Blokadę robi się banalnie prosto. Wystarczą dwa–trzy samochody, kontener na śmieci i kilku–kilkunastu ludzi. Na zielonym świetle aktywiści wtaczają kontener na środek skrzyżowania, a czekające w pobliżu auta tarasują wolny przejazd. Po chwili tworzy się korek. Dwadzieścia ekip – i stoi całe miasto. Policja jest bezradna, bo blokad nikt nie ogłasza, powstają spontanicznie. Można wysłać na miejsce patrol, ale w innych punktach pojawiają się w tym samym czasie nowe zapory. Ledwie uda się odblokować skrzyżowanie, a już słychać o zamkniętym rondzie, przejeździe, drodze na lotnisko. Blokady uratowały armeńską rewolucję, dały jej nową energię.
Ich prezydent, ich premier
Do protestów wiosną 2018 roku pewnie by nie doszło, gdyby Serż Sarkisjan dotrzymał słowa. Kończący drugą i ostatnią kadencję prezydent obiecał, że odda władzę, ale potem nagle zmienił zdanie. A może planował to od początku? Manewr, który nie wyszedł Micheilowi Saakaszwilemu w sąsiedniej Gruzji, miał się udać w Armenii.
Pod koniec 2015 roku Ormianie przyjęli w referendum poprawki do konstytucji. Dotyczyły przejścia Armenii z systemu prezydenckiego na parlamentarny. Pierwszym etapem były wybory do Zgromadzenia Narodowego. Odbyły się wiosną 2017 roku według nowej, proporcjonalnej ordynacji i przyniosły sukces formacji Serża Sarkisjana – Republikańskiej Partii Armenii. Rok później parlament wybrał na nowego prezydenta Armena Sarkisjana, niespokrewnionego z Serżem dyplomatę i biznesmena, a także programistę, współtwórcę komputerowej gry „Tetris". Wraz ze zniesieniem powszechnych wyborów prezydenckich kompetencje szefa państwa zostały ograniczone do funkcji reprezentacyjnych, a szerokie uprawnienia, łącznie z prawem łaski i dowodzeniem armią w czasie wojny, przeszły w ręce premiera. 17 kwietnia 2018 roku został nim Serż Sarkisjan. Odtąd mógł kierować państwem, nie oglądając się na ograniczenia w liczbie kadencji.
Dlaczego to zrobił? Krążą dwie teorie. Jedna mówi, że przygotowywany do tej roli Karen Karapetian – był premierem przez ostatnie półtora roku prezydentury Serża – okazał się niezdolny do realnego rządzenia. Nie stworzył wokół siebie ośrodka władzy, nie zapewnił sobie wsparcia oligarchów. Według teorii drugiej, Serż doszedł do wniosku, że nie uda mu się rządzić zza kulis (choć tak czy inaczej miał pozostać liderem rządzącej partii). Uznał, że musi mieć formalny mandat. A z władzą rozstawać się nie chciał.
Ludzie pogodzili się z dominacją Partii Republikańskiej. Rządząca od dwóch dekad formacja oplotła kraj niczym ośmiornica. Kośćcem polityczno-oligarchicznego układu był tzw. klan karabaski – środowisko skupione wokół wywodzących się z Górskiego Karabachu polityków, którzy na początku lat 90. przyczynili się do wygrania wojny z Azerbejdżanem, a następnie zajęli najwyższe stanowiska w niepodległej Armenii. W kraju narastały frustracja i niezadowolenie. Permanentny kryzys i brak perspektyw napędzały emigrację – w diasporze żyje więcej Ormian niż w samej Armenii, gdzie ich liczba spada, wynosząc obecnie poniżej 3 mln. Ale w kolejnych wyborach Ormianie dawali się mamić obietnicami i przyjmowali drobne korzyści za „słusznie" oddany głos. A kiedy w 2017 roku kampanię republikanów poprowadził przystojny i dynamiczny Karen Karapetian (związany z rosyjskim Gazpromem), partia władzy uzyskała wynik nawet lepszy od oczekiwań.