Armeńska rewolucja Paszyniana wciąż w cieniu Kremla

Wielka gra o nową Armenię wciąż trwa. Nowa elita odniosła spektakularne zwycięstwo w przedterminowych wyborach, niemniej Kreml w każdej chwili może uznać, że rosyjskie interesy są zagrożone.

Publikacja: 28.12.2018 18:00

Mimo ograniczeń w pierwszych miesiącach swych rządów Nikol Paszynian zrobił niemało. Przede wszystki

Mimo ograniczeń w pierwszych miesiącach swych rządów Nikol Paszynian zrobił niemało. Przede wszystkim zaczął walkę z korupcją (na zdjęciu premier w Erywaniu podczas wiecu na 100 dni gabinetu)

Foto: AFP

Blokadę robi się banalnie prosto. Wystarczą dwa–trzy samochody, kontener na śmieci i kilku–kilkunastu ludzi. Na zielonym świetle aktywiści wtaczają kontener na środek skrzyżowania, a czekające w pobliżu auta tarasują wolny przejazd. Po chwili tworzy się korek. Dwadzieścia ekip – i stoi całe miasto. Policja jest bezradna, bo blokad nikt nie ogłasza, powstają spontanicznie. Można wysłać na miejsce patrol, ale w innych punktach pojawiają się w tym samym czasie nowe zapory. Ledwie uda się odblokować skrzyżowanie, a już słychać o zamkniętym rondzie, przejeździe, drodze na lotnisko. Blokady uratowały armeńską rewolucję, dały jej nową energię.

Ich prezydent, ich premier

Do protestów wiosną 2018 roku pewnie by nie doszło, gdyby Serż Sarkisjan dotrzymał słowa. Kończący drugą i ostatnią kadencję prezydent obiecał, że odda władzę, ale potem nagle zmienił zdanie. A może planował to od początku? Manewr, który nie wyszedł Micheilowi Saakaszwilemu w sąsiedniej Gruzji, miał się udać w Armenii.

Pod koniec 2015 roku Ormianie przyjęli w referendum poprawki do konstytucji. Dotyczyły przejścia Armenii z systemu prezydenckiego na parlamentarny. Pierwszym etapem były wybory do Zgromadzenia Narodowego. Odbyły się wiosną 2017 roku według nowej, proporcjonalnej ordynacji i przyniosły sukces formacji Serża Sarkisjana – Republikańskiej Partii Armenii. Rok później parlament wybrał na nowego prezydenta Armena Sarkisjana, niespokrewnionego z Serżem dyplomatę i biznesmena, a także programistę, współtwórcę komputerowej gry „Tetris". Wraz ze zniesieniem powszechnych wyborów prezydenckich kompetencje szefa państwa zostały ograniczone do funkcji reprezentacyjnych, a szerokie uprawnienia, łącznie z prawem łaski i dowodzeniem armią w czasie wojny, przeszły w ręce premiera. 17 kwietnia 2018 roku został nim Serż Sarkisjan. Odtąd mógł kierować państwem, nie oglądając się na ograniczenia w liczbie kadencji.

Dlaczego to zrobił? Krążą dwie teorie. Jedna mówi, że przygotowywany do tej roli Karen Karapetian – był premierem przez ostatnie półtora roku prezydentury Serża – okazał się niezdolny do realnego rządzenia. Nie stworzył wokół siebie ośrodka władzy, nie zapewnił sobie wsparcia oligarchów. Według teorii drugiej, Serż doszedł do wniosku, że nie uda mu się rządzić zza kulis (choć tak czy inaczej miał pozostać liderem rządzącej partii). Uznał, że musi mieć formalny mandat. A z władzą rozstawać się nie chciał.

