

Profesor Gräfrath: „Bardzo poważnie zajmował się pan problemami populacyjnymi i proponował pan najdziksze sposoby radzenia sobie z nimi".

Lem: „Historie, które się opowiada, to bajki. Migracja w przestrzeń kosmiczną, całe miasta krążące na orbitach, to byłoby bardzo nieprzyjemne i nieciekawe. Nie, nic takiego nie będzie, a jeśli chodzi o Marsa, o jego kolonizację... ludzie już mówią o Marsie... nadaje się on tylko na gułag. Kosmiczny gułag. Rodzaj Sahary, ale bez tlenu, bez wody, tylko duże kratery meteorytowe i dużo piasku. Więc nie jest to zbyt atrakcyjne i kuszące".

W rozmowie padł również temat śmierci i ewentualnego życia wiecznego. Lem rozprawił się z tym w sposób zdecydowany: „Zawsze miałem wrażenie, że to, co obiecują nam kościoły, mam na myśli życie wieczne, to musiałaby być niebywała nuda, już po dwóch do trzech milionów lat. Myśl, że kiedy się usłyszy o kolejnych 30 czy 40 milionach lat takiej błogości... To okrutne. I po milionach przychodzą miliardy. Wszystkie gwiazdy już zamieniają się w popiół, a tu trzeba dalej żyć. Ta możliwość zawsze mnie przerażała. Czuję pewną ulgę kiedy myślę, że potem jest tylko piękne »nic«".

Z tym poczuciem 27 marca 2006 roku Lem zmarł. 

Janusz Płoński – dziennikarz, dokumentalista i scenarzysta (m.in. serialu „Alternatywy 4")

W latach 80., jako autor i reżyser kilkunastu dokumentów wyprodukowanych dla telewizji ZDF i współautor serialu „Alternatywy 4" o rozbuchanym ego zwróciłem się do Stanisława Lema z szalonym pomysłem. Zauroczony jego „Gruppenführerem Ludwikiem XVI" z tomiku „Doskonała próżnia" zaproponowałem autorowi adaptację tego tekstu na scenariusz filmowy.

Rozmowy prowadziliśmy korespondencyjnie, Lem przebywał w tym czasie na stypendium w Wiedniu, ja mieszkałem w Niemczech. Pierwsze, co mi napisał, to że pomysł jest bez sensu i że nie ma najmniejszych szans na realizację. Do takiej produkcji potrzebny byłby wielki producent hollywoodzki, a takiego nie mieliśmy. Jego dotychczasowe doświadczenia filmowe potwierdzały ten sceptycyzm. „Solaris" zrealizowany przez Andrieja Tarkowskiego miał jego zdaniem więcej z Dostojewskiego niż z niego, zadowolony był jedynie z 35-minutowego „Przekładańca" zrealizowanego w 1968 roku przez Andrzeja Wajdę.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi