Bacon, Freud and the Painting of the School of London" w Węgierskiej Galerii Narodowej – do obejrzenia jeszcze przez tydzień – to wystawa bardzo brytyjska, wpisana w tamtejszy kontekst artystyczny, społeczny i polityczny. Wpisanie w lokalność jest pewnym ograniczeniem – widz nie znający tamtejszych uwarunkowań może być trochę zagubiony, tym bardziej że część zgromadzonych na wystawie malarzy jest istotnych przede wszystkim dla angielskiej historii sztuki (sama wystawa wcześniej była prezentowana w londyńskiej Tate Britain). Jednak, paradoksalnie, to także siła tej ekspozycji. Pozwala zobaczyć, jak rozmaite artystyczne poszukiwania były przyjmowane w kraju, który długo pozostawał trochę na uboczu najważniejszych nurtów sztuki – status Londynu zmienił się dopiero w ostatnich dekadach. To ciekawe doświadczenie, zwłaszcza dla oglądającego wystawę pochodzącego z kraju o podobnie peryferyjnym położeniu, jak Węgry czy Polska właśnie.
Na ekspozycji spotkały się trzy pokolenia. Pierwsze to twórcy urodzeni w pierwszej dekadzie ubiegłego wieku: William Coldstream i Francis Bacon. To oni, obok starszego o dwa dziesięciolecia Davida Bomberga, w znacznej mierze ukształtowali oblicze sztuki Zjednoczonego Królestwa XX wieku. Drugie pokolenie to artyści urodzeni w dwudziestoleciu międzywojennym, poczynając od Luciana Freuda – rocznik 1922, a kończąc na Franku Auerbachu i Euanie Uglowie (odpowiednio 1931 i 1932). Trzecie to malarki Cecily Brown, Jenny Saville i Lynette Yiadom-Boakye, które przyszły na świat pod koniec lat 60. i w kolejnej dekadzie. Wszystkich ich łączy przywiązanie do malarstwa, sztuki, która – jak podkreślają twórcy wystawy – „przechwytuje osobiste i bezpośrednie doświadczenia oraz wydarzenia", przenosząc je następnie na płaszczyznę obrazu. – Chcę, żeby farba działała jak ciało – mawiał Freud.
Mistrzowie i uczniowie
Budapeszteńska ekspozycja bardzo dobrze pokazuje znaczenie w sztuce tradycji artystycznych oraz szkoły jako miejsca przekazywania przez kolejne pokolenia doświadczenia i określonego myślenia o sztuce. Jednym z kluczy do tej wystawy są relacje mistrz–uczeń. To jedna z najważniejszych nici łączących wielu zgromadzonych tu artystów. Nie zawsze dziś dla nas zrozumiała. Np. patrząc na ugrzecznione, wręcz nieznośnie poprawne obrazy Williama Coldstreama, można się zastanawiać, dlaczego pełnił tak ważną rolę w brytyjskim życiu artystycznym. Jednak to on, jako wykładowca londyńskiej Slade School of Fine Art, znacząco wpłynął na twórczość Michaela Andrewsa i Euana Uglowa oraz na kolejne pokolenia artystów. W Slade uczył także Freud, a wśród absolwentów była m.in. Paula Rego, kolejna ważna malarka obecna na wystawie. Z kolei David Bomberg, wykładowca innej londyńskiej uczelni, Borough Polytechnic, zachęcił swych studentów – Franka Auerbacha, Leona Kossoffa czy Dorothy Mead – do eksperymentów z materią malarską, do myślenia o obrazie jako płaszczyźnie niemalże dotykowej, cielesnej, jako materii, w której można odcisnąć życiowe doświadczenie.
Wystawa obnaża wyobrażenie o postromantycznej, dość naiwnej wizji artysty, samorodnego geniusza. Pokazuje znaczenie edukacji artystycznej. Zarazem mówi o roli jednostkowego doświadczenia, spotkania z twórczością na tyle odmienną, że zmuszającą do przemyślenia własnych, dotychczasowych wyborów. Trzecim „mistrzem" na tej wystawie jest bowiem Francis Bacon, pozostający poza instytucjami edukacyjnymi. To on znacząco wpłynął na malarstwo Freuda, który z czasem odchodzi od płócien malowanych z nieomal fotograficzną precyzją i zaczyna eksperymentować z farbą. Na jego obrazach zaczynają być widoczne wyraziste pociągnięcia pędzla, ich faktura staje się mięsista, a lodowaty chłód przedstawień zostaje zastąpiony emocjami. Obrazy Bacona wywierają wpływ na twórczość Auerbacha, Kossoffa, na przybysza z Ameryki R.B. Kitaja i na wielu innych młodszych twórców.
Przy czym sam Bacon długo eksperymentował, m.in. z surrealizmem. Dopiero w „Trzech studiach postaci u stóp Ukrzyżowania" z 1944 roku – jednym z najsłynniejszych dzieł ubiegłego stulecia – udało się mu wypracować własny, odrębny malarski język. Miał wtedy 34 lata. Wystawienie tryptyku w kolejnym roku w londyńskiej Lefevre Gallery zwróciło na niego uwagę publiczności i krytyki. To był początek sławy. W 1948 roku jego obraz kupiło nowojorskie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. W 1954 roku jego płótna – obok dzieł Bena Nicholsona i Freuda – pokazano w Brytyjskim Pawilonie na weneckim Biennale Sztuki.