Ludzie pogodzili się z dominacją Partii Republikańskiej. Rządząca od dwóch dekad formacja oplotła kraj niczym ośmiornica. Kośćcem polityczno-oligarchicznego układu był tzw. klan karabaski – środowisko skupione wokół wywodzących się z Górskiego Karabachu polityków, którzy na początku lat 90. przyczynili się do wygrania wojny z Azerbejdżanem, a następnie zajęli najwyższe stanowiska w niepodległej Armenii. W kraju narastały frustracja i niezadowolenie. Permanentny kryzys i brak perspektyw napędzały emigrację – w diasporze żyje więcej Ormian niż w samej Armenii, gdzie ich liczba spada, wynosząc obecnie poniżej 3 mln. Ale w kolejnych wyborach Ormianie dawali się mamić obietnicami i przyjmowali drobne korzyści za „słusznie" oddany głos. A kiedy w 2017 roku kampanię republikanów poprowadził przystojny i dynamiczny Karen Karapetian (związany z rosyjskim Gazpromem), partia władzy uzyskała wynik nawet lepszy od oczekiwań.

Gdy jednak Serż Sarkisjan, który uosabiał wszystkie patologie systemu, ogłosił, że zostaje, w Ormianach coś pękło.

Długi marsz przez Armenię

Nikol Paszynian zaczynał pracę jako dziennikarz. W 2008 roku zasiadł w sztabie wyborczym Lewona Ter-Petrosjana, byłego prezydenta (1991–1998), który chciał wrócić na fotel szefa państwa, ale przegrał z Serżem Sarkisjanem promowanym przez kolejnego prezydenta Roberta Koczariana (1998–2008). Paszynian współorganizował protesty i akcje uliczne. Opozycja uznała, że wybory sfałszowano, w zamieszkach zginęło dziesięć osób, a Paszynian w 2010 r. został za organizację tych protestów skazany na siedem lat więzienia. Wyszedł półtora roku później na mocy amnestii. Od 2012 roku był parlamentarzystą, najpierw z ramienia partii Ter-Petrosjana, a następnie ugrupowania Umowa Społeczna wchodzącego w skład bloku Wyjście. Nazwa wzięła się od głównego postulatu – wyjścia Armenii z prorosyjskiej Eurazjatyckiej Unii Gospodarczej.

W kwietniu tego roku na wieść, że Serż Sarkisjan ma być wybrany na premiera, Paszynian rozpoczął marsz przez Armenię. Wraz z grupą towarzyszy odwiedzał kolejne miasta, organizując w nich wiece. Podczas jednego z noclegów do grupy dołączył nawet... bezpański kundel. Po dojściu do stolicy Paszynian zaczął zwoływać tam demonstracje i uliczne pochody. Gromadziły co prawda dziesiątki tysięcy ludzi, ale władza nie widziała w nich zagrożenia. Liczono, że protesty wygasną do 24 kwietnia – uroczyście obchodzonej rocznicy rzezi Ormian w imperium osmańskim. Z tego powodu – oraz z obawy przed powtórzeniem tragedii z 2008 r. – nie użyto też siły.

Przełomem stała się nowa taktyka polegająca na decentralizacji protestów. Lokalni liderzy mieli odtąd organizować na własną rękę różne akcje i blokady. Paszynianowi udało się także przyciągnąć ludzi dotąd biernych – kierowców wezwał, by o określonej godzinie trąbili „przeciwko Sarkisjanowi", a z kolei gospodynie domowe zachęcał by „stanęły w oknie i uderzały w garnki". Wywołało to wrażenie, że protestuje cały kraj, co zachęciło do aktywności kolejne osoby.

22 kwietnia doszło do spotkania Paszyniana z Serżem Sarkisjanem. Przywódca protestów zażądał obecności mediów i zapowiedział, że jedynym tematem mogą być warunki ustąpienia premiera, co tamten odrzucił jako ultimatum. Wkrótce policja zatrzymała Paszyniana i dwóch innych deputowanych opozycji. Wieczorem na centralnym placu Erywania, mimo braku lidera, znów odbył się wiec, a następnego dnia blokady i protesty kontynuowano. Do demonstrantów dołączyła nawet umundurowana grupa żołnierzy z armeńskich sił pokojowych.

