Wyobrażam sobie, że gdyby Andrzej Dobosz, znany także z ról filozofujących inteligentów w „Rejsie" i „Trzeba zabić tę miłość", pisał o tej książce – a zawsze zwracał uwagę na indeksy – podkreśliłby, że w dziele Włocha, liczącym 650 stron, aż 54 przypada na przypisy, których jest 1398. Nie powinno to wywoływać u czytelników przerażenia, jakie towarzyszyło pojawieniu się Golema w dzielnicy żydowskiej. Chcę tylko podkreślić, że Ripellino wykonał tytaniczną pracę. Przeczytał setki pozycji poświęconych stolicy Czech, na co większość z nas nie ma szans. Nawet ktoś taki, jak specjalista od spraw czeskich, jak Mariusz Szczygieł, który rok temu wydał „Osobisty przewodnik po Pradze", wcześniej zaś poświęcone Czechom książki „Gottland", „Zrób sobie raj" i częściowo „Nie ma", który teraz doprowadził do premiery poprawionego wydania „Pragi magicznej".

Polakom, wśród których pokutuje wiele stereotypów na temat Czechów, książka Ripellino uświadamia, że w dobie reformacji nasi sąsiedzi byli protoplastami – użyję tu skrótu myślowego – takich romantycznych zachowań, jak obrona Westerplatte czy powstanie warszawskie. Zdominowani przez Niemców bronili wtedy prawa do własnej tożsamości i państwowości, buntując się przeciw europejskim potęgom. Protestantyzm był wtedy dla Czechów tym, czym dla Polaków katolicyzm podczas zaborów: fundamentem oporu. W 1618 r. namiestników Habsburgów wyrzucili przez okno zamku na Hradczanach po prostu na śmietnik, co było początkiem wojny trzydziestoletniej. Kontynuując polskie porównania, Habsburgowie urządzili wtedy Czechom Katyń, ścinając na praskim rynku przedstawicieli patriotycznej czeskiej szlachty, zaczynając eksterminację elit. Polskie zabory trwały 123 lata i jesteśmy dumni, że przetrwaliśmy. Kto uważnie przeczyta „Pragę magiczną", policzy, że Czesi obronili się, nie mając państwowości lat 300.

Ci, dla których przygoda z książkami rozpoczęła się od cyklu o Harrym Potterze, mogą zobaczyć w Pradze – gdzie jedną z atrakcji jest Złota Uliczka zamieszkiwana niegdyś przez alchemików – Hogwart. Przypadające na lata 1576–1612 rządy „cesarza-alchemika" Rudolfa II, szaleńca zafascynowanego okultyzmem, to czas wyjątkowej nierzeczywistości. Do stolicy największego europejskiego cesarstwa ściągają poszukiwacze filozoficznego kamienia próbujący uzyskać złoto z innych pierwiastków. Historia magów i szalbierzy, która wciągnęła również europejskie elity, staje się opisem ludzkiego szaleństwa. Kto się dziwi, niech pomyśli o dzisiejszych piramidach finansowych i kopaniu kryptowalut. Polskich czytelników zainteresuje, że pośród angielskich gigantów wiedzy tajemnej Johna Dee i Edwarda Kelleya (wcześniej tumanili na dworze Rzeczypospolitej) był w Pradze polski alchemik Michał Sędziwój.

Ripellino opisuje też, jak Polska (konkretnie Chełm) utraciła na rzecz Pragi wyłączną literacką licencję na Golema. Tu pierwszy z androidów, który – gdy człowiek chciał naśladować Boga i tworzyć posłuszne sobie istoty – wymykał się spod kontroli, rozpoczynając dzieło zniszczenia. Bo to w Pradze Karel Čapek, pionier science fiction, wymyślił słowo robot, pisząc sztukę „R.U.R".

Byłoby wspaniale, gdyby zrozumienie między Polakami i Czechami dzięki „Pradze magicznej" było tak dobre, jak między praskimi poetami a Stanisławem Przybyszewskim, który marzył o mieszkaniu na Złotej Uliczce.