Wobec groźby rozłamu w obozie rządowym 23 kwietnia Sarkisjan podał się do dymisji, ale protestujący nie rozeszli się. Wysunęli nowe żądanie – wyboru na premiera reprezentującego parlamentarną mniejszość Paszyniana. Gdy nie został wybrany w pierwszym głosowaniu, ludzie zablokowali na jego wezwanie cały kraj, w tym tory kolejowe, przejścia graniczne i stołeczne lotnisko. 8 maja Zgromadzenie Narodowe wybrało Paszyniana na szefa rządu.

Połowiczne zwycięstwo

Wygraliśmy prostą, negatywną agendą: Precz z Serżem! – tłumaczył mi po ustąpieniu Sarkisjana Ruben Rubinian, współpracownik Paszyniana i aktywista Umowy Społecznej, który kilka tygodni później odebrał nominację na wiceszefa dyplomacji. – Wszystkie poprzednie protesty kończyły się niepowodzeniem, bo nie miały tak jasnego przekazu.

– Nie każdy sympatyzował z Paszynianem, ale Serża mieli dosyć wszyscy – potwierdza płynną polszczyzną Gor Ordian, pracownik Fundacji Rozwoju Armenii przy tamtejszym resorcie gospodarki. – Po jego dymisji w naszym ministerstwie wybuchł szał radości, ludzie wyszli na korytarze i spontanicznie zaczęli klaskać.

O sukcesie protestów zadecydowała osiągnięta w społeczeństwie masa krytyczna frustracji, ale znaczenie miała też zmiana pokoleniowa. Siłą napędową zwoływanych przez Paszyniana akcji była młodzież urodzona już w wolnej Armenii, niepamiętająca wojny karabaskiej z lat 1992–1994. Poprzednie fale niezadowolenia, w tym wywołany podwyżkami taryf na prąd Elektromajdan, podszyte były obawą, by kryzysu nie wykorzystał Azerbejdżan. Tym razem ani kwestia Karabachu, ani szeroko rozumiana polityka zagraniczna, w tym relacje z Rosją, nie odgrywały w agendzie protestów żadnej roli. Zakrawało to wręcz na naiwność.

– Rosja nie będzie się wtrącać, bo Paszynian zapewnił, że pozostaniemy w ich strukturach integracyjnych – tłumaczył mi pod koniec maja armeński politolog Aleksandr Iskandarian. Na uwagę, że Moskwa ma prawo mu nie wierzyć i przeciwna jest oddolnym zmianom władzy, bo uważa to za zły przykład, Iskandarian odpowiedział, że z Rosją trzeba umieć postępować. Wiedzieć, co można, a czego nie: – Saakaszwili nie wiedział i Rosję ignorował, co skończyło się wojną. Rosjanie uczą się poza tym na błędach i nie chcą powtórki z Donbasu.

Bezkrwawa zmiana władzy nosiła cechy „kolorowej rewolucji", jednak w rosyjskiej narracji medialnej podkreślano, że wszystko odbyło się w granicach prawa: Paszyniana wybrał na premiera dotychczasowy skład parlamentu. Ta interpretacja pozwalała Moskwie uzasadnić uznanie nowej ekipy i utrzymywanie z nią kontaktów. Uczestnicy protestów mówili z kolei o „rewolucji bez koloru" lub „rewolucji uśmiechu". Na wiecach zwracała uwagę obecność rodzin z małymi dziećmi, co świadczyło o przełamaniu bariery strachu.

Zwycięstwo Paszyniana było tymczasem połowiczne. Sformował co prawda rząd, obsadził swoimi ludźmi kluczowe stanowiska, wreszcie zapanował nad gospodarką, która w czasie protestów praktycznie stanęła (narodowa waluta, dram, zachowała stabilność). Dalej z reformami pójść jednak nie mógł, na przeszkodzie stał brak większości parlamentarnej – w 105-osobowej izbie mógł liczyć na głosy bloku Wyjście (dziewięć mandatów) i ośmiu deputowanych niezależnych. Frakcja oligarchy Gagika Carukiana (31 mandatów) udzielała mu wsparcia warunkowo, po targach. Republikanie i trzymający z nimi deputowani parlamentarnej frakcji partii Dasznakcutiun mieli razem 57 mandatów, a wybory planowano dopiero na rok 2022.

Wyborczy gambit

Mimo ograniczeń w ciągu pierwszych miesięcy swych rządów Paszynian zrobił niemało. Przede wszystkim zaczął walkę z korupcją. Pod zarzutem defraudacji zatrzymano byłego szefa ochrony Serża Sarkisjana Waczagana Kazariana. Z kolei byłego wiceministra obrony Manwela Grigoriana oskarżono o kradzież przeznaczonej dla wojska pomocy humanitarnej – żywnością zebraną przez dzieci dla żołnierzy miał karmić zwierzęta w prywatnym zoo. Dokonano aresztowań w firmach związanych z braćmi i dalszymi krewnymi Sarkisjana.

Na wiecu z okazji stu dni rządów Paszynian ogłosił, że wśród członków najwyższych władz korupcji już nie ma. Zresztą premier wciąż odwołuje się do wsparcia ulicy jako źródła swojej władzy, dba też, by utrzymać kontakt „z ludem" – bezpośrednio oraz przez media społecznościowe. W tym samym przemówieniu podkreślił także konieczność rozwiązań systemowych niemożliwych bez zmiany prawa.

Opór materii ujawnił się jeszcze wyraźniej przy próbie wyjaśnienia śmierci demonstrantów w 2008 roku. Pod koniec lipca sąd w Erywaniu aresztował w tej sprawie byłego prezydenta Roberta Koczariana. Postawiono mu zarzut zamachu na porządek konstytucyjny poprzez bezprawne wprowadzenie w kraju stanu wyjątkowego, co umożliwiło pacyfikację pokojowej manifestacji. W połowie sierpnia sąd apelacyjny zwolnił go, powołując się na przysługujący byłemu szefowi państwa immunitet. Okazało się, że sędzia Aleksandr Azarian, który podjął decyzję, pracował wcześniej w administracji Koczariana i sam wyznaczył się do prowadzenia tej sprawy. A 31 sierpnia z życzeniami urodzinowymi zadzwonił do Koczariana Władimir Putin, wyrażając w ten sposób poparcie dla niego – rozmowa miała mieć charakter prywatny, ale rzecznik Kremla nie omieszkał o niej poinformować. Na początku grudnia, po kasacji wyroku, Koczarian został aresztowany ponownie.

Rozprawa czeka też oskarżonego z tego samego artykułu Jurija Chaczaturowa, który w 2008 roku dowodził erywańskim garnizonem, a do niedawna pełnił funkcję sekretarza generalnego Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (został odwołany przez władze Armenii). W jego sprawie Rosja interweniowała niemal jawnie. Generała wypuszczono z aresztu za niewielką kaucją (10 tys. dol.) po wypowiedzi szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, który stwierdził, że Moskwa zaniepokojona jest tym, co dzieje się w Armenii: 3 września, przemawiając do studentów i wykładowców MGIMO, Ławrow zasugerował, że w „rewolucję bez koloru" byli zaangażowani zewnętrzni gracze, a sytuacja w tym kraju pozostaje napięta.

Przesilenie nastąpiło w październiku: Zgromadzenie Narodowe przyjęło poprawki do ustawy o regulaminie izby, które ograniczyły możliwość przedterminowych wyborów. Paszynian nazwał ten ruch kontrrewolucją i wezwał ludzi do wyjścia na ulicę. Zwolennicy premiera w liczbie kilkudziesięciu tysięcy błyskawicznie zebrali się wokół parlamentu, blokując drzwi. Szefowie frakcji nie mieli wyjścia i przystali na warunki Paszyniana. W przedterminowych wyborach, które odbyły się 9 grudnia, koalicja Mój Krok, w ramach której startowała partia premiera Umowa Społeczna, uzyskała 70,4 proc. głosów, co przełożyło się na 88 ze 132 mandatów. Wyborczy próg przekroczyły też partie Kwitnąca Armenia Gagika Carukiana i Jasna Armenia Edmona Marukiana, zdobywając odpowiednio 26 i 18 mandatów.

Szansa na sukces

Mimo utraty władzy, a nawet reprezentacji w parlamencie, związani z Republikańską Partią Armenii politycy i przedsiębiorcy nadal dysponują znacznymi aktywami zgromadzonymi w czasie ostatnich dwóch dekad. Dobra samego Roberta Koczariana wyceniane są na 4 mld dol. Trudno oczekiwać, by bez walki pogodzili się oni z utratą majątków, a może i osobistej wolności. Można raczej przypuszczać, że dojdzie do „dealu" – albo wielu „dealów" – i poszczególni oligarchowie w zamian za akceptację nowych reguł gry, wspartą zapewne zwrotem części nielegalnie zdobytych środków, będą mogli zatrzymać resztę albo bezpiecznie wywieźć swoje mienie za granicę.

Tuż przed wyborami Paszynian zapowiedział, że 30 mln dol. przekaże do budżetu brat Serża Sarkisjana Aleksandr, a 20 milionów – były szef Komitetu Celnego. Niechętnych do zawarcia takich układów – przypominających rozliczanie się z gruzińskimi oligarchami przez Micheila Saakaszwilego po rewolucji róż – czekają zapewne sprawy karne. Chyba że wstawi się za nimi Moskwa, czego wykluczyć nie sposób.

Na razie Kreml z ekipą Paszyniana współpracuje, choć nie ukrywa irytacji niektórymi posunięciami „ludowego premiera". Gdy jednak uzna, że rosyjskie interesy są zagrożone, z pewnością nie zawaha się rządu w Erywaniu „zdyscyplinować". Ma ku temu wiele instrumentów, poczynając od militarnych (baza wojskowa w Giumri) i gospodarczych (aktywa w energetyce i transporcie), a kończąc na politycznych (członkostwo Armenii w zdominowanych przez Kreml organizacjach regionalnych). Nie można zapominać też o możliwości zwinięcia nieformalnego parasola ochronnego nad nieuznaną tzw. Republiką Górskiego Karabachu i udzieleniu cichej zgody na ograniczoną ofensywę wojsk azerbejdżańskich (wielu Ormian wierzy, że do „wojny czterodniowej" z kwietnia 2016 roku, w której Azerbejdżanowi udało się odzyskać kontrolę nad skrawkami Karabachu, doszło przynajmniej za wiedzą Moskwy).

Wyborcze zwycięstwo Mojego Kroku kończy proces przejmowania władzy przez nową elitę. O prawdziwym sukcesie rewolucji będzie jednak można mówić, jeśli Nikol Paszynian zdoła utrzymać się przy władzy przez najbliższy rok, rozpoczynając przy tym proces autentycznej sanacji państwa i rozliczając winnych nadużyć. Z drugiej strony istnieje obawa, że uzyskana pełnia władzy (większość konstytucyjna) i brak silnej opozycji zrodzą pokusę nadmiernej centralizacji władzy i wyboru różnych „dróg na skróty", co zaszkodziło w trakcie drugiej kadencji wspomnianemu już Saakaszwilemu.

Wojciech Górecki jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich, autorem książek o Kaukazie i Azji Centralnej

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Blokadę robi się banalnie prosto. Wystarczą dwa–trzy samochody, kontener na śmieci i kilku–kilkunastu ludzi. Na zielonym świetle aktywiści wtaczają kontener na środek skrzyżowania, a czekające w pobliżu auta tarasują wolny przejazd. Po chwili tworzy się korek. Dwadzieścia ekip – i stoi całe miasto. Policja jest bezradna, bo blokad nikt nie ogłasza, powstają spontanicznie. Można wysłać na miejsce patrol, ale w innych punktach pojawiają się w tym samym czasie nowe zapory. Ledwie uda się odblokować skrzyżowanie, a już słychać o zamkniętym rondzie, przejeździe, drodze na lotnisko. Blokady uratowały armeńską rewolucję, dały jej nową energię.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS